Fabryka Słów 2021
350 str
Na początku to Szerń obdarzała inteligencją. Jednak potem
przybył Aler ze swoimi istotami rozumnymi. A dziś nadchodzi wielkie starcie obu
sił.
Nadszedł Kres. I to Kres taki, jakiego się nie
spodziewaliście. Przynajmniej częściowo. Kiedy autor w 2010 ogłosił urlop wiele
osób było zawiedzionych i wiele nie spodziewało się, że ten urlop będzie tak
długi. Ale w końcu się skończył, pisarz powraca z nowym wydaniem Księgi Całości
i dodatkowo obiecuje, że tym razem dwa końcowe tomy powstaną i naprawdę
nastanie kres historii. Jednak na początku tym, co nie znają autora, lub
zapomnieli, o czym mowa przybliżmy pierwszy tom porywającej serii fantasy spod
pióra polskiego pisarza.
Armektańczycy strzegą północnej granicy przed wrogiem. Tak
było od zawsze i honorem było walczyć na tamtejszych stanicach. Aż tu nagle
okazuje się, że wszystko, w co wierzyli może okazać się zupełnie inne. Wszystko
się zmienia, choć służba i wierność pozostaje bez zmian. Czyli mamy tu w
zasadzie wszystko, co lubią miłośnicy fantasy. Honor, poświęcenie, wielkie
bitwy. I okropnego autora, który za nic ma uczucia czytelnika i poniewiera
bohaterami w lewo i prawo. Tu nie ma litości, tu są bezwzględne prawa wojny,
choć i ta jest łaskawą panią i potrafi pokazać miłe oblicze. Jeśli ktoś szuka
jednak delikatnej magii, elfów i porywającej miłości, niech zmieni adres, bo
Kres go nie zachwyci. Kres pisze kawał mocnej, brutalnej fantastyki, gdzie
magia nie tworzy tęczy i mostów do pięknych światów, a potwory, a te naprawdę są
szkaradne i wstrętne. Jak jest bitwa, to są trupy, jak są trupy, to jest krew.
Ja to kupuję i mnie się to podoba, choć kocham też te piękne i subtelne
opowieści.
Co mnie zachwyca w „Północnej granicy”? Opisy bitew. To
zdecydowanie największy plus całej książki. Są tak realistyczne, tak nasycone
emocjami, że miałam wrażenie obecności na polu bitwy, a to wcale nie łatwe
uczucie, bo, jak wspominałam, dzieje się wiele. Autor słowem maluje cały obraz
bitwy, ze wszystkimi jej odcieniami i z każdej strony. Przez ten zabieg,
uczestnicząc jakby w bitwie jest się równocześnie jej obserwatorem i wie się o
każdym potknięciu i każdym zwycięstwie.
Ja wiem, że ci, którzy mieli „Księgę całości” w poprzednim
wydaniu mogą się poczuć zawiedzeni, bo nie skończą serii. Jednak ta jest tak
piękna, że naprawdę warto ją mieć. Srebrny grzbiet, błyszczące elementy zbroi i
zintegrowana okładka robią takie wrażenie, że dla samego wyglądu warto mieć to
wydanie na półce. Jeśli dodamy do tego fantastyczne mapy po wewnętrznej stronie
okładek i ilustracje w tekście, to otrzymamy prawdziwą perełkę. Do tego książka
posiada wstążkę jako zakładkę. I choć początkowo moje czytelnicze serce czuło
pustkę za papierową zakładką z motywem z książki, to po czasie uznałam ten wynalazek
za najlepszy na świecie.
Z niecierpliwością czekam na resztę. By w końcu nastał kres
„Księgi Całości”.
Za książkę dziękuję wydawnictwu oraz