16 - 2021 Powrót z piekła Magdalena Kawka

 Prószyński i S-ka 2021

440 str

Cykl: Lwowska odyseja tom 2



 

Wszystko się posypało. Rozpadły się przyjaźnie, dawne sympatie odeszły w cień, a Lwów jest pod rządami innego okupanta. Czy jednak naprawdę ma znaczenie, pod jakim butem trzeba się ugiąć?

 

„Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – pisała Wisława Szymborska w „Minucie ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej”. I to mogłoby być motto tej książki. Kiedy wydawać by się mogło, że wszystko jest jasne, ustabilizowane i już nic się nie zmienia, zmieniają się okoliczności i one jak nic innego, zmieniają ludzi. Zmiany te widzimy w każdym bohaterze. Gustaw na Syberii jest innym Gustawem, niż był we Lwowie, choć serce zostało to samo. Lilka też nie jest już pełna wzniosłych idei, walczy o życie, jak tylko umie, a butny Wiktor już tak bardzo jej nie imponuje. Nawet Orest, zdawać by się mogło niezłomny, trwały, też się zmienia. I choć serce boli, gdy bohaterowie dorastają, zbyt szybko, zbyt boleśnie, nie tak, jak dorastać się powinno, to jednocześnie się wie, że nie mogli inaczej. To była jedyna ścieżka ukuta przez historię i kocham tę książkę właśnie za tę prawdę. Nie ma tu ułagodzonych zdań, nie ma tu delikatności. Jest brutalna prawda, bolesna, okropna i stawiająca włosy na głowie. Ale jakże można inaczej pisać o tamtych czasach? Oczywiście, że ważne są daty, by zachować pamięć historyczną. Jednak pamięć historyczna to też coś więcej, to wspomnienia, wrażenia, emocje, które towarzyszyły ludziom wtedy. Bo my dziś nie jesteśmy ich w stanie zrozumieć. Nie potrafimy nawet zbliżyć się wyobraźnią do tego, co przeżyli. Dlatego tak ważne są takie książki, które oprócz prawd historycznych, niezaprzeczalnych, przedstawiają też historie ludzi, dla których te fakty były codziennością.

Rzadko się zdarza, żeby drugi tom trzymał poziom pierwszego, zazwyczaj coś kuleje, coś się nie zgadza. A dla mnie ten przewyższył „Porę westchnień, porę burz.” Więcej tu zdarzeń, więcej emocji  i więcej ludzi. I właśnie ci ludzie są mocną stroną książki. Magdalena Kawka przedstawia ich takich, jakimi są, niektórych się nie lubi, niektórym się współczuje. Ale to oni są nośnikiem całej historii, oni stają się karmicielami wesz, dzięki czemu można pogłębić wiedzę, oni pokonują trudy Syberii, byśmy dziś wiedzieli, jak tam było naprawdę. Uważam, że „Lwowska odyseja” powinna wejść do kanonu lektur szkolnych. Głównie ze względu na walory historyczne, choć i literacko nie można nic książce zarzucić.

Polecam absolutnie wszystkim, bo każdy wyniesie z tek lektury coś wartościowego. Ja wyniosłam mnóstwo przemyśleń o walce o niepodległość. Bo też kiedyś byłam, jak Lilka, która chciała biec, walczyć, robić coś. A może to ważne coś, co warto zrobić, to po prostu przeżyć? Ciekawa jestem, jaka będzie Wasza refleksja po lekturze.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz 




15 - 2021 Wszystkie nasze chwile Karen Hattrup Przedpremierowo

 Chillibooks 2021 

393 str



Tucker nie chce rozstawać się po związku na lato. Ma nadzieję, że jedna impreza zmieni wszystko. W zasadzie na to samo ma nadzieję Erika, która co prawda nie lubi imprez, ale na tej ma nadzieję, przy pomocy Tuckera, się zresetować i wrócić do dawnego życia. Żadne z nich nie spodziewa się, co z tego wyniknie.

W podziękowaniach autorka mówi, że jest to książka o imprezach. Aż mną wstrząsnęło, gdy to przeczytałam, bo mówienie tak o tej książce jest kompletnie niesprawiedliwe i krzywdzące. Choć przyznaję, że na początku też uznałam, że będzie to świetna książka na lato, odprężająca i milutka. Myliłam się. Owszem, chwilami jest milutko. Historia Tuckera i Eriki jest słodka i dzięki niej robi się ciepło na sercu. Brakowało mi miłości, która nie jest wyuzdana, napakowana erotyzmem, a w zamian za to emanuje czułością, tkliwością, szczerością i jest budowana na przyjaźni. Kupili mnie w całości. I choć chwilami oboje zachowują się, jak szczeniaki, bo zamiast rozmawiać, dopowiadają sobie pewne rzeczy, ale na szczęście nie obrażają się. No, może po prostu nie na długo. Ważnym motywem jest też różnica wieku między bohaterami i postrzeganie ich przez ten pryzmat.

„Wszystkie nasze chwile” to również przepiękna powieść o szukaniu siebie. O byciu na tyle innym, że źle się czuje w swoim ciele, ale nie na tyle, by być outsiderem. Ale właśnie przez postrzeganie siebie samego, przez brak akceptacji samego siebie, bohaterowie podejmują różne decyzje i brną w różne sytuacje. Równocześnie piękne jest, jak otwierają się na siebie nawzajem, odkrywają wartość rozmowy i przyjaznej obecności drugiego człowieka. Tucker w pewnym momencie dostrzega, jak ważna jest obecność innych ludzi. Oboje mają oddanych przyjaciół i choć się z nimi kłócą, to jednak zawsze mogą na siebie liczyć.

Bardzo podoba mi się odmalowanie drugoplanowych bohaterów. Są bardzo mocno zarysowani, od razu wiadomo, kto jest kim i jaki będzie na kilku następnych stronach.

Narracja prowadzona jest dwutorowo, raz od strony Tuckera, raz od Eriki. Dodatkowym podziałem jest wyraźny podział na kolejne imprezy, na których bohaterowie się spotykają. Podoba mi się ten sposób opowiadania historii, choć przez to, że dzieje się tu i teraz, niewiele wiemy o przeszłości bohaterów i więcej musimy się domyślić. Jednak ta tajemnica też ma swój urok. Oni sami nie wiedzą o sobie wszystkiego, jedynie z plotek, a wiedza posiadana przez czytelnika mogłaby to zaburzyć.

Kolejną warstwą tej książki jest historia patchworkowych rodzin. Zdecydowanie podobał mi się ten wątek, uważam, że jest coraz bardziej na czasie i trzeba go poruszać. A tu dodatkowo, to rodzony ojciec jest dupkiem, a ojczym okazuje się być równym gościem. Tu również autorka wskazuje na otwartość, rozmowę i nie zamykanie się na nic.

Spodziewałam się spokojnej, uroczej historii. Dostałam pełną tajemnic i głębszego sensu powieść, która jednak rozczarowała mnie końcem. Za mało, za krótko, słowem: liczę na dalszy ciąg.


Pamiętajcie, premiera już za tydzień.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu ChilliBooks



14 - 2021 Król Bezmiarów Feliks W. Kres

Fabryka Słów 2021

702 str

Cykl: Księga całości tom 2 




Szerń i Szerer już znamy, choć nie można powiedzieć, że coś o nich wiemy. A tu Kres pokazuje nam Bezmiary, które są równie tajemnicze, straszne i... ciekawe.

 

Ledwo się człowiek otrząsnął po pierwszym tomie, w którym zdawać by się mogło, że jest wszystko, a dostaje drugi i tu już nie może się oderwać. Kres zabiera nas w podróż po morzu pirackim żaglowcem, ale jakim! Ten żaglowiec to postrach mórz, Cesarstwa i chyba każdego, kto słyszał o kapitanie Rapisie. To nie powieść, to ballada opowiadana w portowej tawernie i to przez świetnego bajarza. Tu czuć powiew wiatru, smak soli na ustach. Na wskroś przenika nas strach przy bitwach i abordażach. A to dopiero początek. Potem mamy szaloną intrygę, siły, o których lepiej nie mówić, a tu są rzeczywistością i mnóstwo dobrej przygody. Jeśli ktoś lubi morskie klimaty, dużo akcji i niekoniecznie ułagodzone słownictwo, odnajdzie się w tej lekturze, jak nigdzie indziej. Wszystko jest tak plastyczne, tak żywo opisane, jakby człowiek siedział tam, na pokładzie, albo w krzakach na wyspie i patrzył i chłonął. Oczywiście, nie brak tu brutalności, dosłowności opisów i ogólnych okropieństw, od których jeży się włos na głowie. Zdecydowanie nie polecam osobom o słabych nerwach i feministkom. Te ostatnie jeszcze by były skłonne do spalenia książki na stosie, tak rytualnie, a szkoda by było, bo nie dość, że kawał dobrej, polskiej fantastyki, to jeszcze wydanie pierwszorzędne.

 

Właśnie, wydanie. Oprócz pięknej, zintegrowanej okładki tłoczeń, wybłyszczeń i ilustracji, które nadal mnie zachwycają, jest jeden minus. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale książka jest za gruba. Ciężko się ją czyta, ciężko trzymać w dłoniach, a jak ktoś nie lubi zaginać grzbietów, to trzeba się sporo nagimnastykować. I choć zawsze jęczę, jak jest podział jakiegoś tomu, to tu by nie zaszkodził.

 

Kres to mistrz wyobraźni. Jego dzieło porywa, wsysa w wir przygody i nie chce wypuścić ze swych szponów. Nie znalazłam niczego, co byłoby niespójne, wszystko się ze sobą łączy, odsłaniając kolejne fragmenty opowieści. I zdawać by się mogło, że piraci, intrygi, potwory i to wszystko, co znajdziecie w książce, to za dużo. A ja wam powiem, że to za mało, że wciąż chce się więcej i więcej. Autor budzi w czytelniku głód, głód nie do zaspokojenia, nawet na ostatniej stronie. Bo przecież wiemy, że Księga Całości ma więcej, niż tylko te dwa tomy. I zawsze chce się więcej.

 

Zaszyjcie się w kącie, żeby wam nikt nie przeszkadzał, puśćcie szanty, weźcie kufel ulubionego... soku i zanurzcie się w przygodę.


Za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu oraz



Łączna liczba wyświetleń