56 - 2018 Zakochaj się, Julio

Czwarta Strona 2017
304 str



Julia uwielbia swoją pracę w liceum i choć z matematyki jest wymagająca to uczniowie też ją kochają. W ferie, przed maturą, wybierają się na zbiorową wycieczkę do Zakopanego, gdzie jedno zderzenie pociągnie za sobą lawinę kolejnych tym razem zdarzeń, a głupi wybryk będzie się długo odbijał czkawką.

Już za samo zimowe Zakopane książka zbiera plusy i stała się powodem mojego zachwytu. Specjalnie zostawiłam ją na okres okołoświąteczny, by choć przez chwilę zanurzyć się w zimowym krajobrazie. I to był świetny wybór, bo oprócz pięknych Krupówek, Gubałówki i Kasprowego Natalia Sońska serwuje początek romansu, który ogrzewa lepiej, od grzańca i wywołuje silniejsze bicie serca niczym zjazd z czerwonej trasy. A potem jest mój ukochany Kraków, który przechyla szalę zwycięstwa i powoduje, że bawiłam się świetnie. Nie bez znaczenia jest to, że bohaterowie, zarówno ci główni, jak i drugoplanowi są bardzo sympatyczni i nie sposób ich nie lubić i im nie kibicować. Nawet dyrektor, wielki służbista, zyskał moją sympatię, a nawet po części mu współczułam. A pani Aniela roztopiła moje serce. Owszem, są postaci wredne, knujące i wręcz okrutne, ale to dzięki nim całość nie jest przesłodzona, a staje się jak najbardziej realna.

Pod przykrywką romansu i spotkania dwójki ludzi autorka ukryła coś bardzo ważnego. Nie można ocenić człowieka, jeśli nie wejdzie się w jego buty. Każda chwila wygląda zupełnie inaczej z perspektywy drugiej osoby i nie można powiedzieć, że czegoś by się nie zrobiło, bo zbieg okoliczności, emocje lub inne rzeczy mogą nas popchnąć nawet do pogardzanych przez nas zachowań. I choć tak naprawdę jest to jedno zdanie w książce, gdy Julia sobie coś uświadamia, jest dla mnie szczególnie ważne.  Tak ważne, jak przesłanie Julii, żeby zawsze szukać pozytywów, bo w końcu się je znajdzie. Bardzo ciekawy jest też wątek Izy, uczennicy liceum, której Julia udziela korepetycji i jej skomplikowanych relacji z matką. Autorka subtelnymi znakami daje nam wskazówki i skłania do zastanowienia się nad rzeczami, które możemy robić źle. A jednocześnie daje nam prostą receptę na naprawienie wszystkiego: rozmowę, otwartość na drugiego i dostrzeganie we wszystkim dobra. I oczywiście miłość. Oprawione w bajkową scenerię, doprawione humorem i wzruszeniami, z posmakiem oscypka z żurawiną i powiewem młodości staje się świetną lekturą na zimowe dni.

55 - 2018 Ty i ja - dwa różne światy cz.1 Elżbieta Kosobucka

Self Publishing 2018
ebook



Natalia to skromna, zdolna dziewczyna, żyjąca według bożych zasad, w zgodzie z sobą i ludźmi. W każde wakacje spędzane u babci spotyka się z Kamilem, w którym w końcu się zakochuje, jednak o parę lat starszy kolega patrzy na nią, jak na młodszą siostrę, chroni, pilnuje, otacza opieką. W jedna wakacje tej opieki brakło i prawie doszło do nieszczęścia. Natalia wyjeżdża i przez wiele lat nie wraca, jednak wyrzuty sumienia i zwykła przyzwoitość każą jej załatwić sprawę, nim wyjedzie do pracy za granicę. I tu znów spotyka Kamila, który nie jest już zwykłym chłopakiem, a wziętym biznesmenem i który, co ważniejsze, odwzajemnia uczucie dziewczyny. Para zaczyna się spotykać, starając się nadrobić utracony czas.

Z wielką chęcią, po tym, jak Mój sposób na życie zawładnął moim sercem, sięgnęłam po tę opowieść, choć z reguły od selfów trzymam się z daleka. I niestety mam mieszane uczucia. Bo styl autorki, sposób snucia przez nią opowieści nadal jest cudownie poetycki, urzekający i zdradzający między wierszami więcej, niż same słowa mogą wyrazić, jednak chwilami czytało się ciężko. Paradoksalnie przez bardzo poprawne wypowiedzi bohaterów, które jednak w normalnym języku nie występują. Znalazłam też kilka literówek, ale każdemu się zdarza. Jednak nie to było najgorsze. Opowieść jest piękna, ale niestety, jak ktoś zna Mój sposób na życie, robi się schematyczna. I jak Natalia poczuła ukłucie, ja też je poczułam, pełna niepokoju, że historia się powtórzy i niestety się nie rozczarowałam. Nadrabiają to bohaterowie. Natalia jest zwykłą, prostą dziewczyną, od razu można ją polubić, nie owija w bawełnę, jej zasady są przejrzyste i choć głupieje przy chłopaku, jest to jak najbardziej na miejscu. Kamil z kolei to bogaty facet, który może mieć wszystko. Dosłownie wszystko. I ktoś może zarzucić, że nierealnym jest to, że zwrócił uwagę na taką szarą mysz. Tu muszę go jednak bronić, bo on pokochał ją, jak taką kasą nie dysponował i parę razy podkreśla, że kocha ją taką, jaka jest. Co ważniejsze jednak, okazuje jej to. Choć z tym okazywaniem to jest problem, nie tylko dla Natalii. Uważam, że główny bohater jest przytłaczający, osaczający wręcz, nie myśli o uczuciach innych, choć tak przedstawia swoje zachowanie, chce Natalie wtłoczyć swój świat mimo tego, że ona zgłasza mu szereg wątpliwości. Jego narzucający sposób bycia bardzo mnie drażnił, uważam, że mógł z powodzeniem zrobić to samo, ale w bardziej subtelny sposób. Nie lubię Kamila i mam nadzieję, że autorka utrze mu nosa, bo jet bezczelny i, jak dla mnie, niezrównoważony psychicznie. Z Kopciuszka nie da się zrobić królewny w kilka dni, narzucając jej to. Bo w końcu Kopciuszek ucieknie, nie zostawiając nawet pantofelka.
Wszytko to tworzy całość opowiadającą o miłości, która niby jest taka sama, ale zupełnie inna, w inny sposób okazywana i zupełnie inaczej przyjmowana. Elżbieta Kosobucka starała się pokazać, że w miłości trzeba się dopasować do drugiego człowieka, że nie da się wejść w związek nie naginając się trochę do tej drugiej osoby. Zastanawiam się, jak daleko nagiąć się można i gdzie będzie leżeć granica tych dwojga, bo jest to dopiero pierwsza część, a druga i trzecia liczbą stron sugerują wiele perypetii, rozmów, kłótni i nieporozumień, bo w takim duecie docieranie się nie może być proste. I choć narzekam, że powieść jest schematyczna, że mnie trochę rozczarowała, to jednak z chęcią sięgnę po kolejne części, które niedawno miały swoją premierę, żeby dalej czytać współczesną baśń o Kopciuszku. Bo Ty i ja dwa różne światy tak właśnie się czyta, jak przepiękną baśń, która czaruje, przenosi w inny świat i nawet, jak jest oderwana od rzeczywistości, przynosi przyjemność, radość i odrobinę magii. Przecież telenowele brazylijskie też były schematyczne, a przyciągały tłumy i cieszył się ogromną popularnością. Dlatego dam szansę kolejnym częściom. I dlatego, że niosą jednak więcej treści, niż wspomniane produkcje.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję autorce

Wesołych świąt!

Magicznego czasu rodem z książek fantasy, miłości jak z romansu, atmosfery jak z bajki, śniegu po pas, jak w książkach o Himalajach, pyszności prosto ze zdjęć w książkach kucharskich, żeby było pięknie, jak w książkach świątecznych, a najważniejsze, żeby to było realne, a nie tylko na kartach powieści.

54 - 2018 Teściową oddam od zaraz Małgorzata Kursa

Lucky 2018
272 str



Izabela ma męża, a co za tym idzie ma też teściową. Dość upiorną. Przy pomocy przyjaciółki, Amy, opracowuje plan mający na celu pozbycie się nadgorliwej pani. Jednak Ama sama wplątuje się w kłopoty, chcąc rozwikłać zagadkę śmierci ciotki i starego stolika. Starsze panie z tajemnicami, szemrane typy spod ciemnej gwiazdy i przystojny prokurator i już mamy komedię kryminalną.

Kiedy zobaczyłam tytuł uznałam, że to coś dla mnie i dla każdej kobiety, która z mamusią własnego męża ma raczej nie po drodze. I tu już spotkało mnie pierwsze zaskoczenie, bo teściowa Izy wcale nie jest zrzędliwa, pouczająca i dokuczająca. Wręcz przeciwnie. Ona ocieka dobrymi chęciami co w efekcie i tak doprowadza synową do wrzenia. Nie wiem, która wersja teściowej jest gorsza, słowo. Natomiast mąż Izabeli najbardziej na świecie, prócz żony, kocha renowację starych mebli. I właśnie do niego trafia stolik, który niedługo stanie w centrum zainteresowania wielu osób. W taki to sprytny sposób autorka połączyła wszystkie osoby dramatu. Od razu wiadomo kto jest kim i można przejść do zgadywania kto i dlaczego. A to wcale już takie proste nie jest, bo osób zamieszanych w śmierć starszej pani jest kilka i każdy ma dobry motyw. Przez to czyta się szybko i z przyjemnością odwraca kartki. Do tego Ama jest tak zdeterminowana, że robi mnóstwo głupot i nawet prokurator jej ulega i zdaje raporty ze śledztwa, policja nie wchodzi w drogę, tylko słucha, czego się dowiedziała, a ona sama raz po raz pakuje się w kłopoty. Jednak nie jest na tyle nachalna, by służby porządkowe wyszły na tępaków, całość jest mocno wyważona i po prostu zabawna.
Oprócz lekkiej fabuły Małgorzata Kursa pokazuje, jak mało wiemy o osobach, które powinny być najbliższe. Zagmatwane rodzinne losy i układy, tłamszenie teoretycznie bliskich osób to bardzo ważne tło tej powieści. Teściową oddam od zaraz to subtelnie przekazana wiadomość, że zawsze jest czas na to, by pójść własną drogą i uwierzyć w porzekadło, że z rodziną najlepiej na zdjęciu. I zdecydowanie z boku, żeby można było się odciąć. Niekoniecznie z dopiskiem "oddam w dobre ręce".
Polecam na zimowe wieczory, kiedy nic się nie chce, a lenistwo rozlewa się po człowieku. To lektura odprężająca, lekka, traktująca wiele rzeczy z dystansem i może taka właśnie pozostać dla tych, którzy nie chcą szukać głębiej. A jak ktoś chce to zapewne znajdzie to, czego szuka.

53 - 2018 Cud grudniowej nocy Magdalena Majcher

Pascal 2018
396 str



Pięć kobiet z jednej rodziny, każda inna. Jedna udaje szczęście i dzieli się nim w mediach społecznościowych, druga nie udaje niczego, ucieka, nawet przed sobą. Kolejna nie umie oderwać się od obrazu idealnej siostry, nie dostrzegając swych zalet. I dwie najstarsze kobiety mające odmienne wizje świąt. Czy to wszystko da się poskładać lub jakkolwiek ułożyć?

Przyszedł czas na świąteczne książki. Na tonę brokatu, lukru i zapachu pierników. Ale nie u Magdaleny Majcher. Tu jak zawsze życiowo, choć z widokiem na świąteczne Katowice. Jednak te wszystkie światełka, ozdoby i nastrój jest tylko złotkiem, przykrywką, a po zdrapaniu ukazują się blizny, pretensje i żale. Brak rozmowy, szczerości i zrozumienia doprowadził bohaterów na skraj przepaści, a święta wcale nie muszą tego wszystkiego połatać. Bo myślą przewodnią książki jest fakt, że święta same w sobie niczego nie zmienią. Nie zmieni nic umyte okno, dom wysprzątany na błysk i dwanaście świetnych potraw na stole pod udekorowaną według najnowszych trendów choinką. Cudownych świąt, takich idealnych, nie da się kupić, nie da się ich zrobić, jak gdzieś po drodze gubi się człowieka, czas dla niego i radość z tego, że się jest, może w innym składzie, ale nadal razem. Bo święta to nie choinka, czysta podłoga i karp na tysiąc sposobów. Święta to ludzie.

Do tej pory podobały mi się wszystkie książki Magdaleny Majcher, choć czasem jej bohaterowie wydawali mi się tacy nierealni, jak spod igły, zbyt idealni i książkowi, mało życiowi. Tutaj wszystko się zmienia. Nie ma literackich dialogów, jest proza życia i zwykłe rozmowy. Rozmowy, które wzruszają, nie przeczę. Popłakałam się przy wymianie zdań między Magdaleną, a jej starszą sąsiadką. Płakałam i nie chciałam dalej czytać, bo co to za świąteczna książka, która wyciska łzy i wcale nie jest radosna, pachnąca choinką i niosąca ukojenie. Chwilę później zrozumiałam, że taka właśnie powinna być, że nie zawsze jest pięknie, cudownie i radośnie, że życie składa się z różnych chwil. Do stołu siadamy z bagażem doświadczeń, tego nic nie zmaże, rodzący się Chrystus nie zmieni tego, co było, nie dokona się cud zapomnienia. Ale od nas zależy, czy dokona się cud na przyszłość, czy zdominujemy zło, które się stało w życiu i dalej pójdziemy silniejsi, bez zbędnego udawania, pozłacania i pokazówki. Dziękuję autorce, że otworzyła mi oczy na coś, co się wie, ale jednak się ignoruje. Dziękuję za taki przekaz, który nie jest typowy, ale jednak daje nadzieję.

Szkoda tylko, że tak piękna, wartościowa książka, która jest aktualna cały rok, a nie tylko w przedświąteczny czas, nie doczekała się redakcji i korekty, na jaką zasłużyła. Jednak błądzić jest rzeczą ludzką i czasem trzeba przymknąć oko na niedoskonałość, żeby nie stracić radości z całokształtu. Przymykam więc i cieszę się za to piękną zintegrowaną okładką, z wypukłym brokatem i literami, okładką tak piękną, że sama w sobie może stać się stroikiem.

Polecam na wyhamowanie przed świętami. Przy czym nie ręczę za to, że nie wyhamujecie na dobre. Sobie właśnie tego życzę.

52 - 2018 Dom w malinowym chruśniaku Halina Kowalczuk

Lucky 2019
336 str



Alicja kiedyś straciła miłość życia, ale dzięki córce, zrodzonej z tamtego związku nie poddała się, osiągnęła sukces zawodowy i teraz jest wziętą prawniczką. Jednak życie prywatne bardzo kuleje. Wszystko zmienia się, kiedy zamienia Warszawę na podkrakowską Malinówkę, gdzie życie toczy się inaczej, miasteczkiem rządzą seniorzy zgromadzeni na rynku, a legendy mieszają się do rzeczywistości.

To nie jest moje pierwsze spotkanie z autorką, poprzednie było bardzo udane, dlatego po Dom w malinowym chruśniaku sięgałam bez strachu. Wiedziałam, że autorka ma specyficzny styl, że prócz pięknego romansu dostanę też coś z pogranicza ludowych bajań i magii i to właśnie u tej autorki uwielbiam. Książka przez to jest lekka, dająca wytchnienie od codzienności, a jednocześnie pozostawia po sobie pytania, czy wszystko jest tak, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, czy może czasem trzeba odłożyć szkiełko i oko i zaufać temu, co dzieje się jakby bez nas, obok i nie jest możliwe do wyjaśnienia. Jednocześnie legenda tak pięknie współgra z miasteczkiem i jego specyfiką, że wiekowy niedźwiedź chroniący tych, którzy na to zasłużyli, wcale nie razi, nie przeszkadza, a wręcz jest konieczny, żeby stworzyć nastrój.

Oprócz legendy są w książce żywi ludzie, mocno stąpający po ziemi, ze swoimi tęsknotami, złymi wyborami z przeszłości i obciążeni wpływem innych ludzi. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Alicja, której nie sposób nie lubić. Zdecydowana, idąca własną drogą, której się trzyma i której jest wierna nawet wtedy, gdy los stawia przed nią trudny wybór. Na początku bardzo polubiłam też weterynarza, który potem co prawda traci moją sympatię, ale cóż, taką dostał rolę od losu (lub autorki) i musiał się jej trzymać. Trochę go rozumiem, trochę nie, budzi nie do końca sprecyzowane uczucia. Jednak drugiego męskiego bohatera jakoś nie umiałam polubić. Dla mnie jest dziecinny, zbyt pewny siebie, w taki cwaniakowaty sposób, idący do celu nie licząc się z uczuciami innych, a na pewno nie z ich sytuacją życiową, bezczelny. Nie jest to jednak typ słodkiego drania. Jeśli dodamy do tego jeszcze poddawanie się w niby najważniejszej dla niego kwestii, bo rodzice kazali, to mamy obraz kogoś, z kim na pewno nie chciałabym przebywać. Może kogoś przekonały jego mętne tłumaczenia, mnie nie. Ale to nie tak, że uważam, że został źle wykreowany, bo to nieprawda. Jest, jaki jest, od początku do końca taki, a nie inny. Nie każdy bohater musi być słodki i kochany do przesady. Te wszystkie cechy sprawiają, że bohaterowie są bardziej ludzcy, taka przeciwwaga do legendy, która jest ideałem.

Powody, dla których Michał zostawił Alicję znałam praktycznie od początku, jednak to nie odebrało mi przyjemności czytania. Późniejsze zwroty akcji i niby zbiegi okoliczności, zaplatanie się losów i ich pewna nieuchronność sprawiły, że potraktowałam książkę na poły jak piękną opowieść, na poły jak przestrogę, że od konsekwencji i przeznaczenia się nie ucieknie. Pewne rzeczy dzieją się po coś, pewne ścieżki, raz przecięte, nigdy już nie zostaną zapomniane, a ludzie w końcu się odnajdą, by dopełnić swój los. Może to i patetycznie brzmi, ale Halina Kowalczuk potrafi to przekazać w taki sposób, że przestaje takie być i nie staje się również niedorzeczne.
Czytało mi się lekko, z cudownym uczuciem odpoczynku i znalezienia chwili na oddech w tym zabieganym czasie. Czułam się, jakbym siedziała w domu w Malinówce i mogła zwyczajnie oddychać tamtym powietrzem, zatrzymać się, uspokoić.

51 - 2018 Wrota Milena Wójtowicz

Jaguar 2018
440 str




Niektórzy dziedziczą po rodzicach dom, inni kosztowności. Salianka odziedziczyła twierdzę i mnóstwo złota, armię i wszystko, co wiąże się z władzą, ale w pakiecie dostała też Wrota. Do piekieł. We własnej głowie. I to przez nią przechodzą demony, a ona nie ma w rej sprawie nic do powiedzenia. Nie bardzo może też coś powiedzieć na temat porwania z własnej twierdzy przez księcia, który koniecznie chce zostać bohaterem i ratować zagrożone białogłowy. A nie ma nic do powiedzenia dlatego, że Wrota chcą zwiedzać świat i czasami przejmują nad nią kontrolę. Wyprawa poza Twierdzę zmienia Wielką Czarownicę nie o poznania.
Twierdzę dostałam w swoje ręce przypadkiem, ba, ja jej nawet nie chciałam mieć, bo wiedziałam, że to trylogia i że znowu wpadnę po uszy. Ale, jak uczy sama książka, przeznaczenie w końcu i tak znajdzie do nas drogę i książka wpadła w moje ręce, a ja, zgodnie z przewidywaniami, zostałam zaczarowana. Milena Wójtowicz otworzyła przede mną drzwi magii, wiedźm, czarodziejek, bohaterów i humoru. O tak, książka jest przepełniona humorem, takim, jaki najbardziej lubię, inteligentnym, złośliwym. Co chwilę parskałam śmiechem, a moim ulubieńcem są Wrota, która mają swoje zdanie i nie wahają się ani chwili, by je przekazać. Kolejnym dużym plusem są bohaterowie. Choć jest ich dużo, każdy ma swój odrębny charakter, świat wartości i motywy.
Jednak co najważniejsze, książka nie jest typowym fantasy pod tytułem: samotny bohater ratuje świat przed zagładą. Tu nie ma ścisłego podziału na zło i dobro. Ci z dobrej strony są czasem gorsi, niż zła wiedźma, a demony potrafią być bardziej ludzkie w uczuciach. Główny dobry bohater ma poważny problem, bo wypada mu iść za tymi dobrymi, ale wie, że oni czynią zło. Nic nie jest jednoznaczne, a wydarzenia zmieniają swoje znaczenie pod wpływem rozwoju historii.
Wrota, w sensie książki, a nie wierzei w głowie czarownicy, zamiast odkrywać coraz więcej, w miarę czytania coraz więcej gmatwają, stawiają nowe pytania, nie udzielając odpowiedzi na poprzednie, a nawet jeśli, to budząc kolejne. Opowieść mnie porwała, w całości, zafascynowała i zaciekawiła. Dawno nie czytałam nic tak dobrego i śmiesznego.
Mimo wszystko jest coś, z czym się nie zgadzam, co mi się absolutnie nie podoba, o co jestem zła. Tego nie robi się czytelnikowi. Nie można tak kończyć książki. Nie wolno i już. I nie pociesza mnie, że będą jeszcze dwa tomy, w których na pewno będzie się działo, bo Salianka jest jeszcze bardziej wkurzona i jeszcze silniejsza, niż na początku. Bo po skończeniu książki czułam się dokładnie tak, jak Salianka, może tyko tego drania nie żałowałam. Jakiego? Przeczytajcie.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję

50 - 2018 Dom pod pękniętym niebem Marcin Mortka

Zielona Sowa 2013
272 str




Grupka nastolatków idzie z indiańskim przewodnikiem w góry, by przeżyć przygodę życia. Nie zdają sobie sprawy z tego, ile prawdy jest w tym stwierdzeniu i ile im przyjdzie przeżyć.
Za książkę zabrałam się wieczorem, z zamiarem przeczytania paru stron. Nie wyszło mi. Czytałam do powrotu Osobistego z delegacji, skulona na łóżku, przerażona i … nie mogąc się oderwać od lektury. Ale po kolei. Przez kilka pierwszych stron jest spokojnie, ot, wycieczka w góry, chłopak, dziewczyna, kilku znajomych i głupie żarty. Jednak potem te żarty okazują się niczym w porównaniu do rzeczywistości, po trzęsieniu ziemi pojawiają się potwory i już nie mogłam przestać czytać. Po pierwsze, bo za bardzo się bałam, żeby zgasić światło, a do pogrzebacza było zdecydowanie za daleko. Modliłam się tylko, żeby Osobistemu nie spóźnił się samolot, żebym mogła iść siku, bo byłam tak przerażona. A po drugie dlatego, że przecież na następnej stronie może ich coś zeżreć, a ja nie będę wiedzieć. Jak się więc domyślacie, świetnie zbudowany klimat jest zdecydowanym plusem tej powieści. Do tego rysunki rozpoczynające każdy rozdział dodatkowo pobudzają i tak rozbuchaną opisami wyobraźnię. Na pocieszenie dodam, że następnego dnia, kiedy w domu nie było już tak cicho, a męskie ramię było pod ręką, już tak bardzo nie przeżywałam. Właśnie, męskie ramię, w książce jest sporo mężczyzn i chłopców, ale nie każdy służy ramieniem. Niektórzy bardziej przeszkadzają, inni są na tyle niedojrzali, że nie radzą sobie z tą sytuacją, a niektórzy po prostu są dupkami, no inaczej tego nazwać nie mogę. Wielka zmiana, która dokonała się w świecie, dokonała się również w bohaterach, zarówno tych pierwszo, jak i drugoplanowych. Każdy został czymś naznaczony, siłą, darem lub przekleństwem, co waży na dalszych losach poszczególnych jednostek. Razem z bohaterami chętnie domyślałam się, kto został czym obdarowany, tak samo usilnie myślałam nad tym, co się stało i jak to rozwiązać.
Nie przekonuje mnie teoria Indianina na temat tego, co było przyczyną katastrofy, jest zbyt banalna i w sumie nielogiczna, zobaczymy, jak autor z tego wybrnie, gdyż Dom pod pękniętym niebem jest pierwszą częścią trylogii. Bardzo chętnie sięgnę po kolejne części, by przekonać się, co było przyczyną całego zamieszania, aby poznać dalsze losy bohaterów, zarówno tych, których polubiłam i tych, których nie, a nawet tych, którymi zwyczajnie gardzę. Tak, Marcin Mortka tak umiejętnie przedstawia ludzi w obliczu końca świata, że budzą skrajne emocje. Dla mnie idealna lektura na wieczór, może nie koniecznie samotny, choć w gruncie rzeczy w ciszy i spokoju bardziej przeżyłam tę książkę. I nadal się zastanawiam, po której stronie barykady ja bym stanęła.
Polecam tym, którzy lubią się bać, choć niekoniecznie czegoś rzeczywistego.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję

49 - 2018 Mój pomysł na życie Elżbieta Kosobucka

Storybox.pl
Videograf 2017
352 str, 13 godz 25 min
czyta: Joanna Gajór



Melody Sawicka ma wszystko. Wiedzę, pieniądze, przyjaciół, zainteresowania, pasję, dobrą pracę, w której jest doceniana. Nie ma tylko mężczyzny u boku, co zdaje się jej nie przeszkadzać. Kiedy pewnego dnia ma stłuczkę z Pawłem Baryckim, biznesmenem, który najpierw zdaje się jej gburem i chamem, ale zyskuje w trakcie, jej życie wywraca się do góry nogami.

Romans kwitnie, choć nie jest pozbawiony spięć, Melody jest szczęśliwa, a ja ciągle miałam wrażenie, że stanie się jakaś katastrofa. Słuchałam, jak zaczarowana, bo choć chwilami głos Joanny Gajór mi nie pasował, jej intonacja wydała mi się nie na miejscu i ja przeczytałabym ją inaczej, to narracja i sama opowieść wynagradzały to w dwójnasób. Polubiłam Pawła, polubiłam Melody, choć denerwowała mnie decyzjami, postawą i egoizmem. Ale denerwowała mnie tak, jak może wkurzać najlepsza przyjaciółka, którą się lubi, ale którą ma się ochotę potrząsnąć. Ja miałam ochotę potrząsnąć Melody, kazać jej się ogarnąć, zobaczyć, co robi wokół siebie tymi niby dobrymi dla innych decyzjami, jak ich rani i krzywdzi. A potem zrozumiałam, że denerwuje mnie w niej to, co sama robię. A jeszcze później nastąpiła katastrofa, choć zupełnie nie na tym froncie, na jakim podejrzewałam. Spodziewałam się czegoś innego, ale i tak dostałam ogromną pożywkę dla emocji. W głowie miałam milion pytań, co ja bym zrobiła na jej miejscu, bo bardzo się z nią utożsamiałam, a ona... nadal była samolubna, podejmowała decyzja za innych i koszmarnie mnie denerwowała. Dopiero z czasem jej postawa się zmienia, bohaterka dojrzewa i staje się taką przyjaciółką, której z dumą można powiedzieć, że to zaszczyt ją znać. Ja jestem zaszczycona, że Elżbieta Kosobucka mi ją przedstawiła.

Niestety, prócz tego, że miejscami nie podobało mi się, jak powieść została przeczytana, a kilka dialogów było sztucznych, ale o gustach się nie dyskutuje, dopatrzyłam się jednego błędu. W jednym miejscu jest Wielkanoc, potem mija czas i dopiero wybucha wiosna. Małe niedopatrzenie czasowe, które na moment oderwało mnie od bajki snutej przez pisarkę. Poza tymi dwoma błędami nie mogę się do niczego przyczepić, może jeszcze za mało rodziców Melody, ale rozumiem, że w powieści nie występują często. Są niby kochający, a jednak podcinają skrzydła, odbierają wiarę i tłamszą córkę. Nie polubiłam ich i buy może chęć odcięcia się Melody od nich powoduje, że tak rzadko pojawiają się w treści. Inne postacie drugoplanowe też pojawiają się niezbyt często, mimo to każda z nich ma odrębny charakter i motywy postępowania. Część jest nijaka, ale nie ma to żadnego wpływu na akcję, są tłem i tacy mają pozostać.

Pomysł na życie jest powieścią, która pokazuje, że zawsze warto iść swoją drogą, że należy kochać mądrze i pozwolić się kochać drugiemu człowiekowi. Przekazuje mnóstwo emocji, gra na nich, jednocześnie dając drogowskazy do dobrego życia. Osobiście nie zgadzam się z przekonaniami Melody co do niektórych spraw, ale szanuję jej poglądy. Dużo mnie nauczyła. Ta książka na zawsze we mnie pozostanie, bo, choć to banalnie brzmi, zmieniła moje życie. Wniosła w nie chęć życia z pasją, według mojego własnego pomysłu, który nie jest, ani lepszy, ani gorszy od pomysłu innych. Jest po prostu mój. I tego wam życzę, jednocześnie serdecznie zachęcając do sięgnięcia po tę książkę. Może nie tąpnie wami tak, jak mną, może już umiecie iść własną drogą, może już jesteście księżniczkami, ale na pewno wam się spodoba. I utwierdzi w tym, by podążać za własnym sercem, marzeniami, by być szczęśliwym z samym sobą.
A czego ja sobie życzę?
Przeczytać kiedyś tę bajkę, bajkę ich życia oczami Pawła.

48 - 2018 Wszystko razem Ann Brashares

YA! 2017
320 str
Tłumaczył: Janusz Maćczak



Mają wspólny dom i wspólne siostry, dzielą ze sobą książki, a nawet łóżko. Jednak nigdy się nie widzieli. Jego mama i jej tata kiedyś poróżnili się do tego stopnia, że się do siebie nie odzywają, nie kontaktują, dzielą jedynie dom, z którym żadne nie mogło się rozstać. Wymieniają się w nim co tydzień, pilnując, by się nie spotkać. A dwoje młodych ludzi tęskni do siebie coraz bardziej… Czy uda się ich połączyć?
Początkowo trudno mi się było połapać w tej patchworkowej rodzinie. Nie pomagał nawet spis osób i łączące ich więzi z początku książki. Nasze dzieci, jego i jej dziecko, nowi partnerzy i ich przeszłość mieszała mi się i utrudniała odbiór. W końcu postanowiłam się tym nie przejmować i wtedy dopiero zatraciłam się w powieści. Skupiłam się na odczuciach Sashy i Raya, na ich samotności, rozdarciu i nadziejach. To tworzyło przede mną nowy aspekt tej książki. Tym bardziej, że tej dwójki nie da się nie lubić i nie da się im nie kibicować. Bo oczywiście domyślacie się, że od początku pachnie romansem, ale jak może być inaczej, jak on śpi w łóżku, w którym nadal jest jej zapach? Postacie są właśnie tak pokazane, przez pryzmat emocji. To dzięki nim widzą świat taki, a nie inny, podejmują decyzje lub tkwią w tym, co im zgotowali rodzice.
Dla mnie jest to powieść o rodzinie, która kiedyś była razem, a teraz tworzy nowe rodziny i o tym, jak należy, a jak nie wolno rozwiązać pewnych spraw. Ludzie, którzy mają wspólne dzieci nie mogą się na siebie obrazić, jak dzieci w piaskownicy, bo kiedyś się to obróci przeciw nim. To opowieść o wielkiej sile tęsknoty za normalnością i za rodziną w całości, choćby były w niej dodatkowe osoby. To też powieść o tym, że niezałatwione sprawy z przeszłości rzutują na teraźniejszość tak mocno, że nie da się pójść w przyszłość bez ich rozwiązania. Bo zawsze dopadną,  w najmniej oczekiwanym momencie. Bez określenia, kim się jest, jakie są korzenie naszego istnienia, nie można tworzyć siebie.
Wszystko razem jest literaturą młodzieżową, ale tylko dlatego, że są w niej nastolatkowie. Niekiedy doroślejsi, niż rodzice, mądrzejsi, bardziej otwarci. I za to lubię tę książkę. Za odwrócenie ról i pokazanie, że silna chęć młodych może pokonać głupi upór starszych.
Polecam, choć na początku polecam uzbroić się w cierpliwość. W nagrodę dostaniecie nietuzinkową powieść o dorastaniu, nie tylko takim dosłownym, ale też o dorastaniu do rozliczenia się z przeszłością, dorastaniu do decyzji i do bycia sobą. I zwrot akcji, który doprowadził do… Ale to sami się musicie przekonać.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję:

47 - 2018 Internat Izabela Degórska

Novae Res 2018
362 str




Wiktoria chce zgłębić fenomen starej powieści Internat, która po premierze przeszła bez echa, a po latach przeżywa drugą młodość, dość intensywną. Przebierają się za bohaterki, tworzą grupy w mediach społecznościowych, organizują zloty. Dla studentki socjologii jest to nie lada gratka. Chce wejść w świat powieści, jednak nie spodziewa się, że zrobi to dosłownie, gdyż książka wciąga ją w siebie. Kiedy Łucja wchodzi do szafy, znajduje za jej drzwiami magiczny i cudowny świat. Co po drugiej stronie znajdzie Wiktoria?
Internat mnie przyciągał. Okładką, ostrzeżeniem, że ta książka może mnie pożreć, opisem, dosłownie wszystkim. I dałam się wciągnąć i faktycznie mnie pożarł. Nie mogłam się oderwać od historii Wiktorii i innych dziewcząt uwięzionych w wirtualnym świecie wykreowanym przez autorkę. Nie jest to prosty świat. Postacie mają z góry narzucone swoje role, kwestie i nawet uczucia od nich nie zależą. Czują tylko to, co zostało zapisane na kartach Internatu. Niektóre są płytkie, puste, nic nie znaczą, zwane są pustakami, ale są też i takie, które mają jakieś szczątki władzy. Dlaczego szczątki? Bo powieść ma ramy, nie może zdarzyć się tam nic innego, z tych ważnych rzeczy, przedstawienie musi trwać, bez względu na to, czy Sandra, główna bohaterka, zrobi jakiegoś psikusa, czy nie. Nadal będą lekcje, będą mijać miesiące, a potem znów będzie wrzesień. Ciągle ten sam scenariusz z małymi odstępstwami, które jednak nie mogą zmienić fabuły.
Jednak skoro Wiktoria, wcielona w nielubianą, złośliwą i podłą Annę Wolf nie jest jedyną żywą istotą, to może dziewczęta razem uciekną z książki? Czy stworzą się sojusze? Tego musicie dowiedzieć się sami.
Bardzo podobało mi się to, że Izabela Degórska nie zapomniała, że poza światem toczącym się w ramach książkowego Internatu, pozostaje świat realny. Wiktoria nie znika ot tak, coś się z tym wiąże i autorka o tym nie zapomniała. Mamy więc relację ze strony Wiktorii-Anny, ale również ze strony jej chłopaka, który został na zewnątrz. Świetnie pokazane są postacie. Te realne mają wady, zalety, przeżywają na różne sposoby, myślą, różnią się między sobą. Natomiast postacie książkowe obnażają konstrukcje wielu książek i ich bohaterów. Oni są tylko tacy, jakich zapisał ich autor, nie mogą zrobić nic poza to, co zostało zapisane i nigdy nie wyjdą z pewnych schematów. Degórska pokazuje, jacy płytcy są czasem bohaterowie, których wystawiamy na piedestał lub jak ograniczeni są ci źli, oni po prostu nie mogą być inni. I nie dotyczy to tylko tej książki, ale każdej, jaką weźmiemy do rąk. Nie da się wykreować bohatera, który będzie idealną kopią człowieka.
Koniec mnie trochę rozczarował. Przez całą powieść coś się dzieje, trudno zaczerpnąć głębszy oddech, bo niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem, fabuła nie idzie, a biegnie do przodu. A na końcu nagle zwalnia. Czułam się tak, jakbym wynurzyła się z głębokiej wody i nie wiedziała, co się ze mną dzieje. A potem nagle bum i znowu straciłam oddech. Dzięki temu zabiegowi, temu zwolnieniu i potem nagłemu zadziałaniu na emocje książka stała się jeszcze ciekawsza. Na pewno będę do niej wracać i choć jest to książka dla młodzieży, wiele osób znajdzie w niej coś dla siebie. Delikatny poczucie niepokoju towarzyszące czytaniu, rozwikłanie tajemnicy przejścia i Zjawa, która jest zagadką obu powieści na pewno spodobają się tym, co lubią troszkę się bać.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję

46 - 2018 Emigrantka Agata Bizuk

Dlaczemu 2018
272 str
e-book



Tośka i Kostek wyjeżdżają do Irlandii, by wieść tam życie bezpieczne, bajeczne i takie, jak z marzeń. Matka chłopaka jest temu kompletnie przeciwna twierdząc, że Tosia niszczy synowi życie. Oczywiście po wylądowaniu okazuje się, że praca na ulicy nie leży, z mieszkaniem też są problemy i w ogóle dno. Co dalej? Co poczną?

Tośkę da się lubić, choć jej styl i podejście do życia chwilami mnie denerwowały. Natomiast Kostek denerwował mnie nieustannie. Rozlazły, nie umiejący zrobić podstawowych rzeczy, unikający odpowiedzialności... Wady można by mnożyć. I choć książka ma mówić o problemach na obczyźnie, o zwyczajnym życiu tam, to mam wrażenie, że jakby nie on, to połowy problemów by nie było. I nie trzeba było wcale bohaterów wysyłać tak daleko, bo ich problemy niewiele różnią się od tych, w związkach, gdzie jedna strona jest nieogarnięta. Owszem, dochodzi tęsknota za krajem i odległość, ale te wątki były bardzo słabo zaznaczone, były, żeby być.
Kolejnym wątkiem, który mnie denerwował był ten opisujący relacje Tośki z ojcem i jego drugą córką. Dla mnie nieprzemyślany, wrzucony po to, by się coś działo, ale potraktowany płytko stał się kolejnym gwoździem do trumny tej powieści.
Jedynym wątkiem, który mi się w miarę podobał i mógł cokolwiek uratować była ciąża. Do tego autorka w miarę się przyłożyła, choć z uporem maniaka najpierw pisała o kompletowaniu różowej wyprawki, a potem... zamilkła na ten temat, jak się urodził syn. Brakowało mi jakiegoś zamieszania z tym związanego, problemów, kupowania nowych ciuchów, czegokolwiek, bo by do tamtego nawiązało, a tu nic takiego się nie stało. Jedynie podejście młodego ojca było bez zastrzeżeń, to znaczy zastrzeżenia miałam, ale jak już wspominałam Kostka nie lubię, ale opisane było dobrze.

Wydawnictwo Dlaczemu wydaje książki ze współfinansowaniem i to już budziło moje sprzeczne uczucia, jednak postanowiłam dać szansę tej książce. Niestety żałuję. Cały czas liczyłam na wielkie bum i ono nie nastąpiło.

45 - 2018 Zagubione życie Piotr Podgórski


Lucky 2018
336 str



Jolanta kiedyś została z nienarodzonym dzieckiem i nadzieją na to, że jej zaginiony mąż kiedyś się odnajdzie. Po latach ma nowego męża, pieniądze, wygodne  życie, przyjaciółkę i zdawać by się mogło, że zero zmartwień. Nagle jej świat znów się wali. Przyjaciółka widzi jej męża z inną kobietą, były mąż nagle wraca do żywych, a młodszy sąsiad wykazuje nią spore zainteresowanie. Czy przeszłość ją pochłonie, a może otworzy nową przyszłość?

Piotr Podgórski tworzy bardzo skomplikowaną intrygę, którą czytelnik odkrywa z każdą przewracaną kartką. Akcja się plącze, dodawane są kolejne wątki, a zakończenie wcale nie jest oczywiste. W pewnym momencie nie wiadomo, kto jest winny, a kto tylko takiego udaje, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. To bardzo dobra powieść o tym, że bliscy nie zawsze takimi są i że właśnie oni potrafią zranić najbardziej. Historia o ludziach pozornie żyjących pod jednym dachem, którzy w gruncie rzeczy są sobie obcy. Kobieta żyjąca w złotej klatce, która w drastyczny sposób zostaje ze swojego snu obudzona i zmuszona do podjęcia decyzji, które zmienią jej życie.

I o ile historia i całe tło są zbudowane bardzo dobrze, tak dialogi są największym minusem tej powieści. Oczywiście nie wszystkie, ale niektóre. Płaskie, płytkie, infantylne. Niby mówią o uczuciach, ale są pozbawione emocji, czytelnik wcale ich nie czuje. Ja czułam jedynie irytację, że ludzie dorośli rozmawiają, jak dzieciaki w podstawówce. Drażniło, przeszkadzało, spowalniało czytanie. By potem wejść w opis i popędzić akcję maksymalnie do przodu. Bo poza tymi momentami książkę czyta się bardzo dobrze. I to nie tylko jako opowieść akcji, mocno sensacyjną, ale również jako książkę psychologiczną. Zagubione życie to opowieść o stracie, staczaniu się w dół i odbiciu się. Mówi o zaufaniu i jego braku, o tym, że czasem trzeba zrobić krok w tył, by uratować całe swoje życie. W gruncie rzeczy książką niesie ze sobą nadzieję, że z każdej patowej, zdawać by się mogło, sytuacji, jest wyjście, tylko czasem trzeba spojrzeć na nią z dystansu, przemyśleć i przewartościować swoje życie. A potem zawsze wyjdzie słońce i wszystko się ułoży.
Momentami zauważyłam pewne nieścisłości, najbardziej uderzyła mnie pewna scena, gdzie bohaterka nie wie, o kim mowa, a dwa zdania potem za tym kimś tęskni, przy czym te zdania nie informują o powrocie pamięci. Jednak to są drobne błędy, które giną w cieniu wykreowanych postaci. Są żywe, wyraziste i czasami miałam wrażenie, że stoją obok, znam ich i mogę z nimi porozmawiać. Część osób dała się lubić, część nadawała się do odstrzelenia, ale to świadczy o tym, jak dobrze zostały opisane. Przemyślane postacie, które były stałe w poglądach i zachowaniu, tworzyły zwartą całość i budziły konkretne uczucia. Choć oczywiście najlepiej była wykreowana główna bohaterka, która, co prawda nieporadna, ale dała się lubić, bo ta cecha była dobrze wyjaśniona.

Jest coś, co może irytować lub budzić zdziwienie, może nawet irytację i poczucie, że autor prezentuje myślenie życzeniowe i lukruje rzeczywistość. Kilku bohaterów drugoplanowych pojawiało się akurat wtedy, kiedy stała nad przepaścią i wyciągali pomocne dłonie. Nierealne? Nie ma takich aniołów na naszych drogach? A może zaślepieni własnym nieszczęściem nie umiemy ich dostrzec.

Książkę polecam osobom lubiącym szybkie zwroty akcji, niebanalne historie, które spotykają normalnych ludzi. Także tym, którzy szukają niezbyt oczywistego romansu oraz nadziei na lepsze jutro. Zagubione życie skutecznie potrafi rozjaśnić przyszłość i dać motywację do podjęcia działania i odnalezienia tego dobrego życia.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Lucky Wydawnictwo

44 - 2018 W żywe oczy JP Delaney

Otwarte 2018
420 str
Tłumaczenia Anna Gralak



Claire jest aktorką, świetnie wchodzi w rolę i manipuluję mężczyznami. Jednak jednego nie udało się jej uwieść. W efekcie czuje się trochę zdezorientowana, ale tym chętniej bierze udział w projekcie policji, który ma na celu wyłonienie mordercy żony odpornego na jej wdzięki pana.

Miłość i zbrodnia są ulubionym tematem wielu pisarzy. Często jedno łączy się z drugim, przeplata w jakiś sposób, łączy lub dzieli. I tu jest dokładnie tak samo. Zbrodnia budzi nieufność, chęć przynależenia do kogoś, kto zrozumie, budzi zaufanie. Od samego początku mamy do czynienia z dwojakością emocji, które szarpią Claire i Patrickiem. A jeśli do tego dołączymy praktyki BDSM i wiersze Baudelaire'a otrzymujemy mieszankę, która nie może być nijaka. I taka właśnie jest ta książka, mocna, energetyzująca, podnosząca włoski na głowie, wywołująca dreszcze. I choć nie dzieje się tam nic strasznego, zbrodnie są jedynie wspomniane, to przez cały czas ma się w sobie ogromny niepokój, strach wręcz, prawie namacalny. Autor bawi się emocjami czytelnika, wprowadza go w stan, w którym nie da się przestać czytać, a wszystko, co się dzieje, zdaje się dziać naprawdę, obok. Tak zręcznie kieruje akcją, że nie wiadomo, co jest grą, co prawdą, a co manipulacją lub wytworem wyobraźni. Bardzo mi się podobało to, że chwilami dialogi są przedstawione, jak w dramacie, z podziałem na role, z minimalnymi didaskaliami pojawiającymi się sporadycznie. Daje to podświadomy przekaz, że Claire jest aktorką, że nie należy jej do końca wierzyć. Jej postać nie jest jednoznaczna, nie możną z całą pewnością powiedzieć, że tu się zaczyna dziewczyna, a tam kończy jej rola, one się wzajemnie przenikają. Równie skomplikowany jest Patrick. Wzbudza podejrzenia i jednocześnie je od siebie oddala. Do końca nie wiedziałam, co jest prawdą, co fałszem i kto jest wariatem, zbrodniarzem, kto ofiarą, a kto doskonałym manipulatorem. Nie umiałam zbudować żadnej teorii, bo każda wydawała mi się prawdziwa i niemożliwa. I choć końcówka jest do przewidzenia, zaskoczyła mnie.

Nie dopatrzyłam się żadnych błędów, fabuła jest dopracowana i przemyślana. Być może ma na to wpływ fakt, że jest to reedycja pierwszego wydania, poprawiona i zapewne udoskonalona. Mnie kupiła w całości. A nawet, jeśli są niedoskonałości, to w pędzie czytania, by dowiedzieć się o co chodzi, nie zauważyłam ich.

W żywe oczy czyta się z zapartym tchem. Nie jest to powieść straszna, nie zarzuca nas agresją, przemocą i złem, nie bałam się po niej chodzić w nocy. Jednak pozostawia po sobie niepokój i myślenie, czy faktycznie wiersz może kogoś doprowadzić do takiego stanu umysłu, czy można zachować się w taki sposób. Nie znam odpowiedzi. Wiem za to na pewno, że książka pozostanie na zawsze w mojej pamięci. Takich książek się nie zapomina. I choć nie można ich przeczytać jeszcze raz, bo zakończenie zbyt wryło się w pamięć, to jednak trafia na listę dobrych książek, które się poleca każdemu, kto lubi thrillery psychologiczne.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Otwarte i Książkowe Kocha, Nie Kocha

43 - 2018 Rozalia Magdalena Wala

Czwarta strona 2017
372 str
Cykl Damy i buntowniczki



Rozalia musi uciekać, albo czeka ją małżeństwo z Moskalem. Matka umieszcza ją w Czarnowcu jako damę do towarzystwa. Jednak, czy panna będzie tam bezpieczna? Ze strzygoniem, przesądami i całą masą tajemnic?

Rozalia na początku mnie nie zachwyciła. Ba, ta książka mi się nawet nie podobała. Po Mariannie, odważnej wojowniczce, Rozalia wydała mi się bezwolna, nijaka, bez charakteru, po prostu nudna. Jednak wierząc w pióro Magdaleny Wali brnęłam dalej. Zdanie po zdaniu, kartka po kartce. Szło mi opornie do momentu, gdy pojawia się zakapturzony bohater. Kto mnie zna, ten wie, że wsadzenie kogoś pod kaptur, dorobienie tajemnicy i jestem kupiona. Kocham takie postaci, najlepiej jeszcze, jakby to był złodziej, zbieg, czy inny wyjęty spod prawa jegomość. A o tym w Rozalii nie wiemy nic, więc moja wyobraźnia szalała. Cóż z tego, jak bohater zniknął tak szybko, jak się pojawił, a ja znowu brnęłam dalej. Tym razem trzymała mnie jeszcze nadzieja spotkania go po raz kolejny. I nie zawiodłam się. A potem było już tylko lepiej. Rozalia pokazała nie tylko charakter, ale i rogi. O ile na początku jest nijaka, to potem poznajemy ją w pełnej krasie. Jej pomysły są szalone, ujmujące i sprawiają, że kartki przewraca się błyskawicznie, ale i tak za wolno.
Jak zawsze w książce, prócz romansu, znajdziemy mnóstwo historii. Oprócz historycznych postaci i odwołań do powstania listopadowego, mamy tu przesądy i wierzenia. Kopalnie wiedzy.
Książka zabrała mnie od znudzenia po zachwyt i stała się ulubioną częścią serii. Będę do niej wracać, żeby poprawić sobie humor, bo z Rozalii nie sposób się nie śmiać. Choć akurat wierzę, że pannie do śmiechu nie było.
Nie można nie wspomnieć o innych postaciach, które są świetnie wykreowane. Charakterne, silne kobiety i tajemniczy mężczyźni działają na wyobraźnię i stają przed oczami, jak żywi. To kolejny talent aktorki, do przywołania tak realnych postaci. Katarzyna Mierzejewska ma we mnie wierną fankę. Bo o zakapturzonym bohaterze nie muszę wspomnieć, skradł moje serce od pierwszej chwili i już na zawsze tam zostanie.

42 - 2018 Marianna Magdalena Wala

Czwarta Strona
327 str
Cykl Damy i buntowniczki



Marianna wraca z powstania listopadowego, tak, brała w nim udział. Ale nie wraca w blasku chwały, witana przez stęsknionych rodziców. Ojciec chce ją wydać za Moskala. W tej sytuacji pozostaje jej przyjąć propozycję małżeństwa od mężczyzny, którego nie widziała na oczy i wyjazd do jego domu. Jak buntownicza, harda i dumna dziewczyna sobie poradzi?

Marianna nie należy do łagodnych i potulnych kobiet. Umie zakasać rękawy i ruszyć do boju o Polskę, a i własnego zdania się nie wstydzi. Któremu mężczyźnie byłoby to w smak? Może w tamtych czasach niewielu by się znalazło wielbicieli takiej panny, ale ja pokochałam ją od samego początku. Jest energiczna, łamie zasady i w nosie ma konwenanse. Takie kobiety zmieniały świat, takie tworzyły historię i taką stworzyła ją na kartach swojej powieści Magdalena Wala. Pokochałam również teściową Marianny za jej charyzmę i podstępy. Jest przy tym wzorem dostojności, dobrego wychowania i uprzejmości. Nie do pominięcia jest również Michał, początkowo nieprzystępny, oschły i zamknięty w sobie, z czasem się otwiera na uczucie, na świat i ludzi. Ten zabieg szczególnie przypadł mi do gustu, bo to zazwyczaj panie są tą słabszą płcią, która pod wpływem mężczyzny otwiera się, jak kwiat pod wpływem słońca. Autorka zrobiła zabieg odwrotny i jeszcze bardziej zaskarbiła sobie moją sympatię.
Książka jest romansem historycznym z prawdziwego zdarzenia. Nie tylko są w nim wydarzenia historyczne, komentowane na gruncie obyczajowym, ale również prawdziwe postacie z tamtego okresu. I nawet, jakby mnie autorka nie kupiła całością, to obecność hrabiny Zofii Potockiej zrobiłaby to w sekundę. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem obiektywna, bo większość życia słyszałam w parafialnym kościele wypominki za Artura Potockiego, Zofię żonę z Branickich i Adama syna, a na temat pałacu potockich pisałam pracę magisterską z racji tego, że był tam po wojnie dom dziecka. I kocham ten pałac i kocham miasto tak z nimi związane. Jednak na kartach tej powieści Zofia stała mi się jeszcze bliższa, realna, żywa kobieta, tęskniąca, wspierająca. Piękna. Dziękuję.
Marianna stała się na razie ulubioną książką z cyklu. Wątek kryminalny zaskoczył mnie kompletnie, gdyż stawiałam od początku na kogoś innego i zakończenie, wraz z wyjaśnieniami wbił mnie w fotel. I choć za mało, jak dla mnie, przygód Marianny w czasie powstania, to jednak będę wracać z przyjemnością.

41 - 2018 Niewinna pomyłka Joanna Hacz

Lucky Wydanictwo 2018
256 str



Ona ucieka z dzieckiem na rękach przed mężczyzną, który próbuje ją zabić. On zgarnia ją do swego luksusowego auta. Tak zaczyna się historia znajomości Ludwika i Patrycji. Oraz Tymka. A potem jest już tylko dziwniej.

Nie umiem jednoznacznie ocenić tej książki. Na pewno jest napisana dobrze, poprawnym językiem i nawet literówek prawie nie znalazłam. Historia, choć banalna i znana, też nie jest zła. Typowy romans, gdzie on, bogaty, sławny i szarmancki spotyka na swojej drodze dość nietypową dziewczynę, nie bardzo do niego pasującą, która na wszelkie formy pomocy, nawet w środku nocy, z dzieckiem pod opieką i oddechem mordercy na karku, reaguje co najmniej alergicznie. Oczywiście iskrzy między nimi, ale...
No właśnie, ale.
Po pierwsze dziecko. W czasie paru dni, w których dzieje się akcja, chłopczyk zmienia swój wiek. Jest czterolatkiem, by parę godzin później odmłodzić się o rok, potem znów ma cztery, trzy... Kompletna niekonsekwencja, która połączona dodatkowo z tym, że Tymek mówi pełnymi, wielokrotnie złożonymi zdaniami, bez zniekształceń i błędów gramatycznych sprawia, że dzieciak jest nie tylko irytujący, ale też nieprawdziwy. Jego formy wypowiedzi dziwią mnie tym bardziej, że autorka ma dziecko, ale może akurat jej potomek mówi tak cudownie poprawnie i doskonale. Szczeniak jest irytujący, okropny i choć jego obecność wprowadza dodatkowy zamęt, najchętniej bym się go z kart książki pozbyła. Albo zmieniła mu wypowiedzi.
Ludwik. A ten to jest typowy przykład zaślepionego miłością kretyna. Nie pyta, wyciąga własne, zupełnie błędne wnioski, unosi się dumą. Patrycja z kolei zataja fakty, wcale nie wydaje się przestraszona prześladowcą, zachowuje się irracjonalnie i nieadekwatnie do sytuacji.
Cały wątek prześladowcy, kompletnie przewidywalny, a do tego pozostawiony bez wyjaśnienia. Jakby był tylko pretekstem do kilku wydarzeń, ale we mnie pozostawił niedosyt. I choć wiedziałam, bardzo szybko, czemu napada Patrycję, to jednak brakowało mi zamknięcia tego tematu w książce.
Kolejną rzeczą, która mnie drażniła, to zagmatwane relacje Patrycji z ludźmi, które wcale nie były tak tajemnicze, jak miały być. Na samym początku domyśliłam się choć z grubsza, jakie relacje są pomiędzy bohaterami i tym bardziej drażniła mnie głupota Ludwika.
Nie mam nic przeciwko religijności bohaterów, ale w tej książce wyraźnie mi przeszkadzała. Nadmierne wspominanie Boga, dla mnie zakrawające na fanatyzm i dewocję, nie pasujące do bohaterów, robiące z nich jeszcze bardziej odrealnione postacie bardziej przeszkadzało i niszczyło nic sympatii, która zaczynała się rodzić między mną, a bohaterami. A oni sami mnie drażnili, irytowali, miałam ochotę ich strzelić w głupie łby.
Podsumowując. Z książki z potencjałem na ciekawy romans kryminalny z dreszczykiem Niewinna pomyłka stała się przewidywalną bajką o Kopciuszku. A mimo to urocza czarem historii o Pretty Woman i to ją zdecydowanie broni przed ostatecznym skreśleniem. Do przeczytania, bardzo lekka w odbiorze, ale nie niosąca za sobą więcej treści, wręcz trywialna. Jak ktoś lubi banalne romansidła, powieść dla niego. Jak ktoś spodziewa się czegoś więcej, niech sam oceni. Ja na pewno do książki nie wrócę, mimo jej uroku, a i autorka ma sporego minusa.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Lucky i autorce.

40 - 2018 Do zakochania jeden rok Joanna Szarańska

Czwarta Strona 2018
328 str
Kronika pechowych wypadków część 2



Zojka w końcu znalazła pracę, uwolniła się od redaktora Kordeckiego, podejrzeń o zbrodnie i siekierki babci. Gorzej, bo pozbyła się też babuni Łyczakowej. A może została pozbawiona jej towarzystwa? Oto kolejna zagadka, której dziewczyna nie może zostawić bez rozwiązania.

Słoneczna, optymistyczna okładka, tytuł o wielu znaczeniach i od razu chce się zasiaść do lektury. Zasiadłam, trzymając z dala od siebie siekierkę, żeby nie rzucać w nią każdego, kto przerywał mi lekturę tej pozytywnej opowieści o bezkompromisowej Zojce i jej talencie do pakowania się w kłopoty. Czyta się szybko, żeby poznać kolejne zwariowane pomysły domorosłej pani detektyw i nawet wybuchy niekontrolowanego śmiechu nie zwalniają tempa lektury. I choć w trakcie zastanawiałam się parę razy czemu autorka nie kazała dziewczynie sprawdzić, czy ulubione narzędzie babuni nadal leży bezpiecznie na swoim miejscu oraz chciałam zakładać Towarzystwo Ochrony Kordeckiego, to bawiłam się doskonale. Autorka znów stworzyła misterną intrygę, którą pruć zaczęła dopiero pchająca nos w nie swoje sprawy Zojka. Tak doskonale zagmatwała wszystkie tropy, myliła opisami i nowymi postaciami, które dodawały jeszcze więcej smaczku, że stworzyłam mnóstwo teorii spiskowych. I żadna nie była prawdziwa. A o to ostatnio rzadko, bo w każdej ostatnio przeczytanej książce intuicja mi podpowiadała sprawcę lub rozwiązanie zagadki, nawet, jeśli nie umiałam tego uzasadnić. A tu nic. Zero. Wychodzi na to, że w starciu z Zojką nawet stara jak świat kobieca intuicja i równie nielogiczny szósty zmysł nie mają szans. Ona sama jest chodzącym zaprzeczeniem logiki, której nie imają się żadne teorie.

Do zakochania jeden rok jest lekturą, którą się pochłania, ale to cecha dobrych książek. Takich, które bawią, śmieszą, sprawiają, że dzień staje się lepszy, nawet, jak lato chyli się ku jesieni. Przy Zojce zawsze świeci słońce, nawet, jak bohaterka tapla się w błocie.

Polecam na chandrę, na letni wieczór i potem za każdym razem, gdy będzie szaro smutno i ponuro. Joanna Szarańska zaraża optymizmem i humorem wyglądającym z każdej strony książki. Ale, uważajcie. Nie irytujcie autorki, bo... Nie, nie opisze. Przywali tłuczkiem do mięsa.

39 - 2018 List z powstania Anna Klejzerowicz

Replika 2018
wydanie II
352 str



Marianna żyje przeszłością, którą zaszczepiła w niej matka. Lata poszukiwań Hanki, uczestniczki powstania warszawskiego, stają się dla rodziny przekleństwem i sensem życia. Czy dążenie do prawdy przyniesie wyzwolenie? Czy warto grzebać w historii, kiedy wszystko wokół mówi, by przestać? Kim była Hanka i jej koledzy, stający razem do broni?

Spodziewałam się trochę innej historii, większej ilości śladów, jakichkolwiek nadziei na znalezienie żywej Hanki lub wiadomości o jej śmierci. Dostałam w zamian lata poszukiwań opartych na myśleniu życzeniowym, przeczuciach, wierze, a na końcu obsesji poznania jakiejkolwiek prawdy. Poszukiwania przez dwa pokolenia, wbrew władzy i ustrojowi opisane w taki sposób, że czuje się oddech bezpieki na karku, a każdy szmer zdaje się być podejrzany. Bardzo dobrze zbudowany klimat, świetnie oddane emocje, w tym te najgorsze, które targają człowiekiem wiecznie obserwowanym. Jednak List z powstania to nie tylko smutna powojenna rzeczywistość, gdzie o tamtym zrywie mówiono tylko w gronie zaufanych osób i to prawie szeptem. To również opowieść o uczestnikach samych wydarzeń z Warszawy 44 roku. Celowo piszę o uczestnikach, a nie o powstańcach, bo autorka wyraźnie zaznacza ten podział, ukazując tamtych ludzi takimi, jakimi byli. Mamy więc natchnione twarze tych, co walczyli o wolność, o godność i lepsze życie, ale obok nich siedzą ci, którymi do tej pory się pogardza i uważa za zdrajców. Książka nie odrealnia tamtych czasów. Sławi bohaterów, ubolewając nad ich dzisiejszym losem, ale pokazuje też zepsute, pełne nienawiści jednostki, które w imię czegoś wyższego starali się osiągnąć własne cele.
W jednym miejscu zaczęłam coś podejrzewać, ale autorka tak sprytnie wszystko wytłumaczyła, że do chwili wyjawienia prawdy nikły płomyk niepewności skutecznie został zgaszony i stłumiony. Sprawnie i solidnie upleciona intryga wciąż pchała mnie dalej i dalej, nie pozwalając odłożyć książki. A ostatnia strona zostawiła mnie ze łzami w oczach, uczuciem niedosytu i mętlikiem w głowie.
Na kartach tej powieści Anna Klejzerowicz porusza temat samotności, depresji, uzależnienia i strachu. Pokazuje, że choć powstanie się zakończyło, a odbyło się lata temu, nadal żyje. Nie można go wyrwać z serc i pamięci tych, co brali w niej udział oraz tych, co pozostali i czekają. Na prawdę. O ile można mówić o prawdzie dotyczącej tamtych czasów. To mroczna historia, dziejąca się w mrocznych czasach dla kraju, a w końcu w mrocznych zakamarkach duszy Marianny. W końcu jest to też opowieść o miłości. Takiej, co niszczy, prowadzi na skraj szaleństwa, przekracza go i i jest już tylko wypaczeniem i drwiną z prawdziwego uczucia, jak i tej leczącej, która wszystko zniesie. I o prawdzie. Która niszczy i wyzwala. Jednocześnie. Bo nic nie jest czarno białe, a bohaterowi czasem należy napluć w twarz.


Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Replika i autorce.

Zapach suszy Tomasz Sekielski

Od deski do deski  2016
286 str
I część trylogii Susza



Warszawa po zamachu terrorystycznym szuka winnych, prokurator Ossowska, zasłużona w Kosowie, ma ich znaleźć. Jaki to ma związek z handlem żywym towarem, światem polityki, biznesu i samobójstwem księdza?

Tego się nie dowiedziałam. Doczytałam książkę do połowy i odłożyłam. Nie, nie dlatego, że jest zła. To bardzo dobra książka, mocna, bardzo dobrze napisana. Widać zaangażowanie autora nie tylko w pracę nad tekstem, ale i w wydarzenia, które opisuje. Lata dziennikarskiej pracy nie poszły na marne, dzięki nim i wiedzy, jaką Sekielski zdobył, powstała Susza. Fantastycznym zabiegiem jest też dodawanie w tekście hasztagów. To takie współczesne, tak bardzo obnażające podejście ludzie do dzisiejszego świata, tak świetnie podsumowujące wydarzenia. Celnie, w punkt, po mistrzowsku.
A jednak odłożyłam, dlaczego? Ano dlatego, że dla mnie za mocno, za brutalnie, zbyt okrutnie. Ja wiem, takie jest życie, to się dzieje, nie można przed tym uciec i udawać, że nas nie dotyczy. Jednak nie po to nie oglądam wiadomości, by serwować sobie ich kompilację na kilkuset stronach. I to w najgorszej dziennikarskiej wersji, bo sensacyjnej, epatującej krzywdą i przemocą. Zresztą sam autor tak opisuje dziennikarzy, słowami kluczami, które trafią do masowego odbiorcy. Nie chcę, żebyście mnie zrozumieli źle, Tomasz Sekielski nie uprawia na stronach książki dziennikarskiej sensacji, te sceny po prostu są, bo wynikają z fabuły, nie jest ich drastycznie dużo, dla mnie jednak zbyt wiele. Książka wywołuje obrazy, których nie chcę oglądać. Mogę mieć ich świadomość, ale nie muszę na nie patrzeć.
Jeśli ktoś lubi tak mocne rzeczy, naprawdę polecam. Polecam też, żeby spróbować, jak daleko sięga nasza wrażliwość, a może właśnie niewrażliwość, a odwaga, moc, by zobaczyć. Ja nie sprostałam.

38 - 2018 Żelazny Kruk Rafał Dębski - recenzja przedpremierowa

Wydawnictwo Jaguar 2018
279 str



Krunnah, myśliwy w pewnej wiosce, widzi niepokojące ptaki na niebie. Ostrzega mieszkańców, że niedługo spadnie na nich Żelazny Kruk, potwór, który porywa całe wsie, a opornych zabija, jednak nikt mu nie wierzy. Postanawia wziąć swoją rodzinę i skryć się w lesie, jednak jego mała córeczka dostaje gorączki, nie wyruszają. W nocy spada na nich Żelazny Kruk. Mężczyźnie udaje się jedynie ukryć córeczkę i czternastoletniego Evaha w jamie pod podłogą. I tu zaczyna się podróż chłopaka. Kiedy wychodzi z dziury postanawia pomścić ojca i odszukać matkę. Jeśli to możliwe. Zostawia dziewczynkę u młynarzy, a sam rusza po zemstę.

Do tej pory nie czytałam dużo fantasy polskich twórców. Głównie dlatego, że jest ich stosunkowo mało, bo pod względem pisarskim nie odstają wcale od światowych sław. Jednak z Rafałem Dębskim nie miałam przyjemności odkrywać tajemnego świata. Dlatego skorzystałam z okazji przedpremierowego przeczytania pierwszego tomu trylogii dla młodzieży. Właśnie, dla młodzieży. Ja już dawno młodzieżą nie jestem, a dałam się porwać historii i porywała mnie do samego końca, wywołując ostatnią stroną ogromne rozczarowanie, bo przyjdzie mi czekać na kolejny tom czas dłuższy, od oczekiwanego, czyli już, teraz, natychmiast. Evah jest młody i pewnie dlatego zostało to w ten sposób zaklasyfikowane, łatwiej utożsamiać się z kimś w zbliżonym wieku, niż ze starym czarodziejem na przykład. Jednak starszy czytelnik też z przyjemnością przeczyta Żelaznego Kruka. Fabuła wydaje się być przemyślana, trudno powiedzieć po jednym tomie, ale tu wszystko ze sobą grało, czyta się lekko, nic nie jest przesadzone. Owszem, Evah jest rozgarnięty, jak na swój wiek i wiele rzeczy umie, ale ni wyobrażam sobie ratowania świata przez kogoś głupiego i nie umiejącego broni trzymać w ręce. Pewne umiejętności, a przede wszystkim wiedza, która pozwala mu inaczej spojrzeć na świat też nie są mu dane od razu. Bohater dorasta w trakcie wędrówki. Jest uważny i ma otwarty umysł, co z kolei otwiera mu drzwi do kolejnych możliwości. Wiele osób proponuje mu wzięcie na służbę, kapłan (choć ja mam co do niego inne podejrzenia) boga prawdy proponuje mu nawet możliwość nauki. Jednak chłopak ma cel i nie spuszcza go z oczu. Tylko drogi nie zna.

Oczywiście, nie idzie sam, początkowo idzie z karawaną, w której żołnierze po swojemu, dość szorstko, ale przyjaźnie dają mu wskazówki i otaczają opieką. A potem przyłącza się do niego Grzywa. Zderzenie dwóch diametralnie różnych postaci pozytywnie wpłynęło na humorystyczną stronę książki. Chłopcy się przegadują, dogryzają sobie. To taki normalny rys w tej ich nie do końca normalnej podróży. W ogóle trudno zapomnieć jakąkolwiek postać, jaka pojawia się na kartach książki. Rafał Dębski stwarza bohaterów wielowymiarowych, czy są pierwszo, czy drugoplanowi. Nikt nie jest byle jaki, każdy ma konkretny charakter i wzór zachowania. Choć moim ulubieńcem zdecydowanie jest postać pustelnika.

Zdjęcie przedstawia książkę bez opracowania graficznego, na stronach księgarni internetowych możecie znaleźć ostateczną wersję okładki. Mnie osobiście bardziej podoba się ta moja, może przez to, że się z nią opatrzyłam, a może przez to, że jest tak inna, wyjątkowa. Literówek i błędów tym razem się nie czepiam, bo to też tekst przed korektą, ale jako taki czytało mi się całkiem dobrze, autor naprawdę ma dobre pióro.

Książka, oprócz ratowania świata przez samotnego bohatera, ma w sobie to coś, pokazuje wartość przyjaźni, podejście do życia, otwiera klepki w głowie. Dębski pisze o rzeczach oczywistych, które każdy dorosły powinien wiedzieć, ale czasem o nich zapomina. I dlatego polecam tę książkę nie tylko młodzieży.
A sama czekam niecierpliwie na kolejny tom, bym nadal mogła lubić pustelnika Szatriego.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Jaguar oraz Rafałowi Dębskiemu.

Krzysztof Kamil Baczyński Ten czas Wiersze zebrane

Prószyński i S-ka 2018
631 str



Dziś bez numerka, nie przeczytałam całej, otwieram na chybił trafił i czytam, rozkoszuję się, zamyślam. Jednak chcę Wam polecić tę książkę, ten wspaniały zbiór. Owszem, jestem nieobiektywna. Lubię każdy wiersz Baczyńskiego, wiele kocham, wiele też mnie wzrusza. Miłość długa, wierna, żaden poeta mnie tak nie porusza, choć jeszcze kilku naprawdę cenię.
Piękne wydanie, jednotomowa uczta dla wielbicieli. Pełniejszego wydania nie ma. Białe strony i rzędy małych liter. Mój największy skarb. Nie tylko dlatego, że to Baczyński, ale też dlatego, że to prezent od Osobistego na rocznicę ślubu.
Kocham. Obu.

37 - 2018 Wiedźmy na gigancie Małgorzata J. Kursa

Lucky 2018
320 str



Trzy kobiety, zwane w środowisku Wiedźmami, tworzą agencje literacką Tercet. Na swoich usługach mają również jedynego w swoim rodzaju sekretarka i stażystkę, nowo przyjętą dziewczynę z predyspozycjami na Wiedźmę. Literaci, szeroko rozumiani, albo je kochają, albo nienawidzą, rzadko pozostają obojętni. Czasem wchodzą z nimi w konflikt, jak początkujący autor, Adam Grandzik. A że Wiedźmy mają uczulenie na głupotę i dwulicowość, a autor próbuje również swoich sztuczek, robi się ciekawie...

Wiedźmy nie są typowym kryminałem, zagadka i trup pojawia się dość późno, choć cała akcja do tego momentu dąży. Pokazując sympatie i antypatie istniejące w środowisku autorów, blogerów i wydawców eskaluje problem, tworzy obozy i pozwala wyrobić własne zdanie. Zdecydowanie pomaga w tym humor autorki, która wiele sytuacji przedstawiła tak absurdalnie, że nie sposób się nie roześmiać. Wiedźmy, uznające ten tytuł i będące z niego dumne, dogryzają sobie, aż miło. Skry lecą między nimi i dobrze, że sekretarek broni agencji własną piersią przed ich temperamentami, bo Tercet długo by nie pociągnął. Ciekawa, barwna postać, która jako jedyna jest w stanie zapanować nad babińcem, choć i to nie zawsze.

Ubawiłam się setnie, czytając powieść, choć przy tekście "pani dziwko" również zakrztusiłam się herbatą, a "Wiedźmy, ja was bardzo grzecznie proszę: won" sprawiło, że dostałam głupawki. Mnie  taki humor, nieco złośliwy, ale jednak wyważony, zdecydowania przekonuje.

A teraz kij w mrowisko. Nie będę udawać, że nie znam afery, która wybuchła przy okazji wydania tej książki, bo większość zorientowanych osób choć o tym słyszała. Odniosę się po kolei.
Tak, książka opiera się na pewnych wydarzeniach, mniej lub bardziej przeze mnie samą znanych. Nie razi mnie to zupełnie, bo każdy autor czerpie z życia, z własnych doświadczeń i opowieści osób postronnych. Jednakże oskarżenia, jakoby postacie zostały żywcem wyjęte z rzeczywistości są już dla mnie przesadą. Małgorzata Kursa przedstawiła swoich bohaterów w sposób karykaturalny, bardzo przerysowując ich wszystkie cechy i jeśli kiedyś były prawdziwe, na kartach zostały skutecznie odrealnione. Negatywne, w jakiś sposób, postacie są głupie, puste, zawistne i zazdrosne, gotowe na wszystko, byle zdobyć cel jakim jest sprzedaż i promocja własnej twórczości. Nie, nie widzę w ten sposób żadnego autora i czuję żal, że ktoś tak siebie postrzega. Czasem należy oddzielić postać od sytuacji i to jest właśnie tego typu książka.

Zwykły czytelnik, który nie bywa na forach, grupach, a książki i autorów zna tylko z półek w księgarni nie dopatrzy się w Wiedźmach na gigancie niczego i potraktuje to jako świetną rozrywkę, opisującą bagienko. Bagienko, które istnieje w każdej branży i które czasem opłaca się jedynie obśmiać. I właśnie jako taką powieść, przesadzoną, wyolbrzymioną, a przez to zabawną i przyjemną w odbiorze polecam czytelnikom. Nie doszukujcie się, może nawet nie czytajcie spisu osób. Po co knuć i szperać, jak można się po prostu śmiać i bawić. Choć świat kulinarny może się po tej lekturze diametralnie zmienić. Mój zmienił się na dobre.

36 - 2018 Zaginione miasto Anna Klejzerowicz

Replika 2016
318 str



Podczas II wojny światowej Niemcy posiedli jakąś wiedzę na temat zaginionego miasta, figurki Fawcetta i mapy do tegoż miasta. Niestety niekorzystny obrót wydarzeń przerywa ich poszukiwania. Mijają lata, w powojennym Gdańsku, w jednej z kamienic pewien człowiek trafia na ślad i zaczyna poszukiwania. Następnie wciąga w to kolejne osoby. Współcześnie okazuje się, że figurka, mapa i dokumenty opowiadające o zaginionym mieście nadal budzą spore emocje, na tyle duże, by dopuścić się zbrodni. Emil Żądło wkracza do akcji i wraz z Martą stara się rozwiązać zagadkę. A co ma z tym wspólnego orchidea Cattleya?

Zaginione miasto jest kolejnym tomem przygód dziennikarza śledczego, Emila Żądło. Wcześniejszych części nie czytałam, ale w niczym to nie przeszkadzało. Historia sama w sobie jest osobną opowieścią, umknęły mi jedynie prywatne sprawy bohatera, ale zamierzam nadrobić. Wpadłam w przygodę po uszy, czytałam z zapartym tchem, choć muszę szczerze przyznać, że bezbłędnie wytypowałam mordercę, jak tylko pojawił się na kartach książki. Trudno powiedzieć dlaczego, może intuicja, bo potem całą książkę przekonywałam samą siebie, że to niemożliwe, bo osoba ta nie ma praktycznie żadnych powiązań, motywów i ogólnie do portretu zabójcy nie pasuje. A jednak. Pochłaniałam stronę za stronę, byle tylko obalić swoją teorię, wraz z komisarzem, Emilem i Martą szukałam dowodów, dopatrywałam się drugiego dna w zdaniach i poległam.

Anna Klejzerowicz przeplata fakty, historię i przypuszczenia, tworząc ciekawą opowieść o czymś, co faktycznie gdzieś mogło zostać odkryte. Z przyjemnością czytałam nie tylko wątek kryminalny, ale, może nawet przede wszystkim, odniesienie historyczne. Widać w tym pozytywnego bzika na punkcie Fawcetta i jego odkryć. Wcześniej nie interesowałam się tym tematem, ale skutecznie zostałam zarażona i zapewne kiedyś sięgnę po książkę opierającą się o notatki podróżnika.

Choć w książce trup ściele się dość gęsto, nie jest to mroczny kryminał. Zaliczyłabym go raczej do kryminałów przygodowych, gdzie większą wagę przykłada się do tajemniczych znalezisk, a zbrodnia jest jedynie ceną za wiedzę. Kto kocha Indianę Jonesa, pokocha też Zaginione miasto.

Dodatkowy plus za kota z piekła rodem, wrzeszczącego, marudzącego, obrażonego, demonstrującego swoje niezadowolenie i podporządkowującego sobie ludzi. Czyli prawdziwego Kota przez duże K. Oczywiście inni bohaterowie są też bardzo dobrze przedstawieni, ale kot przyćmiewa ci wszystkich, choć w powieści gra rolę drugoplanową (czy aby na pewno?).

Z wielką przyjemnością sięgnę po inne historię z Emilem Żądło w roli głównej.

35 - 2018 Pośród żółtych płatków róż

Filia 2018
356 str
pocket



Kilka kobiet, każda z nich kocha, całą sobą. Jednak miłość każdej z nich jest inna, bo nie ma jednego rodzaju miłości nawet tej dotyczącej kobiety i mężczyzny. Trudne wybory, rozstania, powroty, niedomówienia i codzienność potrafią zabić każdą miłość. Tylko, czy uda się ją wskrzesić?

Pośród pożółkłych płatków róż to opowieść o miłości wielowymiarowej. Znajdziemy tu kochankę, zdradzaną żonę i żonę uwielbianą, która nie umie docenić tego, co posiada, aż w końcu to traci. To opowieść o tym, że związek tworzą zawsze dwie osoby i to one są odpowiedzialne za przeniesienie miłości do końca życia ale też i za to, że ją tracą. Wiem, że wielu czytelników zarzuca książce, że za spokojnie mówi o zdradzie, że traktuje ją jako coś normalnego, co można ot tak wybaczyć. Zgodzę się i nie zgodzę równocześnie. Autorka pokazuje, że zdradzić można zawsze i wszędzie, nawet, jak się bardzo kocha, bo rzecz dotyczy ludzi, błądzących, popełniających błędy. Jednak bohaterowie nie traktują tego lekko, wybaczenie nie przychodzi im w sposób prosty. Moim zdaniem są prawdziwi, w swej zaciekłości, niechęci do wyjaśnień, w ucieczkach i tłumaczeniach tej drugiej osoby. Życiowa powieść o tym, jak łatwo ocenić, jak łatwo wydać osąd i jak bardzo można się w tym pomylić.

Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów, takich różnych, a jednocześnie tak podobnych. Za serce szczególnie chwyciła mnie ciocia Zosia i jej dom. Jej historia również jest niby banalna, ale przez to piękna.

Nie można nie docenić prostego języka. Życie nie potrzebuje wielkich, patetycznych słów, by mówić o miłości, uczuciu porzucenia, o pustce i samotności. Nie potrzebuje ich też, by mówić o szczęściu i wzruszeniu. Gabriela Gargaś używa prostych słów, które trafiają w samo sedno.

Książkę czytałam na wakacjach, rozjaśniała mi deszczowe dni i sprawiła, że czas płynął zupełnie inaczej. Wzrusza, bawi, pokazuje proste rzeczy w innym świetle. Polecam na upalne dni i na zimne wieczory.

34 - 2018 Lato z ciotką spirytystką Danuta Korolewicz

Lucky 2018
384 str



Magda przyjeżdża do wiekowej cioci, by leczyć złamane serce i podjąć pracę w bibliotece, załatwioną przez zażywną staruszkę. Niestety ciocia Waleria niespodziewanie umiera podczas jednego ze swoich seansów spirytystycznych, nie wyjawiając mordercy przedwcześnie pozbawionego życia nieznanego ducha. A że ciocia też nie zeszła z własnej woli, akcja robi się coraz ciekawsza. Na szczęście Magda może liczyć na pomoc przyjaciółki, która niczego nieświadoma przybywa do Warby również z powodów uczuciowych i na spokojne wakacje.

Autorka wprowadza nas w świat małego sennego miasteczka, w którym jedyną rozrywką jest cotygodniowe spotkanie w parku, gdzie każdy może powiedzieć, co myśli, jeżeli tylko wykropkuje wyrazy uważane za wulgarne. No i zwariowana ciotka, która węszy aferę kryminalną. Autorka bardzo dobrze kreuje obraz małego miasteczka, przedstawiając różnych bohaterów bardzo plastycznie i przekonująco. Mamy więc dewotkę, której nie przeszkadza głoszenie teorii nieprzystających katoliczce, zachłannego burmistrza, myszowatą bibliotekarkę... A wszystko to z humorem i dystansem.

Lato z ciotką spirytystką to lekki kryminał, w którym podejrzani są wszyscy, a i tak na końcu trudno powstrzymać zdziwienie. Przynajmniej mnie autorka oszukała i zwiodła na manowce. Czyta się świetnie, mnożąc teorie spiskowe, parskając śmiechem i kręcąc głową z niedowierzaniem. To było bardzo przyjemne kilka godzin, bo listonosz przyniósł książkę wczoraj, a dziś pozostało bardzo miłe wspomnienie. Szczególnie w pamięć zapadła mi audycja prowadzona przez nowicjuszki w zakonie, co chwilę parskałam śmiechem, narażając się na dziwne spojrzenia osób na placu zabaw.

Nie można nie wspomnieć o wątku miłosnym, choć jest naprawdę zarysowany bardzo delikatnie i dopiero na ostatnich stronach nabiera rozpędu. Nie patrzcie jednak na ostatnią stronę, warto poczekać na miłosne wyznania do samego końca i nie psuć sobie zabawy.

Niestety zdarzyły się też koszmarki, głównie literówki i powtórzenia, ale bawiłam się tak dobrze, czytając o perypetiach Magdy, że mogę przymknąć oko.
Polecam na letnią lekturę, kiedy dni płyną wolno i leniwie, a jednak chce się trochę pogłówkować.

Za możliwość przeczytania z zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Lucky.

33 - 2018 Przyciąganie Elżbieta Rodzeń


Zysk i S-ka 2018
454 str



Nadia przybywa do Wrocławia z jedną małą walizką i wiedzą, że może liczyć tylko na siebie. Dlatego, jak dostaje pracę jako opiekunka osoby niepełnosprawnej, nie waha się ani chwili. Praca z mieszkaniem jest spełnieniem marzeń, nic to, że kiedyś te marzenia były inne. Jednak kiedy poznaje Garetta, zaczyna mieć wątpliwości. Mężczyzna co prawda porusza się na wózku, ale świetnie sobie radzi nie tylko z obowiązkami domowymi, ale również z pracą i sportem. Choć z tym ostatnim może niekoniecznie. Garrett koniecznie chce się jej pozbyć, nie zamierza być od niej zależny. Brzmi jak Zanim się pojawiłeś Jojo Moyes? W takim razie koniecznie przeczytajcie, co mam do powiedzenia.
Mówiąc szczerze, kiedy przeczytałam opis miałam dokładnie to samo skojarzenie. On jest kaleką, ona ma się nim opiekować, co jemu jest nie w smak. Na szczęście oceniam książki po okładkach, a nie opisach i nie skreśliłam tej opowieści. Zostałam za to po wielokroć nagrodzona, bo Elżbieta Rodzeń tworzy powieść nieoczywistą, chwilami trudną i zdecydowanie inną, niż ta, z którą można ją porównać. Świetnie wykreowane postacie prowadzą nas przez kilka miesięcy życia i sprawiają, że ciągle chce się więcej. Każdy rozdział pozostawia wrażenie niedosytu i chce się więcej i więcej. Ja nie mogłam się oderwać. I choć podejrzewałam od początku, jak się to skończy, a wielka tajemnica Garretta przestała dla mnie być tak wielka na początkowych stronach, to nadal czytałam z przyjemnością. Wydaje mi się, że autorka nie miała nawet zamiaru zostawiać czytelnika w niepewności do końca i powoli, ale skutecznie odkrywała karty, które odsłaniały przeszłość Nadii i Garretta. Ciekawy zabieg, czułam, jakbym ich poznawała, jak żywych ludzi, którzy powoli zaczynają ufać i opowiadają o sobie.
Przyciąganie jest książką o rodzącej się miłości i nie brakuje w niej scen seksu, takiego subtelnie opisanego, nie wulgarnego, choć czasami dosłownego. Miło się czytało, choć przyznaję, że na początku trochę się zjeżyłam. Autorka jednak skutecznie pozbawiła mnie kolców pisząc o tych sprawach z ogromnym wyczuciem. Jednak nie miłość jest najważniejszym tematem tej książki, choć może, jakby się głębiej zastanowić, to wszystko się do niej sprowadza. Jest to opowieść o skrzywdzonej dziewczynie, która byłą ofiarą przemocy. Wróć, która tą ofiarą jest przez większą część książki. Nie, nie dlatego, że ktoś robi jej krzywdę. Książka zaczyna się w chwili, kiedy Nadia uciekła od swojego kata i choć on potem ją prześladuje sms’ami to jednak nie ma go fizycznie. Ale Nadia nie przestała być ofiarą z chwilą oderwania się od Krzysztofa. Ona jest nią ciągle, widać to w jej zachowaniu, rzuca to cień na jej relacje z mężczyznami. Powoli wychodzi ze swego koszmaru, budzi w sobie silną kobietę, bo ktoś okazuje jej troskę i cierpliwość. Garret nie naciska, ale też nie pozwala się jej schować, namawia na zeznania na policji, pomaga od strony prawnej. To ważny aspekt tego wątku, bardzo istotny, a często pomijany przez ofiary i tych, którzy chcą pomóc.
Tak rzadko mówi się o przemocy, bo łatwiej przemilczeć. Ta książka o przemocy nie krzyczy, subtelnie daje do zrozumienia, że zjawisko istnieje, opisuje pewne symptomy, daje wskazówki i zapada w pamięć. Ja, jako pedagog, znam ten mechanizm i nie dziwi mnie on, ale wielu osobom może otworzyć oczy na to, co dzieje się być może za sąsiednimi drzwiami. A czasem wystarczy tylko podać rękę.
Książkę polecam każdemu, kto nie boi się emocjonalnej huśtawki, trudnych tematów i magicznej siły miłości.



Za książkę dziękuję:

32 - 2018 Ona przyszła ostatnia Monika Teresa Rudzka

Lucky 2018
272 str



Remedios, znana pisarka, a do tego uznany lekarz neurolog przyjeżdża na panel literacki do Nałęczowa. Wraz z nią przybywa wielu pisarzy i wydawców, ale najważniejszy z nich, Mulawa, właściciel Pięknych Słów, interesuje wszystkich. Każdy ma do niego interes, ktoś chce odzyskać pieniądze, ktoś prosić o wydanie książki. Nikt go nie lubi, ale każdemu przyda się żywy. Kto zatem stoi za morderstwem?

Długo nie wiedziałam, co napisać o tej książce. Pomysł jest dobry, kryminał przez to ciekawy i wciągający. Prawie do samego końca nie wiedziałam, kto zabił, choć miałam kilka teorii - żadna nie była słuszna. Jedyne, co mi przeszkadzało, to uczestnictwo, a nawet główna rola, Remedios w śledztwie. To ona przesłuchuje świadków, namawia ich do zwierzeń i stopuje, gdy trzeba. I jest to z jednej strony urocze, taki domorosły detektyw, ale z drugiej stawia w złym świetle policję, obnażając ich niekompetencję. Niestety autorka nie tylko policję przedstawia źle. Cały światek autorski to istne bagno, gdzie każdy każdemu wilkiem, dołki kopie się non stop, choć uśmiech nie schodzi z twarzy. I to byłby plus, takie opisanie środowiska, odkrycie ich tajemnic i tego, że to nie do końca kulturalni ludzie, gdyby nie to, że Rudzka zniża swoich bohaterów do poziomu tego bagna. Moim zdaniem można mówić o szambie, a jednak się w nim nie taplać. Pogarda, z jaką pisarze opisują swoich czytelników, ale i kolegów, moim zdaniem, przekroczyła granice dobrego smaku. Za mało ironii, za dużo pogardy. Szczególnie, że osoba choć trochę zorientowana w środowisku literackim bez problemu odkryje tożsamość osób kierujący się pod postacią bohaterów. No dobrze, podobnych, bo autorka zaznacza, że podobieństwa są przypadkowe.

W związku z tym moje wrażenia są dwojakie. Dobry kryminał, dobrze napisany, ciekawy, z kilkoma zwrotami akcji. I jako taki polecam. Wątki dotyczące pisarzy natomiast czytało mi się trudno, chwilami bardzo źle. Może komuś się jednak spodobają i uzna, że taki styl akurat tu pasuje.


Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Lucky

Łączna liczba wyświetleń