40 - 2018 Do zakochania jeden rok Joanna Szarańska

Czwarta Strona 2018
328 str
Kronika pechowych wypadków część 2



Zojka w końcu znalazła pracę, uwolniła się od redaktora Kordeckiego, podejrzeń o zbrodnie i siekierki babci. Gorzej, bo pozbyła się też babuni Łyczakowej. A może została pozbawiona jej towarzystwa? Oto kolejna zagadka, której dziewczyna nie może zostawić bez rozwiązania.

Słoneczna, optymistyczna okładka, tytuł o wielu znaczeniach i od razu chce się zasiaść do lektury. Zasiadłam, trzymając z dala od siebie siekierkę, żeby nie rzucać w nią każdego, kto przerywał mi lekturę tej pozytywnej opowieści o bezkompromisowej Zojce i jej talencie do pakowania się w kłopoty. Czyta się szybko, żeby poznać kolejne zwariowane pomysły domorosłej pani detektyw i nawet wybuchy niekontrolowanego śmiechu nie zwalniają tempa lektury. I choć w trakcie zastanawiałam się parę razy czemu autorka nie kazała dziewczynie sprawdzić, czy ulubione narzędzie babuni nadal leży bezpiecznie na swoim miejscu oraz chciałam zakładać Towarzystwo Ochrony Kordeckiego, to bawiłam się doskonale. Autorka znów stworzyła misterną intrygę, którą pruć zaczęła dopiero pchająca nos w nie swoje sprawy Zojka. Tak doskonale zagmatwała wszystkie tropy, myliła opisami i nowymi postaciami, które dodawały jeszcze więcej smaczku, że stworzyłam mnóstwo teorii spiskowych. I żadna nie była prawdziwa. A o to ostatnio rzadko, bo w każdej ostatnio przeczytanej książce intuicja mi podpowiadała sprawcę lub rozwiązanie zagadki, nawet, jeśli nie umiałam tego uzasadnić. A tu nic. Zero. Wychodzi na to, że w starciu z Zojką nawet stara jak świat kobieca intuicja i równie nielogiczny szósty zmysł nie mają szans. Ona sama jest chodzącym zaprzeczeniem logiki, której nie imają się żadne teorie.

Do zakochania jeden rok jest lekturą, którą się pochłania, ale to cecha dobrych książek. Takich, które bawią, śmieszą, sprawiają, że dzień staje się lepszy, nawet, jak lato chyli się ku jesieni. Przy Zojce zawsze świeci słońce, nawet, jak bohaterka tapla się w błocie.

Polecam na chandrę, na letni wieczór i potem za każdym razem, gdy będzie szaro smutno i ponuro. Joanna Szarańska zaraża optymizmem i humorem wyglądającym z każdej strony książki. Ale, uważajcie. Nie irytujcie autorki, bo... Nie, nie opisze. Przywali tłuczkiem do mięsa.

39 - 2018 List z powstania Anna Klejzerowicz

Replika 2018
wydanie II
352 str



Marianna żyje przeszłością, którą zaszczepiła w niej matka. Lata poszukiwań Hanki, uczestniczki powstania warszawskiego, stają się dla rodziny przekleństwem i sensem życia. Czy dążenie do prawdy przyniesie wyzwolenie? Czy warto grzebać w historii, kiedy wszystko wokół mówi, by przestać? Kim była Hanka i jej koledzy, stający razem do broni?

Spodziewałam się trochę innej historii, większej ilości śladów, jakichkolwiek nadziei na znalezienie żywej Hanki lub wiadomości o jej śmierci. Dostałam w zamian lata poszukiwań opartych na myśleniu życzeniowym, przeczuciach, wierze, a na końcu obsesji poznania jakiejkolwiek prawdy. Poszukiwania przez dwa pokolenia, wbrew władzy i ustrojowi opisane w taki sposób, że czuje się oddech bezpieki na karku, a każdy szmer zdaje się być podejrzany. Bardzo dobrze zbudowany klimat, świetnie oddane emocje, w tym te najgorsze, które targają człowiekiem wiecznie obserwowanym. Jednak List z powstania to nie tylko smutna powojenna rzeczywistość, gdzie o tamtym zrywie mówiono tylko w gronie zaufanych osób i to prawie szeptem. To również opowieść o uczestnikach samych wydarzeń z Warszawy 44 roku. Celowo piszę o uczestnikach, a nie o powstańcach, bo autorka wyraźnie zaznacza ten podział, ukazując tamtych ludzi takimi, jakimi byli. Mamy więc natchnione twarze tych, co walczyli o wolność, o godność i lepsze życie, ale obok nich siedzą ci, którymi do tej pory się pogardza i uważa za zdrajców. Książka nie odrealnia tamtych czasów. Sławi bohaterów, ubolewając nad ich dzisiejszym losem, ale pokazuje też zepsute, pełne nienawiści jednostki, które w imię czegoś wyższego starali się osiągnąć własne cele.
W jednym miejscu zaczęłam coś podejrzewać, ale autorka tak sprytnie wszystko wytłumaczyła, że do chwili wyjawienia prawdy nikły płomyk niepewności skutecznie został zgaszony i stłumiony. Sprawnie i solidnie upleciona intryga wciąż pchała mnie dalej i dalej, nie pozwalając odłożyć książki. A ostatnia strona zostawiła mnie ze łzami w oczach, uczuciem niedosytu i mętlikiem w głowie.
Na kartach tej powieści Anna Klejzerowicz porusza temat samotności, depresji, uzależnienia i strachu. Pokazuje, że choć powstanie się zakończyło, a odbyło się lata temu, nadal żyje. Nie można go wyrwać z serc i pamięci tych, co brali w niej udział oraz tych, co pozostali i czekają. Na prawdę. O ile można mówić o prawdzie dotyczącej tamtych czasów. To mroczna historia, dziejąca się w mrocznych czasach dla kraju, a w końcu w mrocznych zakamarkach duszy Marianny. W końcu jest to też opowieść o miłości. Takiej, co niszczy, prowadzi na skraj szaleństwa, przekracza go i i jest już tylko wypaczeniem i drwiną z prawdziwego uczucia, jak i tej leczącej, która wszystko zniesie. I o prawdzie. Która niszczy i wyzwala. Jednocześnie. Bo nic nie jest czarno białe, a bohaterowi czasem należy napluć w twarz.


Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Replika i autorce.

Zapach suszy Tomasz Sekielski

Od deski do deski  2016
286 str
I część trylogii Susza



Warszawa po zamachu terrorystycznym szuka winnych, prokurator Ossowska, zasłużona w Kosowie, ma ich znaleźć. Jaki to ma związek z handlem żywym towarem, światem polityki, biznesu i samobójstwem księdza?

Tego się nie dowiedziałam. Doczytałam książkę do połowy i odłożyłam. Nie, nie dlatego, że jest zła. To bardzo dobra książka, mocna, bardzo dobrze napisana. Widać zaangażowanie autora nie tylko w pracę nad tekstem, ale i w wydarzenia, które opisuje. Lata dziennikarskiej pracy nie poszły na marne, dzięki nim i wiedzy, jaką Sekielski zdobył, powstała Susza. Fantastycznym zabiegiem jest też dodawanie w tekście hasztagów. To takie współczesne, tak bardzo obnażające podejście ludzie do dzisiejszego świata, tak świetnie podsumowujące wydarzenia. Celnie, w punkt, po mistrzowsku.
A jednak odłożyłam, dlaczego? Ano dlatego, że dla mnie za mocno, za brutalnie, zbyt okrutnie. Ja wiem, takie jest życie, to się dzieje, nie można przed tym uciec i udawać, że nas nie dotyczy. Jednak nie po to nie oglądam wiadomości, by serwować sobie ich kompilację na kilkuset stronach. I to w najgorszej dziennikarskiej wersji, bo sensacyjnej, epatującej krzywdą i przemocą. Zresztą sam autor tak opisuje dziennikarzy, słowami kluczami, które trafią do masowego odbiorcy. Nie chcę, żebyście mnie zrozumieli źle, Tomasz Sekielski nie uprawia na stronach książki dziennikarskiej sensacji, te sceny po prostu są, bo wynikają z fabuły, nie jest ich drastycznie dużo, dla mnie jednak zbyt wiele. Książka wywołuje obrazy, których nie chcę oglądać. Mogę mieć ich świadomość, ale nie muszę na nie patrzeć.
Jeśli ktoś lubi tak mocne rzeczy, naprawdę polecam. Polecam też, żeby spróbować, jak daleko sięga nasza wrażliwość, a może właśnie niewrażliwość, a odwaga, moc, by zobaczyć. Ja nie sprostałam.

38 - 2018 Żelazny Kruk Rafał Dębski - recenzja przedpremierowa

Wydawnictwo Jaguar 2018
279 str



Krunnah, myśliwy w pewnej wiosce, widzi niepokojące ptaki na niebie. Ostrzega mieszkańców, że niedługo spadnie na nich Żelazny Kruk, potwór, który porywa całe wsie, a opornych zabija, jednak nikt mu nie wierzy. Postanawia wziąć swoją rodzinę i skryć się w lesie, jednak jego mała córeczka dostaje gorączki, nie wyruszają. W nocy spada na nich Żelazny Kruk. Mężczyźnie udaje się jedynie ukryć córeczkę i czternastoletniego Evaha w jamie pod podłogą. I tu zaczyna się podróż chłopaka. Kiedy wychodzi z dziury postanawia pomścić ojca i odszukać matkę. Jeśli to możliwe. Zostawia dziewczynkę u młynarzy, a sam rusza po zemstę.

Do tej pory nie czytałam dużo fantasy polskich twórców. Głównie dlatego, że jest ich stosunkowo mało, bo pod względem pisarskim nie odstają wcale od światowych sław. Jednak z Rafałem Dębskim nie miałam przyjemności odkrywać tajemnego świata. Dlatego skorzystałam z okazji przedpremierowego przeczytania pierwszego tomu trylogii dla młodzieży. Właśnie, dla młodzieży. Ja już dawno młodzieżą nie jestem, a dałam się porwać historii i porywała mnie do samego końca, wywołując ostatnią stroną ogromne rozczarowanie, bo przyjdzie mi czekać na kolejny tom czas dłuższy, od oczekiwanego, czyli już, teraz, natychmiast. Evah jest młody i pewnie dlatego zostało to w ten sposób zaklasyfikowane, łatwiej utożsamiać się z kimś w zbliżonym wieku, niż ze starym czarodziejem na przykład. Jednak starszy czytelnik też z przyjemnością przeczyta Żelaznego Kruka. Fabuła wydaje się być przemyślana, trudno powiedzieć po jednym tomie, ale tu wszystko ze sobą grało, czyta się lekko, nic nie jest przesadzone. Owszem, Evah jest rozgarnięty, jak na swój wiek i wiele rzeczy umie, ale ni wyobrażam sobie ratowania świata przez kogoś głupiego i nie umiejącego broni trzymać w ręce. Pewne umiejętności, a przede wszystkim wiedza, która pozwala mu inaczej spojrzeć na świat też nie są mu dane od razu. Bohater dorasta w trakcie wędrówki. Jest uważny i ma otwarty umysł, co z kolei otwiera mu drzwi do kolejnych możliwości. Wiele osób proponuje mu wzięcie na służbę, kapłan (choć ja mam co do niego inne podejrzenia) boga prawdy proponuje mu nawet możliwość nauki. Jednak chłopak ma cel i nie spuszcza go z oczu. Tylko drogi nie zna.

Oczywiście, nie idzie sam, początkowo idzie z karawaną, w której żołnierze po swojemu, dość szorstko, ale przyjaźnie dają mu wskazówki i otaczają opieką. A potem przyłącza się do niego Grzywa. Zderzenie dwóch diametralnie różnych postaci pozytywnie wpłynęło na humorystyczną stronę książki. Chłopcy się przegadują, dogryzają sobie. To taki normalny rys w tej ich nie do końca normalnej podróży. W ogóle trudno zapomnieć jakąkolwiek postać, jaka pojawia się na kartach książki. Rafał Dębski stwarza bohaterów wielowymiarowych, czy są pierwszo, czy drugoplanowi. Nikt nie jest byle jaki, każdy ma konkretny charakter i wzór zachowania. Choć moim ulubieńcem zdecydowanie jest postać pustelnika.

Zdjęcie przedstawia książkę bez opracowania graficznego, na stronach księgarni internetowych możecie znaleźć ostateczną wersję okładki. Mnie osobiście bardziej podoba się ta moja, może przez to, że się z nią opatrzyłam, a może przez to, że jest tak inna, wyjątkowa. Literówek i błędów tym razem się nie czepiam, bo to też tekst przed korektą, ale jako taki czytało mi się całkiem dobrze, autor naprawdę ma dobre pióro.

Książka, oprócz ratowania świata przez samotnego bohatera, ma w sobie to coś, pokazuje wartość przyjaźni, podejście do życia, otwiera klepki w głowie. Dębski pisze o rzeczach oczywistych, które każdy dorosły powinien wiedzieć, ale czasem o nich zapomina. I dlatego polecam tę książkę nie tylko młodzieży.
A sama czekam niecierpliwie na kolejny tom, bym nadal mogła lubić pustelnika Szatriego.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Jaguar oraz Rafałowi Dębskiemu.

Krzysztof Kamil Baczyński Ten czas Wiersze zebrane

Prószyński i S-ka 2018
631 str



Dziś bez numerka, nie przeczytałam całej, otwieram na chybił trafił i czytam, rozkoszuję się, zamyślam. Jednak chcę Wam polecić tę książkę, ten wspaniały zbiór. Owszem, jestem nieobiektywna. Lubię każdy wiersz Baczyńskiego, wiele kocham, wiele też mnie wzrusza. Miłość długa, wierna, żaden poeta mnie tak nie porusza, choć jeszcze kilku naprawdę cenię.
Piękne wydanie, jednotomowa uczta dla wielbicieli. Pełniejszego wydania nie ma. Białe strony i rzędy małych liter. Mój największy skarb. Nie tylko dlatego, że to Baczyński, ale też dlatego, że to prezent od Osobistego na rocznicę ślubu.
Kocham. Obu.

37 - 2018 Wiedźmy na gigancie Małgorzata J. Kursa

Lucky 2018
320 str



Trzy kobiety, zwane w środowisku Wiedźmami, tworzą agencje literacką Tercet. Na swoich usługach mają również jedynego w swoim rodzaju sekretarka i stażystkę, nowo przyjętą dziewczynę z predyspozycjami na Wiedźmę. Literaci, szeroko rozumiani, albo je kochają, albo nienawidzą, rzadko pozostają obojętni. Czasem wchodzą z nimi w konflikt, jak początkujący autor, Adam Grandzik. A że Wiedźmy mają uczulenie na głupotę i dwulicowość, a autor próbuje również swoich sztuczek, robi się ciekawie...

Wiedźmy nie są typowym kryminałem, zagadka i trup pojawia się dość późno, choć cała akcja do tego momentu dąży. Pokazując sympatie i antypatie istniejące w środowisku autorów, blogerów i wydawców eskaluje problem, tworzy obozy i pozwala wyrobić własne zdanie. Zdecydowanie pomaga w tym humor autorki, która wiele sytuacji przedstawiła tak absurdalnie, że nie sposób się nie roześmiać. Wiedźmy, uznające ten tytuł i będące z niego dumne, dogryzają sobie, aż miło. Skry lecą między nimi i dobrze, że sekretarek broni agencji własną piersią przed ich temperamentami, bo Tercet długo by nie pociągnął. Ciekawa, barwna postać, która jako jedyna jest w stanie zapanować nad babińcem, choć i to nie zawsze.

Ubawiłam się setnie, czytając powieść, choć przy tekście "pani dziwko" również zakrztusiłam się herbatą, a "Wiedźmy, ja was bardzo grzecznie proszę: won" sprawiło, że dostałam głupawki. Mnie  taki humor, nieco złośliwy, ale jednak wyważony, zdecydowania przekonuje.

A teraz kij w mrowisko. Nie będę udawać, że nie znam afery, która wybuchła przy okazji wydania tej książki, bo większość zorientowanych osób choć o tym słyszała. Odniosę się po kolei.
Tak, książka opiera się na pewnych wydarzeniach, mniej lub bardziej przeze mnie samą znanych. Nie razi mnie to zupełnie, bo każdy autor czerpie z życia, z własnych doświadczeń i opowieści osób postronnych. Jednakże oskarżenia, jakoby postacie zostały żywcem wyjęte z rzeczywistości są już dla mnie przesadą. Małgorzata Kursa przedstawiła swoich bohaterów w sposób karykaturalny, bardzo przerysowując ich wszystkie cechy i jeśli kiedyś były prawdziwe, na kartach zostały skutecznie odrealnione. Negatywne, w jakiś sposób, postacie są głupie, puste, zawistne i zazdrosne, gotowe na wszystko, byle zdobyć cel jakim jest sprzedaż i promocja własnej twórczości. Nie, nie widzę w ten sposób żadnego autora i czuję żal, że ktoś tak siebie postrzega. Czasem należy oddzielić postać od sytuacji i to jest właśnie tego typu książka.

Zwykły czytelnik, który nie bywa na forach, grupach, a książki i autorów zna tylko z półek w księgarni nie dopatrzy się w Wiedźmach na gigancie niczego i potraktuje to jako świetną rozrywkę, opisującą bagienko. Bagienko, które istnieje w każdej branży i które czasem opłaca się jedynie obśmiać. I właśnie jako taką powieść, przesadzoną, wyolbrzymioną, a przez to zabawną i przyjemną w odbiorze polecam czytelnikom. Nie doszukujcie się, może nawet nie czytajcie spisu osób. Po co knuć i szperać, jak można się po prostu śmiać i bawić. Choć świat kulinarny może się po tej lekturze diametralnie zmienić. Mój zmienił się na dobre.

36 - 2018 Zaginione miasto Anna Klejzerowicz

Replika 2016
318 str



Podczas II wojny światowej Niemcy posiedli jakąś wiedzę na temat zaginionego miasta, figurki Fawcetta i mapy do tegoż miasta. Niestety niekorzystny obrót wydarzeń przerywa ich poszukiwania. Mijają lata, w powojennym Gdańsku, w jednej z kamienic pewien człowiek trafia na ślad i zaczyna poszukiwania. Następnie wciąga w to kolejne osoby. Współcześnie okazuje się, że figurka, mapa i dokumenty opowiadające o zaginionym mieście nadal budzą spore emocje, na tyle duże, by dopuścić się zbrodni. Emil Żądło wkracza do akcji i wraz z Martą stara się rozwiązać zagadkę. A co ma z tym wspólnego orchidea Cattleya?

Zaginione miasto jest kolejnym tomem przygód dziennikarza śledczego, Emila Żądło. Wcześniejszych części nie czytałam, ale w niczym to nie przeszkadzało. Historia sama w sobie jest osobną opowieścią, umknęły mi jedynie prywatne sprawy bohatera, ale zamierzam nadrobić. Wpadłam w przygodę po uszy, czytałam z zapartym tchem, choć muszę szczerze przyznać, że bezbłędnie wytypowałam mordercę, jak tylko pojawił się na kartach książki. Trudno powiedzieć dlaczego, może intuicja, bo potem całą książkę przekonywałam samą siebie, że to niemożliwe, bo osoba ta nie ma praktycznie żadnych powiązań, motywów i ogólnie do portretu zabójcy nie pasuje. A jednak. Pochłaniałam stronę za stronę, byle tylko obalić swoją teorię, wraz z komisarzem, Emilem i Martą szukałam dowodów, dopatrywałam się drugiego dna w zdaniach i poległam.

Anna Klejzerowicz przeplata fakty, historię i przypuszczenia, tworząc ciekawą opowieść o czymś, co faktycznie gdzieś mogło zostać odkryte. Z przyjemnością czytałam nie tylko wątek kryminalny, ale, może nawet przede wszystkim, odniesienie historyczne. Widać w tym pozytywnego bzika na punkcie Fawcetta i jego odkryć. Wcześniej nie interesowałam się tym tematem, ale skutecznie zostałam zarażona i zapewne kiedyś sięgnę po książkę opierającą się o notatki podróżnika.

Choć w książce trup ściele się dość gęsto, nie jest to mroczny kryminał. Zaliczyłabym go raczej do kryminałów przygodowych, gdzie większą wagę przykłada się do tajemniczych znalezisk, a zbrodnia jest jedynie ceną za wiedzę. Kto kocha Indianę Jonesa, pokocha też Zaginione miasto.

Dodatkowy plus za kota z piekła rodem, wrzeszczącego, marudzącego, obrażonego, demonstrującego swoje niezadowolenie i podporządkowującego sobie ludzi. Czyli prawdziwego Kota przez duże K. Oczywiście inni bohaterowie są też bardzo dobrze przedstawieni, ale kot przyćmiewa ci wszystkich, choć w powieści gra rolę drugoplanową (czy aby na pewno?).

Z wielką przyjemnością sięgnę po inne historię z Emilem Żądło w roli głównej.

35 - 2018 Pośród żółtych płatków róż

Filia 2018
356 str
pocket



Kilka kobiet, każda z nich kocha, całą sobą. Jednak miłość każdej z nich jest inna, bo nie ma jednego rodzaju miłości nawet tej dotyczącej kobiety i mężczyzny. Trudne wybory, rozstania, powroty, niedomówienia i codzienność potrafią zabić każdą miłość. Tylko, czy uda się ją wskrzesić?

Pośród pożółkłych płatków róż to opowieść o miłości wielowymiarowej. Znajdziemy tu kochankę, zdradzaną żonę i żonę uwielbianą, która nie umie docenić tego, co posiada, aż w końcu to traci. To opowieść o tym, że związek tworzą zawsze dwie osoby i to one są odpowiedzialne za przeniesienie miłości do końca życia ale też i za to, że ją tracą. Wiem, że wielu czytelników zarzuca książce, że za spokojnie mówi o zdradzie, że traktuje ją jako coś normalnego, co można ot tak wybaczyć. Zgodzę się i nie zgodzę równocześnie. Autorka pokazuje, że zdradzić można zawsze i wszędzie, nawet, jak się bardzo kocha, bo rzecz dotyczy ludzi, błądzących, popełniających błędy. Jednak bohaterowie nie traktują tego lekko, wybaczenie nie przychodzi im w sposób prosty. Moim zdaniem są prawdziwi, w swej zaciekłości, niechęci do wyjaśnień, w ucieczkach i tłumaczeniach tej drugiej osoby. Życiowa powieść o tym, jak łatwo ocenić, jak łatwo wydać osąd i jak bardzo można się w tym pomylić.

Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów, takich różnych, a jednocześnie tak podobnych. Za serce szczególnie chwyciła mnie ciocia Zosia i jej dom. Jej historia również jest niby banalna, ale przez to piękna.

Nie można nie docenić prostego języka. Życie nie potrzebuje wielkich, patetycznych słów, by mówić o miłości, uczuciu porzucenia, o pustce i samotności. Nie potrzebuje ich też, by mówić o szczęściu i wzruszeniu. Gabriela Gargaś używa prostych słów, które trafiają w samo sedno.

Książkę czytałam na wakacjach, rozjaśniała mi deszczowe dni i sprawiła, że czas płynął zupełnie inaczej. Wzrusza, bawi, pokazuje proste rzeczy w innym świetle. Polecam na upalne dni i na zimne wieczory.

Łączna liczba wyświetleń