51 - 2019 Royal Przysięga ze złota Valentina Fast

Media Rodzina 2019
336 str
Royal tom V
Tłumaczył Miłosz Urban



Tatiana jest pewna wygranej, choć rozum podpowiada co innego. No ale w końcu musi paść "I żyli długo i szczęśliwie." Musi, ale jakoś nie pada.

O rany, jakie to dobre! - chciałoby się krzyknąć i na tym zakończyć recenzję, bo wszystko inne jest za mało wyraziste, ale nie zrobię Wam tego. Kto czytał poprzednie części, ten wie, że czas w książkach przyspiesza, a wraz z nim chęć czytania szybciej, więcej, ogólnie tak, żeby za chwilę można było się dowiedzieć, co dalej. O ile w pierwszych tomach akcja toczyła się, jak w baśniach, sielsko i anielsko, tak teraz przyspiesza i zdecydowanie nie jest już bajkowa. Zaczyna się robić strasznie i depresyjnie. I choć początki tego tomu są jeszcze spokojne i niosące nadzieję, to nawet ta nadzieja jest przytłumiona i zwiastuje katastrofę. Rozwinęła się autorka, zdecydowanie jej pióro staje się coraz lepsze, coraz lepiej buduje napięcie i niepokój, ale rozwinęła się też Tatiana. Nie jest już naiwną dziewczyną pragnącą tylko jednego - opuścić pałac, choć nie do końca wie, czy to będzie dla niej dobre. W tym tomie staje się stuprocentową kobietą, która wie, czego chce i choć można ją zranić, nie pozwala się złamać.
Ta część jest bardzo emocjonalna, dużo bardziej, niż poprzednie tomy. Jednak to opowieść nie tylko o miłości, trudnej, bo obarczonej odpowiedzialnością i byciem na świeczniku. To głównie opowieść o pięknej przyjaźni, też trudnej, bo lawirującej na skraju miłości, ale takiej, która wszystko potrafi znieść, wszystko wybaczy, ale która też poruszy ziemię i niebo dla dobra przyjaciela. Autorka zręcznie pokazuje, jak silna może to być więź i ile może znaczyć. Pod tym względem jest to najlepszy tom, choć dopiero teraz zorientowałam się, że mi brakowało takiego wglądu w uczucia Tani. Owszem, wcześniej też było to przedstawiane, ale tutaj jest to głębsza relacja. A może to po prostu znak dorastania dziewczyny?
Ogromnym plusem tego tomu są zwroty akcji. I to nie jeden, tu ciągle się coś dzieje i odwraca fabułę o sto osiemdziesiąt stopni. Dzięki temu wszystko, co sobie wymyśliliśmy w trakcie czytania można wywalić do kosza i rozmyślać na nowo.

50 - 2019 Mirabelka Cezary Harasimowicz

Zielona sowa 2018
200 str
Ilustracje Marta Kurczewska



Mirabelka rośnie na najpiękniejszym podwórku przy kamienicy pana Friedmana. Patrzy na mieszkańców, rozmawia z dziećmi i komentuje to, co się dzieje. Z perspektywy drzewa. I przenosi pamięć o Dorce, Chaimie, Maćku i braciach Alfusach.

Na warszawskich Nalewkach wszystkim żyje się dobrze. A potem wybucha wojna. Straszna, okropna, dzieląca ludzi na tych dobrych, złych i tych, którzy muszą umrzeć, choć nie są niczemu winni. Jak opowiedzieć taką historię dzieciom? Jak to zrobić lekko i tak, by nie przerazić, a jednocześnie zachować pamięć o tamtych czasach. Cezary Harasimowicz podejmuje się tego trudnego zadania, ale ja mu nie zaufałam. Przeczytałam najpierw sama, by wiedzieć, czy dziecko pojmie. I nie pojęłam. Byłam dokładnie tak samo przerażona i nic nie rozumiejąca, jak mirabelka, która patrzyła na płonącą stolicę, na ludzi idących do pociągu na ostatnią drogę, na wdeptane w ziemię koraliki, które kiedyś dawały radość. I pomyślałam wtedy, że nie ma czasu, kiedy człowiek jest na to gotowy, nie ma wieku, który pozwoli objąć umysłem to, co się stało. I może właśnie takie proste zdania, jakie są w książce pozwolą zbliżyć się do prawdy. Nie zrozumieć, po prostu ją poznać. Z perspektywy drzewa, które widzi tyle, na ile ma gałęzi, rozumie tyle, ile ludzie powiedzą i tyle, ile czuje w środku. Jak dziecko właśnie. I od dziecka wszczepiać wrażliwość na ludzką krzywdę.
Płakałam, ogromnie płakałam nad tą książką, ale ja mam szerszą wiedzę niż, drzewo, które chciało wyrwać się z korzeniami z tego zła. Mam szerszą perspektywę. Dzieci jej nie mają, przejdą przez tą książkę lżej, ale pestka zostanie zasadzona. Jak kolejne pestki mirabelki, jak kolejne złote kulki nadziei i miłości. Bo o wojnie mówić trzeba,. W prostych, zwykłych słowach, bez pietyzmu, bez męczeństwa. Zwyczajnie, choć z wyczuciem. I tak właśnie opowiada mirabelka, która dzięki słowom Cezarego Harasimowicza przetrwała na zawsze. Nawet budowę i zalanie betonem korzeni.
Historia mirabelki mnie zauroczyła. I przeczytam ją dzieciom. Przez łzy, tłumacząc, ale ze świadomością, że tak trzeba.

49 - 2019 Royal Korona ze stali Valentina Fast

Media Rodzina 2019
266 str
Tłumaczył Miłosz Urban



Na koniec zmagań o rękę księcia i tron Viterry kandydatki jadą w objazdową podróż po królestwie. Która zyska przyjaźń mieszkańców, która się pogrąży? I o co chodzi z Phillipem i Charlottą?

Uwaga, książka jest czwartym tomem, osoby nie czytające wcześniejszych, proszone są o zaprzestanie lektury recenzji. Mogę powiedzieć tyle, że każda część jest lepsza od poprzedniej, a wszelkie zarzuty, że to powielenie Rywalek, powinny zostać wywalone do kosza, bo ta seria może nie jest lepsza, ale zwyczajnie inna i powinna być oceniana w inny sposób. Już to stwierdzenie powinno przekonać przeciwników. A jak ktoś się wahał, zdecydowanie niech tego nie robi. Korona ze stali podnosi poziom i zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie w tej serii.

W Koronie ze stali zostały już nieliczne kandydatki, nadal w tle, co jednak mi nie przeszkadzało tak, jak w poprzedniej części. Po prostu tyle się dzieje, że nie miałam czasu na to zwrócić uwagi. To nie jest nudne turnee, dziewczęta wiele się dowiadują o sobie, o młodzieńcach, ale też o zwykłym życiu ludzi. Owszem, trochę odświętnym, ale nie brakuje też rys i pęknięć, które widać coraz mocniej. Każdy rozdział dla mnie był nasycony niepokojem i coraz częściej miałam przeczucie, że nie tylko objazd królewskich miasteczek, ale i cały konkurs nie jest tylko tradycją, ale wygodną przykrywką. Jak starożytne "chleba i igrzysk" tak tu nowoczesne wybory księżnej zostały stworzone po to, by odwrócić uwagę od realnego niebezpieczeństwa i czegoś, co rodzina królewska chce ukryć. Autorka zwinnie wplata krótkie wydarzenia, malutkie szczegóły, które jedynie trochę zaburzają obraz idealnego świata, ale pozostają w pamięci i sieją ziarno niepewności.
Wszelkie mroczne tajemnice wagi państwowej przysłania jednak tajemnicze zachowanie Phillipa, który zachowuje się z jednej strony, jak rozkapryszony dzieciak, a z drugiej osoba pod ogromną presją i przymusem. Nie umiem go rozgryźć.
To tom, w którym dowiadujemy się, kto jest księciem. Nie brakuje tu też kolejnego złego wydarzenia z udziałem Tani. Wszytko to razem sprawia, że czytając, ma się coraz większy mętlik w głowie, niczego się nie rozumie i nawet teorie spiskowe nie chcą się pojawić w głowie. Bo o co może chodzić w idealnym, pokojowym królestwie chronionym przed złym światem pod kopułą? A jednak dzieje się źle. I przez to napięcie i milion pytań ta książka jest moją ulubioną i z ogromną chęcią i ciekawością sięgnęłam po kolejny tom. To już nie jest bajeczka o Kopciuszku. To pełna zagadek historia miłosna bez oczywistych szans na happy end, z dobrze zarysowaną polityczną intrygą sięgającą przeszłości. Dla mnie bomba.

48 - 2019 Nancy Drew Tajemnica starego zegara Carolyn Keene

Wydawnictwo Dolnośląskie 2019
181 str
Przełożyła Maria Antonina Jaszczurowska



Nancy kocha rozwiązywać zagadki detektywistyczne, a przy tym pomagać innym ludziom. Wspiera ją w tym ojciec, wzięty prawnik. To pierwszy tom przygód młodej detektyw, serii mającej wielu miłośników.

Początek tej książki jest naprawdę ciężki. Archaiczny język, archaiczne zwroty i maksymalnie naiwna, dziecięca i nieżyciowa osiemnastolatka jako główna bohaterka nie pomaga w odbiorze. Nawet pamięć o tym, że książka powstała ponad 60 lat temu nie jest pomocna. Jest tak różna od tego, co znamy na co dzień, od naszego postrzegania rzeczywistości i młodzieży, że wydaje się nierealna i sztuczna. Jednak w miarę czytania język przestaje zawadzać, bohaterka staje się normalniejsza, a czytelnik wrasta w świat panienek, dżentelmenów i kurtuazji. Oczywiście cała książka nie jest grzeczna i delikatna, nie brakuje tu też złych bohaterów, ale też takich oderwanych od naszego tu i teraz. Biorąc w rękę tę książkę miałam wrażenie cofania się w czasie, jego spowolnienia, zupełnego oderwania. I może to początkowo mi przeszkadzało, bo nie umiałam wyrwać się z pędu życia. Tam czas zwalnia, nawet, kiedy akcja biegnie do przodu i robi się nerwowo.
Tajemnica starego zegara jest książką dla młodzieży. Jednak nie jest książką dla każdego. Ktoś naprawdę musi lubić czytanie, musi zdawać sobie sprawę, że w książkach różnie się dzieje i nie szukać odzwierciedlenia tu i teraz. Myślę, że dziś, tyle lat od wydania oryginału jest to bardziej opowieść dla starszych dzieci lub bardzo młodej młodzieży i, jak wspominałam, nie dla każdego.
Dla zachęty dodam, że jak na początku źle mi się czytało, tak na końcu zaczęłam być ciekawa, co czeka Nancy w drugim tomie. A końcówka, w której jest wspomniane, że będzie jeszcze trudniej i jeszcze ciekawiej, tym bardziej mnie do sięgnięcia po drugą część zachęciła. A kiedyś z przyjemnością oddam egzemplarz mojej córce, która na razie, mając lat 8, uznała, że jeszcze nie ten czas. Kiedyś przeczyta z przyjemnością powieść dla grzecznych panienek z dobrego domu z małą nutką buntu.

Za egzemplarz dziękuję
Wydawnictwu Dolnośląskiemu

47 - 2019 Royal Zamek z alabastru Valentina Fast

Media Rodzina 2018
Seria Royal tom III
264 str
Przełożył Miłosz Urban



Kolejne zadanie, kolejne wyzwania, ale dla Tatiany przestaje to mieć znaczenie, o ile kiedykolwiek miało. Ważniejsze są dla niej relacje między pozostałymi kandydatkami, tajemnice i wszystko, co się dzieje w pałacu, a co dziać się nie powinno.

Ten tom jest dużo lepszy od poprzedniego, dużo mroczniejszy, a tajemnica goni tajemnicę. Przynajmniej dla mnie, ale może też być tak, że zaczynam widzieć to, czego nie ma i tworzyć teorie spiskowe. Ale czy nie o to też chodzi w dobrej książce? Żeby pobudzała wyobraźnię? Zamek z alabastru mocno pobudził moją i nawet w nieszkodliwym zadaniu widzę drugie dno i tylko czekam, aż moje podejrzenia się potwierdzą. Tutaj też autorka mało uwagi poświęca zadaniu, ale akurat tutaj to jest plus, dzieją się inne rzeczy, a zadanie nie wymaga przygotowania. Jego dłuższe opisy tylko by irytowały, a tak zostawiają pola do popisu dla kandydatek, młodzieńców i okolicznych bohaterów. No właśnie. I tu niestety minus tej książki. Oczywiście, że historia skupia się wokół czterech potencjalnych książąt i ich wybranek oraz wokół lawirującej gdzieś pomiędzy Tatiany. Jednak w tle powinny istnieć jakieś inne kandydatki. Te jednak nawet tła nie tworzą, czasem są wspomniane z imienia, ale dla mnie pojawiają się, jak z sufitu, bo wcześniej przez kilkadziesiąt stron nie ma o nich ani słowa. I tu trochę kuleje wersja Tani, że dziewczyny są niemiłe, egoistyczne i wredne, bo ona sama nie interesuje się nikim, poza kilkoma najwyżej plasującymi się dziewczynami. Wiem, że w książce nie można się skupić na każdym, ale kilka zdań o każdej co jakiś czas naprawdę by wystarczyło, by nie robić potem z nich sztucznego, zupełnie nijakiego tła, które się stawia, jak akurat autorka sobie o tym przypomni.
Mimo tego jednego potknięcia uważam, że seria się rozwija, Tania zyskuje z tomu na tom, niektórzy tracą, zyskują i tworzą mętlik w głowie. To już nie zwykła bajeczka dal grzecznych dziewczynek, zaczyna się kawał dobrej szpiegowskiej książki z wątkami politycznymi. Jestem bardzo ciekawa dalszego ciągu szczególnie, że kolejny tom zapowiada ogłoszenie, kto jest księciem, a przed nami jeszcze dwa kolejne. Co też autorka wymyśliła? Co stanie się pod kopułą? Mam nadzieję, że będziecie to śledzić wraz ze mną. Może nie z zapartym tchem, ale nieukrywaną przyjemnością.

46 - 2019 Jesienny pocałunek Carrie Elks


Wydawnictwo Kobiece 2019
392 str
Tłumaczyła Aleksandra Weksej


Juliet Shakespeare ma piękne nazwisko, wręcz stworzone do romansu. A przynajmniej miała, póki nie wyszła za mąż, bo wtedy bajka o Romeo i Julii się zakończyła. Teraz jest w trakcie rozwodu z mężem, który traktował ją jak ozdobę, która to ozdoba miała tylko wyglądać i wykonywać polecenie. Walczy o siebie i córkę.
Ryan to tata samotnie wychowujący synka, który co prawda na miłości do kobiet się nie sparzył, ale przez lata patrzył, jak ojciec traktuje jego matkę – ozdobę niezdolną do samodzielnego podejmowania decyzji.
Ścieżki tych dwoje krzyżują się, kiedy ich dzieci wdają się w bójkę.
Dwoje kompletnie obcych i różnych ludzi. Sąsiedzi, których los zetknął ze sobą w koszmarnych okolicznościach. A jednak wybucha między nimi chemia, która jest nie do pokonania. W całej książce czuć ogromną namiętność, choć akurat sceny miłosne są bardzo wyważone, delikatne i zwyczajnie piękne oraz czułość. Nutki romantyzmu dodają cytaty z Szekspira, które rozpoczynają każdy rozdział i ze zwykłego romansu tworzą powieść do przemyśleń, taką, nad którą można się zatrzymać, zamyślić. Idealna na jesienne, nostalgiczne wieczory, choć sama w sobie wcale nostalgiczna nie jest. Wręcz przeciwnie, ciągle coś się dzieje, wiecznie wpadamy w jednego problemu w drugi. To powieść o ludzkiej nienawiści, zawiści, o bogatych ludziach, którzy utracili człowieczeństwo i zwykłą godność. To opowieść o ucieczce od przeznaczenia i od przeszłości, która jednak nie daje o sobie zapomnieć. Znajdziemy tu nie tylko piękną miłość, trudną, bo u podstaw ma kłamstwo, brak wiary w siebie i wszelkie zakorzenione w przeszłości zdarzenia, które na nią rzutują, ale też oddanie, przyjaźń i niestety zwykłe chamstwo. Znajdziemy tu walkę o siebie, dwulicowość dawnych przyjaciół i siłę napędową pieniądza. A obok tego moc obietnic i przyrzeczeń, próba połączenia dwóch światów i dorosłość, która nie składa się z nakazów i zakazów, ale z dialogu i tworzenia czegoś razem.
Carrie Elks w Jesiennym pocałunku pokazuje, jak ważna jest wiara w siebie, ile człowiek może osiągnąć, gdy przestanie się bać i uwierzy, że jest silny. Jednocześnie pokazuje, ile można zaprzepaścić dumą, niedopowiedzeniem i głupim zachowaniem. Ależ mnie chwilami Juliet wkurzała, a w jednej scenie miałam ochotę nią mocno potrząsnąć. Tak, bohaterowie mają wady, nie są idealni, popełniają błędy i trudno się im do nich przyznać. Dzięki temu stają się ludźmi z sąsiedztwa, znanymi, lubianymi.
Jesienny pocałunek jest czwartą częścią cyklu o sistrach Shakespeare. Nieznajomość poprzednich w niczym nie przeszkadza, choć bohaterki poprzednich pojawiają się też tu i zapewne zepsułam sobie trochę zabawy. Mimo to z ogromną przyjemnością sięgnę po inne książki o siostrach. I niech to będzie najlepszą rekomendacją dla Jesiennego pocałunku.

Za egzemplarz dziękuję


45 - 2019 Iskra bogów. Nie kochaj mnie Marah Woolf

Media Rodzina 2019
447 str



Jess nie jest zwykłą nastolatką, a Cayden nie jest zwykłym... człowiekiem. Dziewczyna widzi więcej, czuje więcej i jest niejako zawieszona między dwoma światami. I właśnie ze świata bogów pochodzi Cayden, a dokładniej Prometeusz, który właśnie po raz kolejny próbuje odzyskać śmiertelność.

Wkraczamy w świat bogów, zwykłych ludzi i świata połączonego. I jest to zdecydowanie udany krok. Choć bohaterowie są nam znani z mitów, to jednak nie są sztywnymi postaciami, mają swoje wady i przywary, ale również masę zalet i cech typowo ludzkich. W końcu Prometeusz starał się stworzyć ich jak najlepiej. A teraz musi sobie radzić z tym, co stworzył, a co przez wieki ewoluowało. I w tym świecie, w naszych czasach autorka kazała mu starać się o dziewczynę, a ta mu ma nie ulec przed upływem sześćdziesięciu dni. Na szczęście Atena jest litościwa i wybiera tą, która nie jest w chłopaku zakochana. Gorzej, bo wybiera najlepszą jej przyjaciółkę. I tu zaczynamy wykraczać poza świat mitologii, a dostajemy opowieść o przyjaźni, miłości, zazdrości i zwykłym okrucieństwie. Do tego dodajmy waśnie rodowe ciągnące się przez wieki, kilka potworów i szybką akcję, a dostaniemy świetną powieść z pogranicza kilku gatunków. Bardzo udany mariaż mitologii, współczesności i mostu pomiędzy nimi w postaci zapisków Hermesa tworzy zabawną i bardzo udaną historię. Bawiłam się świetnie, wielokrotnie wybuchałam śmiechem, ale też niejednokrotnie zawieszałam się na chwil parę, bo pewne przemyślenia były tak trafne, tak logiczne i tak okrutne w stosunku do nas, ludzi, teraz żyjących.
Iskra bogów jest powieścią prostą, łatwą i przyjemną, a jednocześnie obnażającą przywary, wady i zalety ludzi, zarówno tych żyjących za czasów, gdy Prometeusz nie ukrywał się pod ludzkim imieniem, jak i tych współczesnych. W zabawny i niekiedy przewrotny sposób ukazuje też bogów olimpijskich. Dzięki niej mam ochotę wrócić do lektury o ich poczynaniach. Co prawda na początku było mi trudno połapać się, kto jest kim, bo mitologię czytałam wieki temu, ale z pomocą przychodzi słownik i drzewo genealogiczne. A po kilku rozdziałach czyta się szalenie przyjemnie i bez przerw na zaglądanie na koniec książki.
Zdecydowanie polecam, a sama czekam na kolejny tom.
Za egzemplarz książki dziękuję
Media Rodzina i

44 - 2019 Okruchy gorzkiej czekolady Morze ciemności Elżbieta Sidorowicz

Zyks i S-ka 2019
516 str
Okruchy gorzkiej czekolady część 1



Ania przenosi się na wieś, do wymarzonego domu w jabłkowym sadzie. I cóż z tego, że w domu nie ma telefonu, wody nawet ze studni, trzeba palić w piecu, bo nie ma też gazu, dom wymaga nawet nie tyle remontu, co poważnej dobudowy i zmian? Jest prąd, są rodzice i ich miłość, przyjaciele i rodzina w odwodzie. Jest piękny obóz jazdy konnej. A potem nagle staje się to, co ostateczne, rodzice dziewczyny giną w wypadku, a dom staje się koszmarem, a nie marzeniem.

Są takie książki, które delikatną strużką wpadają do serca, ryją w nim korytarz, by po chwili rwać górskim strumieniem i zawłaszczać coraz więcej terenu. Okruchy gorzkiej czekolady tak właśnie ze mną zrobiły. Przepięknymi, plastycznymi opisami, które jak żywe stają przed oczami weszły, a potem już nie było odwrotu. Choć płakałam, dławiłam się rozpaczą i żalem bohaterki, przeżywałam razem z nią, nie byłam w stanie wyjść z tej rzeki, która porwała już sama nie wiedziałam czy ją, czy mnie, czy nas obie i wciągnęła w koszmar straty, śmierci, żałoby i wszystkiego co z tym związane. Bo ta książka to głównie studium żałoby, jej przeżywania, ze wszystkimi etapami. Mądrze, wnikliwie poprowadzona, absolutnie nienachalnie, ale właśnie delikatnymi, nostalgicznymi opisami, które trafiały prosto do serca i duszy. Jest tu wszystko. Zaprzeczenie, brak wiary, złorzeczenia Bogu i ludziom, jest z wielkim wyczuciem pokazany moment  utraty zmysłów, kontroli nad własnym życiem. Elżbieta Sidorowicz prowadzi swoją bohaterkę trudną ścieżką, to już nie są kamienie, to są głazy, buduje w niej siłę, ale nie odbiera jej człowieczej słabości, paniki, samotności. Bo tej też jest w powieści sporo. Ania traci rodziców, rodzina, o ile tak można nazwać te wszystkie ciotki, traktuje ją jak zbędny balast, najlepsza przyjaciółka okazuje się ją oszukiwać. Zostają jej obcy ludzie i dom. Ten dom w jabłkowym sadzie, z dala od cywilizacji, który ją kusi, woła, a jednocześnie chce zniszczyć, przygiąć do ziemi. Sama wśród obcych, choć często serdecznych ludzi, podejmuje walkę. O dom, o siebie, o swoją przyszłość, która choć niepewna, na pewno ją zastanie. Ania nie ma czasu dorosnąć, ona już dorosła, widać to w jej kontaktach z rówieśnikami, w jej spostrzeżeniach, w jej spojrzeniu na świat. Ona po prostu musi być dorosła, bo nie ma nikogo, kto podjąłby za nią walkę.
Okruchy gorzkiej czekolady nie są jednak tylko książką smutną i depresyjną, choć łzy leją się ciurkiem. To piękna opowieść o nadziei. Z każdego zdania Ani, nawet z tych najczarniejszych błyska nadzieja. Zakotwiczona w rodzicach, bo byli, w domu, bo tam są wspomnienia, w przyszłości, którą trzeba zbudować, bo rodzice patrzą, a końcu w Bogu, z którym trzeba przestać się szarpać, choć to takie trudne. W książce jest też miłość. Ale nie taka durna miłość nastolatków, co to wszystko chce i na nic nie czeka. Nie. Miłość Michała jest cierpliwa, łaskawa, niczego nie oczekuje, po prostu trwa. Myślę, że to może razić, oni mają w końcu po siedemnaście lat, ale Ania już dorosła, ona innej miłości by nie przyjęła, nie zasługuje też na nią i zapewne budzi głębsze uczucia, niż jej beztroskie koleżanki nastolatki.
Ogromnym plusem jest plastyczny język autorki. Wszystko ma kolor, fakturę, opisy są szczegółowe, ale nie nużące, tu pasuje taka nostalgia, zatrzymanie i spokój. Dodatkowo dzięki temu Ania staje się bardziej realna, wszak jej świat to sztuka, malarstwo, rzeźba, ona tak właśnie patrzy na świat, to jest dla niej istotne.
Czytałam opinię, że to książka niby współczesna, a Ania nie ma telefonu. Przyznaję, że sama wpadłam w tę pułapkę i jak Ania wspomina, że zaraz kończy siedemnaście lat i będzie zdawać na prawo jazdy to też mi zgrzytnęło. Ale potem jest wyjaśnienie. Rzecz dzieje się w latach dziewięćdziesiątych, wyraźnie podane są daty, gdy Ania wymienia kto kiedy zmarł. I wtedy wszystko wskakuje na miejsce.
To nie jest powieść tylko dla nastolatków. Dla mnie Okruchy gorzkiej czekolady wymykają się ramom gatunku i są uniwersalne. Ja polecam ludziom po stracie, jako katharsis, tym, którzy mają w swoim otoczeniu kogoś takiego, a nie wiedzą, jak podejść, Elżbieta Sidorowicz między zdaniami podaje gotową receptę, ale też tym, którzy mają dość prostych, łatwych i przyjemnych opowieści, ale nie chcą wpaść na dno rozpaczy.
Ja osobiście czekam na drugą część, a ten tom z radością stawiam na półce, żeby wracać, rozkoszować się, płakać, wzruszać, cieszyć i zadziwiać tekstem raz po raz. I zapewne odkryć kolejne aspekty książki.

Za egzemplarz dziękuję
Zysk i S-ka oraz

43 - 2019 Książę Cieni Aleksandra Polak

Czwarta Strona 2019
482 str
Cykl Circus Lumos, tom III



Nieuchronnie zbliża się data, kiedy klątwa zbierze żniwo. Alicja ma coraz mniej czasu nie tylko na zebranie składników do mikstury łamiącej stare zaklęcie, ale i na posprzątanie mętliku w głowie. A bracia nie ułatwiają.
Czekałam na ten tom. Z niecierpliwością, zachłannością, radością. Poprzednie pochłonęłam i one pochłonęły mnie. Spodziewałam się czegoś równie spektakularnego, a może nawet więcej, bo to przecież finał. Niestety zawiodłam się. O ile druga część rozwija wątki, bohaterowie dorastają, coś się dzieje, tak tu akcja zwalnia. Ba, ona chwilami się wlecze, jak ślimak, a ja miałam ochotę odłożyć książkę i już do niej nie wracać. Trzymała mnie tylko ciekawość, jak to wszystko się skończy. Mimo to były momenty, kiedy nie mogłam się przemóc i wrócić do lektury. Rozwleczone opisy, mnóstwo magii, ale bardziej opisowej, niż faktycznie się dziejącej, wiele wtrąceń, które w zderzeniu z ilością czasu do finału rozwalały fabułę. W innej książce, w innej historii, taki sposób narracji byłby ogromnym atutem, ale tu nie pasuje. Tu powinno być energicznie, chaotycznie wręcz, a nie sentymentalnie i spokojnie. Dość powiedzieć, że w tej części giną kolejni bohaterowie i jak przy śmierci Diany płakałam, tak tutaj nie spłynęła ani jedna łza, ba, nawet oczy mi nie zwilgotniały. Mało emocji, mało przekazu, jestem rozczarowana.
Jednak to nie tak, że ta książka jest zła. Bo ona ma bardzo dobre fragmenty. Opowiada nadal ciekawą historię, nadal łączy wątki i odkrywa kolejne karty. Ale przez brak dynamiki wszystko to się gdzieś gubi. I nawet ten zaskakujący koniec traci na wartości. Myślę, że książka ma potencjał, ale bardzo głęboko ukryty pod ilością zdań. Autorka mogłaby z niej zrobić diament, ale zabrakło szlifów.
Wierzę, że kiedyś, gdzieś, Książę Cieni zostanie troszkę odchudzony i dorówna poprzednim częściom. Na razie z bardzo dobrej serii zrobił dobrą.

Za egzemplarz dziękuję
Czwarta Strona i

42 - 2019 Kandydatka Czarny mag Rachel E. Carter

Uroboros 2019
412 str
Przełożyła Emilia Skowrońska


Ryiah ma szaty magini bojowej, miłość Derrena i chwałę. Czego można chcieć więcej? Szat Czarnego Maga, o czym dziewczyna otwarcie mówi. Jedyny problem polega na tym, że Darren pragnie tego samego dla siebie. Jak skończy się walka najpotężniejszych kandydatów?

Najczęściej jest tak, że kolejne tomy cyklu albo trzymają poziom, albo go obniżają w jakimś stopniu. Tu trzeci tom bije na głowę dwa pozostałe. Jest fantastyczny, cudowny i ja chcę więcej. W zasadzie to w domu nie słyszą o niczym innym, jak o tym, że książeczka mi się skończyła, a następna nie wiadomo kiedy, bo dopiero co ta miała premierę. To chyba wystarczająca rekomendacja? Nie zostawię Was jednak z dwoma zdaniami, a rozwinę swój zachwyt.
Pamiętacie, jak narzekałam, że Ry w ogóle nie przejęła się dalszym losem baronowej i jej córki? Otóż sama bije się w pierś za to przeoczenie w tym tomie, wytrącając mi argument z ręki. Ta część robi się bardziej polityczna, sieć intryg się zagęszcza, plącze i staje się trudne zgadywanie kto ma rację, a kto się myli. A wróg nie zawsze jest tym, na kogo wygląda. Wszelkie rozgrywki między państwami, ambasadorami i ważnymi osobami bezpośrednio dotykają Ry i przez to jej losy stają się jeszcze ciekawsze. Choć sama Ry koszmarnie mnie denerwowała swą samotnością, podejściem do treningów i przyjaźni. Tak bardzo odstawała od kreacji bohatera i przywódcy idealnego, że przestawałam ją lubić. Co gorsza, denerwował mnie też Darren i moja miłość do niego przestała być taka ślepa. Narzekałam też, że bohaterowie są od początku do końca tacy sami, za dojrzali, za mądrzy. W tym tomie to się zmienia, zmieniają ich okoliczności, role, które muszą podjąć i stają się bardziej ludzcy. Gorzej, bo przez to bardziej wkurzający. Mimo to nie mogę się doczekać kolejnego tomu, by zobaczyć, jaki będzie finał rozgrywki między państwami i między nimi.Stają przed wyborami, które mogą zagrozić wszystkim, podejmują trudne decyzje, błądzą i naprawiają błędy. A może nie naprawiają?
Kandydatka jest jeszcze bardziej mroczna i brutalna. Nie jest to ani minus, ani plus tej książki, ona po prostu taka jest, bo w takiej rzeczywistości przyszło żyć bohaterom. Ja już przywykłam do sposobu walki magów, jednak przeszłość bohaterów mną wstrząsnęła. To najmocniejszy moment książki, choć bywają gorsze, jednak akurat ten wstrząsnął mną najbardziej.
W Pierwszym roku i Adeptce wiedziałam, kto jest tym złym. Teraz nie wiem nic, wszelkie moje podejrzenia wydają się nierozsądne i bezpodstawne. I choć jedna osoba wysuwa się w rankingu na największego drania cyklu, to nadal mam wątpliwości.
Najlepsza część cyklu. Nasycona emocjami, wydarzeniami i zagadkami. Z piękną okładką. Oczywiście, nie jestem obiektywna, bo jest na niej moje nazwisko, a personalizowana okładka od razu skacze w rankingu. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.

Za egzemplarz dziękuję
Wydawnictwu Uroboros i

41 - 2019 Adeptka Rachel E. Carter

Uroboros 2019
416 str
Przełożyła Emilia Skowrońska
Cykl Czarny mag tom 2


Uwaga, jest to tom drugi, nierozerwalnie związany z tomem pierwszym. Osoby, które nie czytały wcześniejszej części, powinny nadrobić, bo recenzja zepsuje im zabawę.
Ry zaczyna naukę w akademii, teraz już na poważnie, jako jedna z nielicznych wybranych. Dalej przeszedł też jej brat, przyjaciółka, ale niestety równie dobry okazał się książę Darren i jego narzeczona. A dziewczyna nadal nie wie, czy bardziej go nienawidzi, czy też bardziej ją do niego ciągnie.

Czterysta siedemnaście stron to całkiem pokaźny tom, a jednak dla mnie był za krótki. Kocham serie za ich objętość, za szczegółowe opisywanie wydarzeń, za rozdrabnianie się. W tu na tych paruset stronach autorka przewinęła wszystkie lata nauki Ry. I czuję ogromny niedosyt, mam wrażenie, że temat został potraktowany po macoszemu, a przeskoki kilkumiesięczne bardzo mnie drażniły. Ale to nie dlatego, że książka jest zła. Wręcz przeciwnie. Książka jest dobra i chciałabym się nią dłużej delektować, a tu takie cięcia. Jednak jedno cięcie, a raczej zakończenie i nie wracanie do wątku baronowej i jej córki zdecydowanie jest minusem też powieści. Ja rozumiem, że wykonali rozkazy, a te nie sięgały poza określone akcje, ale nie wierzę, że dociekliwa, szukająca drugiego dna wszędzie, gdzie się da Ryiah nie będzie się zastanawiać, co się stało i co dalej. No nie pasuje mi to. I choć jestem w stanie wybaczyć cięcia w akcji tak to zdecydowanie zapisuję autorce na minus.
Bohaterowie nie dojrzewają przez ten czas. Albo ja tego nie widzę, zresztą, już w pierwszym tomie zarzucałam im zbytnią dojrzałość, więc nie bardzo mieli jak rozwinąć się w tym temacie. Jednak stają się starsi, więc już to tak bardzo nie razi.
Wyszło na to, że ja kocham Darrena, nazywanego przez Ry nienastępcą, bardziej od dziewczyny, bo nigdy w niego nie zwątpiłam. Choć zdecydowanie zajmuje pierwsze miejsce w kategorii "drań", to nie umiałam go znielubić i zwątpić.
Myli się jednak ten, kto sądzi, że w Adeptce są tylko zmagania ze szkołą i z własnymi uczuciami. Pojawiają się niebezpieczne akcje, niezwiązane tylko z pozorowanymi bitwami, gdyż bohaterów dopada polityka. Wymieszanie tego z równie niebezpiecznymi zadaniami stawianymi przez nauczycieli daje świetną opowieść. Robi się strasznie, mrocznie i niebezpiecznie i to zmazuje wszelkie minusy. Bazując na dwóch tomach, Czarny mag wskakuje na listę ulubionych serii.

41 - 2019 Czarny Mag. Pierwszy rok Rachel E. Carter

Uroboros 2018
380 str
Przełożyła Emilia Skowrońska
Cykl Czarny mag tom 1

Ryiah jedzie do szkoły magii zakładając, że skoro jej brat bliźniak ma w sobie magię, to ona też ją musi mieć. Czyli nie ma prawa w szkole przebywać. Ale nie tylko ona. W szkole spotyka księcia, który też zamierza zgłębiać tajniki magii bojowej, choć prawo zabrania mieszania spraw korony do spraw magii. Oboje są więc tam bezprawnie, do tego ona pochodzi z plebsu... Scenariusz gotowy, prawda?

Lubię obyczajówki, chętnie przeczytam też romans czy kryminał, ale to fantasy kocham. Pominę, że najczęściej łączą te wszystkie gatunki, ale to tu można spotkać latające sztylety, ogień z palców i inne magiczne rzeczy, które stanowią piękne tło do wydarzeń. W tej książce mamy do czynienia dodatkowo z kandydatami do szkoły, a więc te sztylety niekoniecznie latają prosto, ogień jakoś tak nawet zatlić się nie chce, a nadgorliwy uczeń może nawet zawalić jakiś budynek. Pierwszy rok jest właśnie tym, o czym mówi tytuł. Pokazuje zmagania kilku osób na pierwszym roku w akademii magii, roku najtrudniejszym, bo z ponad setki chętnych do nauki może przystąpić tylko piętnaście osób i to nie tylko we frakcji bojowej, a we wszystkich trzech. Zmagania są ostre, nauczyciele jeszcze ostrzejsi, a stosunki między uczniami tylko czasem można nazwać przyjacielskimi. Szczególnie między Ry, a Darrenem, który jest wstrętny, okropny, zadufany w sobie, bezczelny i kocham go miłością pierwszą. Co ciekawe, nie wywołał na mnie dobrego pierwszego wrażenia.
Ry też polubiłam, bardzo podobają mi się jej komentarze, cięty język i upór. I choć całość zupełnie nie przystaje mi do piętnastolatki, zresztą, wszyscy bohaterowie zdają się starsi, niż są w rzeczywistości, to jest szalenie pozytywną osobą. Kwestia wieku raziła mnie jednak bardzo. Bohaterowie są zbyt dojrzali, zbyt mądrzy i rozsądni, jak na swój wiek. Może wynika to z ich wychowania, z warunków, w jakich się wychowali, ale to bardzo naciągana teoria. Nie wyobrażam sobie piętnastolatków, którzy nie tęsknią za rodziną i znoszą to wszystko, przez co musieli przejść na pierwszym roku chętni do przywdziania szaty maga z takim spokojem. Ja rozumiem, że mag ma być twardy, ale jednak dla mnie to spore niedociągnięcie. Jednak pomijając wiek, zapominając o nim, dostałam wspaniałą, porywającą opowieść o determinacji, samozaparciu, magii, przyjaźni i miłości. To jest właśnie to, co kocham w fantasy. Jeśli ktoś kocha je, jak ja, na pewno spędzi bardzo przyjemne chwile nad lekturą.

40 - 2019 Nie igraj z ogniem Amanda Searcy


Wydawnictwo Kobiece – Young 2019
340 str
Tłumaczył Grzegorz Gołębski



Jenny ma za sobą okropny czas w starym miejscu zamieszkania. Przybycie do ojca, zamieszkanie w remontowanym motelu i ogólnie zmiana towarzystwa mają jej zapewnić bezpieczeństwo, ukoić nerwy i pomóc zapomnieć koszmary z przeszłości. Czy jednak największy koszmar nie dzieje się w jej głowie?
Nie igraj z ogniem to thriller dla młodzieży, choć i we mnie wywoływał dreszcze i wstrzymany oddech. Niepokojąca akcja, rwane, czasem nawet chaotyczne sceny potęgowały wrażenie osaczenia, z którym wciąż zmagała się bohaterka. Nic nie było jednoznaczne, proste i łatwe, głównie dlatego, że sama bohaterka plącze się w swoich podejrzeniach, lękach, a wręcz w paranoi. Bardzo przypadła mi do gustu właśnie taka konstrukcja. Powodowała, że akcja stawała się ciekawsza mimo tego, że nie działo się bardzo dużo i bardzo szybko. Sama zaczynałam popadać w paranoję, szukać wrogów, nie uznawać przyjaciół Jenny za jej faktycznych sprzymierzeńców, wszędzie widziałam poszlaki, nawet przypadkowe osoby pasowały mi do portretu prześladowcy dziewczyny. A najlepsze jest w tym to, że oczywiście się pomyliłam. Końcówka mnie zaskoczyła i pozostawiła niedosyt, jak niedopalona zapałka pozostawiała niedosyt u Jenny.
Właśnie, zapałki. Umieszczenie ich przed każdym rozdziałem, stanowiły preludium i jednocześnie meritum całej akcji. Lubię takie ozdobniki, od razu książka staje się bardziej atrakcyjna, choć oczywiście nie mają żadnego wpływu na treść. Ukłony dla pomysłodawcy. Taki szczegół, a wiele znaczy.
Jedynym minusem są postacie drugoplanowe, które mogłyby być lepiej dopracowane. Ci bohaterowie nie są źli, ale trochę nijacy, zupełnie do mnie nie trafili, jakby byli przezroczyści. Być może jest to zabieg celowy, może Jenny właśnie tak postrzega wszystko, co się dzieje wokół niej, bo w końcu wszystko widzimy tylko jej oczami, ale mnie raziło. Wydaje mi się, że z jej paranoją powinna bardziej zwracać uwagę na otoczenie, a przez to lepiej charakteryzować ludzi ją otaczających.
Mimo tej skazy książkę czyta się szybko , choć niekoniecznie przyjemnie, bo zdecydowanie dreszcze przechodzą po kręgosłupie. Ale taki powinien być thriller, nieprawdaż?


Za egzemplarz książki dziękuję
Wydawnictwu Kobiece Young
oraz

39 - 2019 Sekret guwernantki Marta Grzebuła

Lucky 2019
528 str



Życie bibliotekarki wcale nie musi być nudne. Przekonuje się o tym Natalia kiedy znajduje listy żyjącej wiele lat wcześniej guwernantki, Marthy Demurely. To przez nie wyrusza w podróż, by odkryć tajemnicę młodej kobiety, wkracza w świat lordów i tajnych zgromadzeń, intryg, duchów i... miłości.

Lubię książki z tajemnicą w tle. Z wielką chęcią wraz z bohaterem śledzę ścieżki, poszlaki i zaledwie cienie prowadzące do ich rozwiązania. Dlatego ta książka jest stworzona dla mnie. Z zaprtym tchem wraz z Natalią śledziłam każdy list zostawiony przez Marthę, czytałam go wprzód, w tył, wspak, co któreś zdanie, próbowałam znaleźć szyfr i odczytać nieodczytywalne. Dlatego też książkę czytałam bardzo długo, ale zdarzało mi się wracać po parę stron wcześniej, bo wydawało mi się, że wpadłam na jakiś trop i musiałam go zweryfikować. Poddawałam w wątpliwość każde zdanie, że o nazwiskach już nie wspomnę, ale o nich wskazówkę zostawiła sama autorka. Słowem - świetnie się bawiłam. Zapewne lepiej, niż Natalia, bo ja czytałam sobie w bezpiecznym miejscu i wszelkie zjawiska nadprzyrodzone nie miały na mnie takiego wpływu, jak na nią, ale dodawały smaczku. To dzięki nim powieść była chwilami mroczna i straszna, a przez większość lektury towarzyszył mi lekki niepokój, ale nie było w tym nic z przesady. Kolejne fragmenty układanki, które na końcu i tak do siebie nie pasowały. To znaczy w tej konfiguracji, w której ja je usilnie starałam się złożyć, bo książka pozostaje od początku do końca spójna i logiczna.
Trudno powiedzieć coś po bohaterach. I to nie chodzi o to, że coś było z nimi nie tak, ale właśnie było z nimi wszystko w porządku. W efekcie nie ufałam nikomu, no może poza Natalią, a i ona chwilami wydawała mi się podejrzana i za mało skuteczna w działaniach. Nikogo nie wzięłam takiego, jakim był, każdy był podejrzany, przez to nie związałam się emocjonalnie z żadnym z bohaterów.
Minusy? Końcówka! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Tak się nie robi, nie zostawia się człowiekowi tylu pytań w książce, która składała się z ich miliona. I wcale nie satysfakcjonuje mnie fakt, że główna tajemnica została wyjaśniona. Na jej miejsce pojawiła się inna, chyba jeszcze bardziej absorbująca moje myśli i wyobraźnię. Mam nadzieję, że w wyobraźni autorki powstało coś, co zapełni tę dziurę i pozwoli mi odpowiedzieć na dręczące mnie pytania. Bez stawiania kolejnych.
Polecam fanom lekkich kryminałów z rysem historii w tle, miłośnikom subtelnych romansów i tym, którzy uwielbiają zagadki.

Za egzemplarz dziękuję
Wydawnictwu Lucky

38 - 2019 Eri czarodziejka Jacek Inglot

Nasza Księgarnia 2019
272 str
Część druga
Ilustrowała Anita Graboś
wiek 6-14 lat



Eri uczy się u Maruszy i zdaje się mieć poukładane życie. Niestety południce porywają jej brata, by ich pani, zła Widara mogła przemienić go we włuka, wiernego sługę. Dziewczynka rusza w podróż, a towarzyszy jej dziwny chłopiec.

Z wielką przyjemnością wróciłyśmy do Lasu, gdzie Eri pobiera nauki. I choć początek bawi, to potem już nie jest tak wesoło. Powieść nie jest mroczniejsza od poprzedniczki, ale zdecydowanie bardziej smutna. Mimo to czyta ją się szybciej, ciągle coś się dzieje, Eri włącza się w życie Lasu i napotkanych osób. Pomaga rozstrzygać spory, ratuje uwięzionych, słowem, ta droga to nie tylko podróż, w jej czasie Eri staje się szeptuchą, gotową zawsze nieść pomoc. Dziewczynka dorasta, staje się, a nie tylko uczy i planuje być kimś, to jej wrastanie w przyszły zawód, w przeznaczenie.
W książce znów spotykamy baśniowe, legendarne stwory, które tam są czymś normalnym, dla nas tylko bytami z legend, ale z tych z rodzimego podwórka i za to nadal cenię ten cykl. To swobodne, lekkie wprowadzenia w świat słowiańskich wierzeń, które są piękne, a tak zupełnie zaniedbywane. Córka zachłysnęła się światem południc, wił i skrzatów, aż oczy jej błyszczały, jak o nich opowiadała, bo książka nie została, zupełnie jak pierwsza część, tylko przeczytanymi stronami, ale bardzo długo żyła obok nas, w rozmowach, monologach, a co ważniejsze, w zabawie. Bo czemuż idąc przez góry nie można próbować odnaleźć z nich Borów Fandoriańskich i nie tropić Eri, bo może akurat tędy przechodziła. Dziękuję autorowi za takie zagranie na wyobraźni, za umiejętne wejście w umysł młodego czytelnika, który cały wskoczył w ten świat i przyjął go jako swój.
Czytałam opinie, że to książka ekologiczna, ob las, bo harmonia, bo problemy współczesnego świata. Szczerze? Średnio mnie to obchodzi, nie doszukuję się aż tak trzeciego dna w tej powieści. Jak ktoś chce coś takiego znaleźć, droga wolna, ja się świetnie bawiłam rozplątując sieć intryg. I choć tożsamość Mika dość szybko przestała być zagadką, przynajmniej dla mnie, Córze musiałam trochę pomóc skojarzyć fakty, a i tak podejrzewała prawie do końca dwie osoby o podszywanie się pod bajarza, to główny wątek mnie dość zaskoczył. Ja wolę w niej widzieć, zamiast ekologicznej opowieści, piękne przesłanie dla dzieci. Eri uczy, że każdy problem da się rozwiązać, jeśli się tego chce i jeśli się jest skłonnym do rozmów, a złość tylko niszczy. Pokazuje też, że dobro wraca najczęściej wtedy, gdy nie oczekujemy nic w zamian. Może banalne, ale tak niedostrzegane zjawisko.
Choć nie jestem dzieckiem, uległam czarowi powieści, zostałam porwana do tego cudownego miejsca, gdzie odwaga i dobro zawsze wygrywa, choć czasem z pomocą przyjaciół. Bo prosić o pomoc to nie wstyd.
Z utęsknieniem czekam na kolejne przygody Eri. I z ciekawością, ile z moich przypuszczeń autor faktycznie przeleje na papier.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Wydawnictwu Nasza Księgarnia i

37 - 2019 Lilana Małgorzata Strękowska-Zaremba recenzja premierowa

Nasza Księgarnia 2019
184 str
przedział wiekowy: 10-14



Lilana ich do siebie zaprosiła, czekała na nich, wessała do siebie i sprawiła, że zaczęli być szczęśliwi. Mama się uśmiechała i choć Natalia tęskniła za Warszawą, była w stanie wiele poświęcić, by było tak, jak dawniej. Tylko czego od niej chcą ćmy o oszronionych skrzydłach?

Lilana to historia pisana sercem, złamanym sercem dziecka, któremu rozpadła się rodzina i które za wszelką cenę stara się sobie to wszystko poukładać. Przejmująca od pierwszej strony, napełniająca smutkiem, który nie chce odejść, osypuje się i zostaje, jak pyłek ze skrzydeł ćmy, niby pięknej, niby z rodziny motyli, a jednak budzącej strach. W tej książce wszystko budzi niepokój, wszystkiego jest za dużo, za mocno, za kolorowo, za jaskrawo. Lilana jest miejsce tak idealnym, że aż nierealnym, fikcja miesza się z rzeczywistością, po chwili nie wiadomo, co jest naprawdę, a co widzi tylko Natalia.
Podzielona na rozdziały zaczynające się opisem zdjęć Lilana jest tak naprawdę studium rozpadającej się rodziny. Ucieczek, zastępczych działań, nieszczęścia, może nawet depresji. Nic nie jest nazwane, bo wszystko opisuje nastolatka, która sama mówi, że wtedy była dzieckiem, niewiele rozumiała. Ale jej pytania, stawiane z perspektywy czasu przejmują do głębi serca i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Książka dedykowana jest dla dzieci, ale ja, jako matka, nie wiem, czy jest taki wiek, w którym pozwoliłabym dziecku Lilanę przeczytać. Może żeby zrozumiało, że nie każda droga jest dobra, że istnieje na świecie zło obleczone w dobro, a ucieczka nigdy nie jest sposobem na rozwiązanie problemu. Ale na pewno nie w wieku sugerowanym przez wydawnictwo. Myślę, że tak młoda osoba nie jest w stanie udźwignąć całego przesłania tej książki. To raczej lektura dla dorosłych, tych, którym nie wyszło, których drogi się rozchodzą. Dla tych, którym wydaje się, że wystarczy zamknąć drzwi, odesłać dziecko, odstawić na bok, by ono nie widziało, by żyło w iluzji. Mają rację, wydaje się im, bo dziecko widzi i czuje znacznie więcej, ale nie umie sobie z tym wszystkim samo poradzić. I wpada w pułapkę Lilany, która kusi spokojem, przyjacielskim stosunkiem, a jednocześnie niszczy, bo nic nie jest na zawsze, nie można uciec od rzeczywistości.
Lilana jest pisana sercem, sercem dziecka, które za wszelką cenę stara się poskładać rozwalone części idealnego świata. Z obrazów matki tworzy piękno, krajobrazy Lilany zapierają dech w piersiach, cudowny świat, gdzie wszystko jest możliwe. Jednak naprawdę to dorośli kreują dziecięcy świat, budują, burzą, naprawiają, niszczą. I to od nich zależy ile historii pisanych sercem powstanie. I jak bardzo będą przejmujące.
Autorka burzy stereotyp matki, która trwa zawsze, która nigdy nigdy nie zostawia. Tu jest inaczej, to matka ucieka od rodziny. Temat trudny, raczej nie poruszany, to kobiety są tymi bohaterkami, które samotnie wychowują dziecko. Tu jest inaczej i trzeba to podkreślić, bo to mocny punkt tej książki.
Lilana mnie przeraziła, zachwyciła, zmusiła do przemyśleń i zostawiła niezatarty ślad w mojej głowie. To obowiązkowa lektura dla rodziców, trudna, ale potrzebna. Po niej nic już nie będzie takie samo. A potem każdy z rodziców zdecyduje, czy jego dziecko powinno mieć za sobą taką lekturę.

Za książkę dziękuję
Wydawnictwu Nasza Księgarnia i

36 - 2019 Eri i smok Jacek Inglot

Nasza Księgarnia 2018
310 str
Ilustracje Anita Graboś
Przedział wiekowy 6-14



Eri nie boi się Lasu. Dlatego zawsze chodzi do dobrej szeptuchy Maruszy, by zanieść dary w podzięce za pomoc lub o nią prosić. Jednak pewnego dnia to Marusza jest zmuszona prosić o pomoc dziewczynkę. Powierza jej smocze jajo, by nie wpadło w ręce złego Widukinda. W drodze towarzyszy jej kilku pomocników, ale odpowiedzialność za jajo spada tylko na nią. I za nadanie mu dobrego imienia.

Książkę zaczęłam czytać z dwoma Słuchaczami. Syn, prawie sześć lat, na początku był zafascynowany, ale po chwili było dla niego za długo i odszedł, choć co jakiś czas do nas wracał i nawet pytał siostrę, co się działo w książce. Dla niego za mało ilustracji, pojawiały się co kilka stron i do tego czarno białe, choć trzeba przyznać, że bardzo ładne, działające na wyobraźnię, za dużo tekstu, chwilami trudnego. Natomiast moja prawie ośmioletnia córka była od początku zafascynowana i choć już nie mogła usiedzieć, to prosiła, bym czytała jeszcze. Chwilami czytała sobie sama, a potem mi opowiadała, bo nie mogła się doczekać. To chyba najlepsza rekomendacja, ale nie jedyna.
Historia Eri od razu zapadła w serce mojej małej dziewczynki. Mówiła mi, że czuje się, jakby to ona szła z tym smoczym jajem, naprawdę niewiele czasu zajęło jej utożsamienie się z bohaterką. Bała się w tych samych momentach i przeżywała długo potem to, co się działa na kartkach książki. Opowiadała mi o tym, pytała, śniły się jej wuki, czyli żelazne wilki. To był naprawdę straszny fragment i być może dlatego też syn zdezerterował. Nie obyło się też bez wzruszeń. Obie ocierałyśmy łzy na samym końcu, a mnie kilkakrotnie łamał się głos.
Książka jest napisana bardzo bogatym językiem, czasem słowa są zbyt trudne dla dzieci, ale wystarczy wyjaśnić, a części można domyśleć się z kontekstu. To ogromny plus tej powieści, bo dziecko może wzbogacać słownictwo o słowa, które nie są zbyt często używane.
W książce znajdziemy wiele różnych postaci nie tylko ludzkich, ale też baśniowych. Dla Eri są one jak najbardziej realne, żyje w świecie, gdzie choć o nich opowiadano. To piękne wprowadzenie w mity i wierzenia, w świat magii i fantasy, ale taki bardziej "dorosły", a nie rodem z kreskówek dla maluchów. Pokazuje, że każdy ma swoje miejsce na świecie, każdy może się zmienić, a pochodzenie, czy rasa nie determinuje przyszłości. Cudowna lekcja tolerancji dla młodego czytelnika.
Eri i smok to przepiękna i wzruszająca opowieść o poświęceniu, walce o dobro, przyjaźni i wierze we własne siły. I właśnie ta wiara może sprawić, że rzecz, która czasem wydaje się niemożliwa do udźwignięcia dla dorosłych, może udać się dziecku. A wszystko to opakowane w prostą, trafiającą prosto w serce historię.
Osobiście polecam przygody Eri trochę starszemu czytelnikowi, sześć lat to trochę za mało, by się skupić na tak długiej historii. I choć nie jest nudno, ciągle coś się dzieje, wskakujemy z jednego wydarzenia w drugie, opisy nie są nużące, a wprowadzają nastrój, młodszego czytelnika może znudzić. Dla dzieci, które potrafią dłużej posłuchać lub przeczytać same (my czytałyśmy razem ze względu na recenzję) jest to lektura idealna. Nie tylko dla dziewczynek, bo i męskich bohaterów nie brakuje. I mnie przypadła do gustu i bardzo chętnie sięgnęłam po kolejny tom przygód dziewczynki, która nie bała się Lasu.

Za książkę dziękuję
Nasza Księgarnia i

35 - 2019 Farma Joanne Ramos PRZEDPREMIEROWO

Otwarte 2019
390 str
Przełożyła Grażyna Woźniak



Jane za wszelką cenę pragnie zapewnić sobie i córeczce godne życie, ale nie jest tak uważna, dokładna i perfekcyjna, jak jej ciotka Ate, dlatego traci pracę i zaufanie klientów. Przejście ostrej selekcji na surogatkę jest spełnieniem marzeń. Co prawda musi na czas ciąży zostawić dziecko i zamieszkać w luksusowym ośrodku, ale wydaje się to niską ceną. Jaka jest prawda?

To nie jest reportaż, choć tak właśnie może zostać odebrany. Wydarzenia w nim opisane są fikcyjne a jednocześnie możemy w nich odnaleźć sporo z rzeczywistości, która nas na co dzień otacza. Nie ważne, czy pracujemy w korporacji, szkole, czy we własnej firmie. Zawsze obowiązują nas zakazy, nakazy i komuś lub czemuś musimy się podporządkować. Czasem nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Dziewczyny na Farmie podporządkowały zadaniu całe swoje życie. Pod kontrolą jest to, co jedzą, jak ćwiczą, a nawet to, z kim się spotykają. Ciągle śledzone, kontrolowane i obserwowane, a wszytko to pod płaszczykiem troski. Tu nic nie jest jednoznaczne, żadna z postaci nie jest do końca odkryta, nie poznajemy motywacji żadnej z nich, choć każda o powodach swojego postępowania mówi. Zarówno Ate, jak i Jane, ale też szefowa Farmy, która z pozoru jest zimną, wyrachowaną kobietą, choć dziewczętom pokazuje twarz dobrej opiekunki. To ona właśnie jest moją ulubioną bohaterką, kompletnie nieprzewidywalna, goniąca za sukcesem i tak naprawdę jego niewolnica.
Koło tej książki nie da się przejść obojętnie. Odebranie tym kobietom prawa do ciała, zewnętrzne decyzje, które dotyczą ich ciąży są przecież tak bardzo aktualne. Owszem, zgodziły się, podpisały kontrakt, który o tym wprost mówił a dodatkowo dostały za to pieniądze. Jednak dalekosiężne skutki takich decyzji przerosły wiele z nich i nie sposób przyznać, że wszelkie skrajne postawy dotyczące tematu ciąży do takich właśnie rezultatów doprowadzą. To fikcja, która w sposób brutalny pokazuje prawdę o naszym życiu i o tym, co się z nim stanie, jak nie postawimy granic, jak nie zaczniemy mówić nie. Niezależnie od tego, czy pracujemy w korporacji, czy we własnej firmie. I nie chodzi o bunt, nie chodzi o łamanie umów i przestawianie całego świata. Chodzi o zrozumienie mechanizmów i zmiany tam, gdzie uderzają w ludzką godność.
Farma to również książka o Filipinkach w Nowym Jorku starają się przeżyć. Przerażający obraz kobiet żyjących w skandalicznych warunkach i ludzi, którzy żyjąc obok, spokojnie się na to godzą. Wynajmowane łóżka, już nawet nie pokoje, koszmarne warunki, wszechogólna ciasnota, choroby i bieda. To też można przenieść w każde miejsce na świecie, gdzie ludzie tak zwanego sukcesu wyzyskują biednych dla własnych celów ubierając to w otoczkę dobroczynności, łaskawości i pomocy.
Dawno żadna książka mną tak nie wstrząsnęła. Jeśli szukacie czegoś mocnego, co jednak nadaje się na wakacje, serdecznie polecam.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu
Otwarte

34 - 2019 Nie odchodź, Julio Ewa Barańska

TELBIT 2011
254 str



Julia żyje w cieniu siostry, piękności, która ma powodzenie, świetnego chłopaka i przede wszystkim zdrowie. Obraca się w najznakomitszych kręgach społecznych miasta. Dziewczynie brakuje wszystkiego, ale to zdrowie najbardziej by się jej przydało. Żyje z niewydolnością nerek, a wraz diagnozą przychodzi miłość Wiktora, ze strony, której najmniej się można było spodziewać.

Kupiłam tę książkę przypadkowo. Wiedziałam, czego się spodziewać, ale jako zagorzała fanka filmowego Love story musiałam się skusić. I owszem, dostałam miłość, ogromną, która potrafi góry przenosić, zdolną do poświęceń i nie pragnąca nic w zamian. Taką bajkową, wieczną, o jakiej każda z nas skrycie marzy, bez względu na wiek i stan doświadczeń w miłosnej materii. Miłość delikatną, subtelną, pozbawioną erotyzmu, ale mającą go ukrytego w podtekście. A obok tego dostałam okrutną prawdę o chorobie, na którą zapadła Julia. Książka pozbawiła mnie skutecznie złudzeń co do tego, że dializy to taka cudowna rzecz i osiągnięcie medycyny. Owszem, cudowna, bo ratuje życie, ale o jego jakości, o problemach z taką formą oczyszczania krwi się nie mówi. A ta książka obala mity, pokazuje straszną prawdę i otwiera oczy. Zawiera w sobie również fragmenty o transplantologii, która również jawi się jako objawienie, ale niekoniecznie jest do końca skuteczne i proste.
To również bardzo trafne studium zazdrości, zawiści i zepsutego świata wielkiej kariery nie popartej człowieczeństwem, współczuciem i zasadami. Ida, najlepsza przyjaciółka siostry Julii jest zepsutą dziewczyną, kompletnie pustą, dla której liczy się tylko ona sama. Wszystkie wielkie rodziny z książki, śmietanka towarzyska, są skrajnie egoistyczni, nakierowani tylko na własne cele. Nie można również zaślepienia odmówić matce Julii, która w miłości Wiktora upatruje spisek mający na celu zbliżenie się do starszej córki. Nikt nie dostrzega piękna i siły bijącej z umierającej dziewczyny.
Piękna książka, choć mocno wstrząsająca. O sile miłości i sile nadziei, o konieczności zmierzenia się z losem, który wcale nie jest łaskawy. Ma fatalny koniec. Nic się nie wyjaśnia, można jedynie sobie dopowiedzieć. I ten koniec zmusił mnie do szukania. I znalazłam. Książka ma drugą część. I tu następuje dramat. Ta część jest kompletnie niedostępna. Ale nie tracę nadziei, że uda mi się poznać dalsze losy Julii.

33 - 2019 Z ciszy Martyna Senator

Czwarta Strona 2019
384 str
Cykl Z popiołów


Zoja ma kolorowe włosy, nosi kolorowe soczewki i zdaje się być zupełnie wyluzowaną dziewczyną. Filip przeraźliwie boi się igieł, a mimo to przychodzi zrobić sobie tatuaż. Czy jego algorytm randkowy złamie Zoję i dziewczyna da się zaprosić na spotkanie?

Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Wydawało mi się, że po Z nicości nic mnie nie zaskoczy, że już lepiej, mocniej, bardziej się nie da, a jednak myliłam się. To jest tom, który rozerwał mnie na kawałki, pozostawił dziurę w sercu i ślady łez nie tylko na policzkach, ale też na duszy.
Niestety to, co teraz napiszę będzie się bardzo mocno ocierało o spoiler, a w dalszej części na pewno nim będzie, więc nie czytajcie kolejnego akapitu, aż do gwiazdki. Dla zachęty napiszę ogólnie, że książka porusza bardzo wiele teraźniejszych i uniwersalnych problemów, z którymi zmaga się nie tylko rzesza nastolatek. To książka wykraczająca poza ramy swego gatunku, bo choć opisuje młodzieńczą miłość, to dramaty tam się rozgrywające nie są już przypisane tyko do tego wieku, a do bycia człowiekiem.
Przez całą książkę przewija się temat HIV. Zoja ma fioła na punkcie bezpieczeństwa i nie wynika to tylko z tego, że jej ojciec to właściciel znanego już nam studia tatuażu. Jest obeznana w tematyce i nie boi się o tym mówić, ba, mówi o tym wyraźnie i nie zgadza się na nic, co mogłoby ją narazić. Bardzo ważny temat, nie tylko dla nastolatków, ale włożony w usta jednej z nich może przynieść ogromne profity w społeczności młodych, którym zachowania ryzykowne nie są obce. Powiązany z tym tematem jest problem pigułki gwałtu. Pokazany spokojnie, bez wszędobylskiego obwiniania ofiar, bez wybielania sprawców, ale też od najgorszej strony, jeśli chodzi o formalne zgłoszenie faktu napaści. Ja, za autorką, wierzę, że są na posterunkach ludzie, a nie osoby pozbawione empatii i choć zawodowo wiem, jak to wygląda i opis na posterunku mnie nie zdziwił to wiem też, że ofiary po takim potraktowaniu się wycofują. Mam nadzieję, że choć jedna weźmie przykład z Zoi. I nie wystraszy się wszystkiego, co trzeba przejść przed.
Jednak najbardziej ciężka dla mnie była choroba, a dokładniej moment pogrzebu dziadka Zoi. Mojego dziadka śmierć zabrała nagle, ale opis zdarzeń, przepływania koło tego, co się dzieje, zobojętnienia i braku łez, a potem wybuch na cmentarzu są mi tak bliskie, że nie mogłam tego czytać, łzy zalewały mi twarz, nie widziałam liter. Przepiękny opis uczuć, huraganu w duszy i tego wszystkiego, co się dzieje w człowieku, gdy traci kogoś bliskiego.

* Wątek miłosny między bohaterami przy ogromie spraw pobocznych nie wysuwa się na początku na pierwszy plan. Dopiero potem dojrzewa, ukazując się w pełnej krasie i dojrzałości. Jest delikatną otoczką, która okazuje się zadziwiająco silna.
To nie jest książka na miłe popołudnie, ta książka rozrywa serce i nie pozwala go posklejać do dawnej formy. Trudna, miejscami przerażająca a jednocześnie pełna blasku miłości, w każdym jej aspekcie, nadziei i zrozumienia.

Za książkę dziękuję

32 - 2019 Z nicości Martyna Senator

Czwarta Strona 2018
368 str
Cykl Z popiołów


Elza ucieka z domu, odcinając się od przeszłości i prawie od wszystkich, których zostawia za sobą. Zrządzeniem losu poznaje Kubę, którego znamy z poprzednich części. Co połączy tych dwoje? Czy przeszłość przypomni o sobie w najmniej odpowiednim momencie?
Pierwszy raz zdarzyło mi się, a przeczytałam wszystkie książki Martyny Senator, żebym była tak bardzo rozczarowana. Elza ma nie tylko imię księżniczki z bajki, wszytko też układa się jak w bajce, przynajmniej od chwili, gdy wchodzi na stację benzynową i spotyka rycerza Kubę chcącego nieść pomoc. Najpierw ją podwozi, potem proponuje wspólne zamieszkanie. Jak ja cierpiałam! Jak mocno byłam rozczarowana taką naiwną fabułą, takim słaniem róż pod nogi i to jeszcze na czerwonym dywanie. Na szczęście ufam autorce, nie rzuciłam książką w kąt i przekonałam się, że czasem bajka to tylko złotko po którego oskubaniu dostajemy straszne wnętrze. A z kolei to, co jest pokryte patyną, może nas mile zaskoczyć. Przebrnęłam przez ten początek i dostałam książkę, która zdecydowanie jest moją faworytką w tej serii. Elza staje się normalną dziewczyną, Kubie też daleko do księcia bez zmazy, a przeszłość upomina się o ich oboje. Znów dostałam piękną powieść o dojrzewaniu, dorosłości, która spada na człowieka zupełnie niespodziewanie i daleko jej do tej wyczekanej i wytęsknionej.
Bardzo krótko, prawie marginalnie w całej powieści pojawia się wątek utraty dziecka. Wstrząsający i mimo swego epizodycznego charakteru bardzo zapadający w pamięć przekaz. Nie trzeba wielu słów, nie trzeba epatować rozpaczą i opisywać depresję na kilkudziesięciu stronach, by trafić prosto w serce. Nie można też opuścić wątku alkoholizmu. Autorka opisała ten problem bardzo dokładnie, realnie, ale też tak zwyczajnie, bez wielkich słów. Temat uzależnienia zajmuje bardzo dużo miejsca w Z nicości i nadaje książce taki charakter, że w połączeniu z poprzednim wątkiem, nie da się od tej książki odejść ze spokojem, nie da się pozostać obojętnym.
W tej części możemy spotkać postacie z poprzednich, ale występują bardziej z boku, możemy się dowiedzieć co u nich, ale to Kuba i Elza grają pierwsze skrzypce. Sympatyczni, do bólu prawdziwi, oboje okrutnie poranieni, z bagażem, który prawie ich przerasta, a mimo to z nadzieją w sercu, że jeszcze nie jest za późno.
Ukochana książka z serii, trzymająca poziom poprzednich a może i go podnosząca. Cieszę się, że nie dałam się zwieźć pozorom, o którym też często Martyna Senator pisze. Bo nie tylko człowiek, ale i książka zasługują na drugą szansę.

31 - 2019 Może tym razem Kasie West

Feeria Young 2019
384 str
Tłumaczył Jarosław Irzykowski



Sophie marzy o karierze w pracowni projektanta mody. Z tym wiąże swą przyszłość, dlatego chce się wyrwać z małej mieściny i ruszyć na podbój miasta. Na razie jednak jest skazana na małe miasteczko, pracę w miejscowej kwiaciarni i obsługę wszelkich lokalnych imprez. I tak naprawdę nawet nie ma wpływu na projekt stroików kwiatowych. Na tych samych imprezach zaczyna bywać Andrew, miastowy chłopak, który jest ucieleśnieniem tego, o czym Sophie marzy i po co... nie chce sięgnąć.

Zacznę od pierwszego błędu, który natychmiast rzuca się w oczy. Na okładce mowa jest o szkole architektonicznej, Sophie marzy o projektowaniu strojów. To może zmylić, ale tak naprawdę nie ma wpływu na tekst, bo tu, czy tam, dziewczyna nie rozstaje się ze szkicownikiem. Jej marzenie jest ciągle widoczne. Tak samo, jak praca, która zdaje się ją od tego marzenia oddalać. Każde wydarzenie, na którym pojawia się Sophie jest osobną częścią, każdemu poświęcony jest inny kwiat, w żartobliwy sposób opisany na samym początku. Nie sposób nie wspomnieć też o grafice z kwiatów, która temu towarzyszy. Książką nie tylko pokazuje kwiaty, przez ten zabieg zdaje się nimi pachnieć. Na każdym z tych eventów pojawia się też Andrew, zdaje się wymarzony kandydat choćby na przyjaciela, bo tyle mógłby Sophie opowiedzieć o wielkim mieście, o realiach tam panujących, wprowadzić ją jakoś. Jednak dziewczyna od początku zdaje się go nie lubić, ciągle sobie dogryzają i choć z czasem ich relacja się zmienia, złośliwości zostają. Ta para nie potrafi utrzymać języka za zębami w swojej obecności. A oliwy do ognia dolewa również przyjaciółka Sophie, Micah. Jest zupełnym przeciwieństwem kwiaciareczki, jej największym marzeniem jest pozostanie w miasteczku i praca w restauracji ojca. I na tym tle zaczyna się konflikt między przyjaciółkami. Ignorowany narasta, aż w końcu nic nie może ich uratować przed wielkim "buuum". Jak wyjdą dziewczyny z tej próby? Jak zakończy się równie burzliwa znajomość z Andrew, który po roku ma się przeprowadzić, sam nie wie dokąd? To już trzeba przeczytać samemu. Dla zachęty dodam, że nie jest to tylko płytki romans, bo miłości i chemii to tam za wiele nie jest. To bardziej powieść o marzeniach i dążeniu do nich, o różnych drogach, które do tego prowadzą, a w końcu o tym, że marzenia mogą nam przysłonić nie tylko teraźniejszość, ale i luki we własnym zachowaniu. Bardzo mi się podobał sposób, w jaki autorka odkrywa kolejne aspekty historii, zupełnie, jakby rozkwitał kwiat i odsłaniał kolejne płatki, by w końcu odkryć sam środek.
Książka jest typową literaturą młodzieżową, ale nada się również dla starszego czytelnika. Mnie osobiście uprzyjemniła czas oczekiwania i ani się obejrzałam, a minęło popołudnie, książka się skończyła a czas upłynął bardzo przyjemnie. To opowieść o odnajdywaniu siebie, poznawaniu prawdziwej siebie, o związkach w rodzinie, które niekoniecznie są naprawdę takie, jakie je widzimy. Kasie West pokazuje również, że każda rzecz, każda praca może nas prowadzić do przyszłości, być inspiracją lub początkiem, a kroki innych, niekoniecznie dla nas zrozumiałe mogą nam otwierać drogę. Tylko, jak zawsze, trzeba wyjść poza czubek własnego nosa i posłuchać innych, zobaczyć w nich ludzi, a nie wrogów i uwierzyć w swój plan.

Za książkę dziękuję
Feeria Young i

30 - 2019 Jeśli tam jesteś Katy Loutzenhiser

IUVI 2019
304 str
Tłumaczyła Joanna Dziubińska



Priya wyprowadziła się do Kalifornii i zerwała kontakt nie tylko ze swoją najlepszą przyjaciółką, chłopakiem, ale zdawać by się mogło, że ze swoim dotychczasowym życiem. Tylko Zan wydaje się to podejrzane, nie dają jej spokoju posty na Instagramie i zaczyna prowadzić śledztwo, w którym nikt jej nie chce pomóc. Aż do pojawienia się Logana.

Pojawianie się Logana mogłoby być pikantnym szczegółem, jakąś odskocznią od introwertycznej Zan, ale jest najsłabszym ogniwem tej książki. Chłopak za szybko, za mocno i zdecydowanie bez żadnych wątpliwości zaczyna pomagać Zan. Owszem, to w dalszej części książki jest wyjaśnione, ale do mnie nie przemówiło i gdyby nie to, że historia jest naprawdę intrygująca nie wiem, czy by mnie nie zniechęciło do reszty. Na szczęście w miarę rozwoju wydarzeń otrzymujemy nie tylko obraz paranoi Zan, ale też dowody na to, że dziewczyna mogła mieć rację, a całość z literatury młodzieżowej przeradza się w niezły kryminał, a na pewno w powieść przygodową z elementami szpiegowskimi. A potem wszystkie teorie upadają, w jednym rozdziale autorka zmiata wszystko kilkoma zdaniami. Świetnie opisana magia przyjaźni, której nie pokonuje odległość, brak kontaktu i intrygi, przyjaźń, która zrobi wszystko, by wyjaśnić, zrozumieć i dać szansę. Jednak nie tylko o przyjaźni jest ta książka. W tle, choć w niezmiernie wyrazisty sposób, pokazuje różne modele rodziny począwszy od rodziny rozbitej, gdzie ojciec szuka drogi powrotnej po zerwaniu więzi po całkiem nowoczesną tworzoną przez dwie kobiety. Znajdziemy tu cały wachlarz zachowań ludzkich, różne sposoby radzenia sobie z kłopotami i codziennością. Miłość odmieniana przez wszelkie przypadki i osoby przemawia do nas obrazami, które dużo dłużej zostają w pamięci, niż główny wątek. Przynajmniej na mnie historia Logana wywarła ogromne wrażenie i jest on moją ulubioną postacią w tej książce. Wyrazisty, choć nie prosty, z tajemnicami, ciemną przeszłością, która nie przesłania mu przyszłości. Prawdziwy przyjaciel, a w końcu chłopak, któremu Zan ufa na tyle, by wyjść ze swojej skorupy. I zacząć kochać. Choć akurat wątek romantyczny jest tu potraktowany bardzo pobocznie, ale przez to książka zyskuje, nic nie jest nachalne, wszystko ma swój czas i swoje miejsce.
Jeśli tam jesteś mówi też o ważnym problemie jakim jest istnienie w sieci i jego ulotność, a może  raczej kłamliwość. W sieci możemy być każdym, możemy udawać kogo chcemy, ale musimy pamiętać, że gdzieś tam jest ktoś, kto zna prawdę, kto zna nas na tyle, by odkryć oszustwo. I takiego przyjaciela, jakim była Zan dla Pri Wam życzę.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję
DużeKa i
IUVI

29 - 2019 Facet do poprawki Joanna Sykat

Replika 2018
280 str



Gunda jest byłą policjantką, która wykorzystuje tamtą wiedzę i umiejętności, zaprawiając je pomysłowością i odrobiną, no dobra, dużą ilością złośliwości pomagając kobietom bezboleśnie rozwieść się z partnerami. Jeśli się ma niewiernego, kombinującego małżonka, lepiej z nią nie zadziewać. Wszystko udowodni i jeszcze skasuje na odpowiednią sumkę.
To nie jest zwykła kobieta, choć przyznaje się do noszenia sukienek. Jednak poza tym hoduje pająka, poluje na złodziei i niewiernych mężów i niejeden facet drży na myśl o niej. Lub chce ją zamordować za to, co mu zrobiła. A jednak Gundy nie da się nie lubić. Jest wcieleniem tego, o czym marzy niejedna tłamszona, i nie tylko, kobieta. To synonim siły, pewności siebie i wiary w to, że świat da wszystko, po co ma się odwagę sięgnąć. Szalenie zabawna, ironiczna powieść, która umiliła mi kilka chwil. Kilka, bo czyta się jednym tchem i żal odłożyć. Krótkie historie kolejnych zleceń, a w tle prywatne życie Gundy do tego stopnia przypadły mi do gustu, że nie przeszkadzał mi nawet Kune i jego chwilowa towarzyszka, a te stworzenia nie należą do moich ulubionych. Jedna historia przez to mnie osobiście mroziła krew w żyłach, ale Joanna Sykat opisała to w tak zabawny sposób, że dałam radę i świetnie się bawiłam.
Autorka sama zaznacza, że należy tę powieść traktować z przymróżeniem oka. To tak odmienne od stylu, jaki do tej pory nam pokazała, że ciekawość miesza się ze strachem, czy będzie równie dobre. Jest inne. Ironiczne, zabawne, miejscami prześmiewcze, ale po głębszym rzuceniu tego przymróżonego oka na treść nadal znajdujemy wrażliwą, inteligentną autorkę, która za śmiechem ukrywa sporo prawd życiowych. Opakowanych w lekką formę, idealną na wakacje, a jednak zostawiającą malutki ślad, który potrafi rozejść się w wielką ścieżkę.
Czytajcie, kobietki, szukajcie siebie, poprawiajcie błędy, które dostrzeżecie, czerpcie siłę z siły Gundy. I panowie, czytajcie. I strzeżcie się. Bo kto poznał Gundę, już nigdy nie będzie taki sam, a zemsta najlepiej zasmakuje na zimno. Nie znacie dnia, ani godziny.

28 - 2019 Z otchłani Martyna Senator

Czwarta Strona 2018
332 str



Czy pięć lat związku to dużo, czy mało i czy po takim czasie rozstanie może nie boleć? Czy można zatrzeć pierwsze wrażenie i dać szansę komuś, kto proponuje seks zamiast zwyczajowego "dzień dobry"? Czy można wybaczyć przyjaciółce, która za plecami zakłada konto na Tinderze i umawia na wspomniany wyżej seks? Kaśka nie ma łatwego orzecha do zgryzienia, a upór i urok osobisty Szymona nie ułatwiają sprawy.
Z otchłani jest kontynuacją poprzedniej części, jednak bardzo luźną. Rzecz dzieje się później i dotyczy najlepszej przyjaciółki Sary, Kaśki. Spokojnie można więc zacząć od tej książki, choć osobiście polecam czytanie po kolei, daje to całościowy obraz i nie psuje zabawy. Poza tym, jak już wiecie, Z popiołów jest wspaniała, po co więc pozbawiać się przyjemności? Ale tyle tytułem wstępu, czas napisać coś więcej o książce.
Zacznę od obrony Szymona, bo choć początkowo nie da się określić inaczej niż "dupek", "cham", "prostak" i tego typu epitetami, to ma w sobie taki urok i sprawa tak naprawdę nie jest jego winą, że są to oskarżenia osłodzone uśmiechem. Słodki drań, który działa na kobiety i mnie też uwiódł. I ta aura tajemnicy, którą autorka wokół niego stworzyła... Ach, cudo, miałam wiele teorii, a okazało się, że nie wpadłam na najprostsze rozwiązanie.
Przyznaję za to, że na początku nie lubiłam Kaśki. A może inaczej, bo lubiłam ją w poprzedniej części, ale w tej jest tak niezdecydowana, tak niepewna i irytująco pogubiona, że zamiast jej współczuć, miałam ochotę nią potrząsnąć i kazać się ogarnąć. Jest to zabieg celowy, nie każdy zachowuje się świetnie po informacji o zdradzie wieloletniego partnera i pod tym względem wszystko się udało, ale jednak dawno nie spotkałam tak irytującej bohaterki. Na szczęście później się bierze w garść i zachowuje racjonalnie, gdy wymaga tego sytuacja.
To nie jest prosta książka, bo nie da się mówić prosto o uczuciach, które są z całego serca chciane, ale z całą siłą rozumu wypierane i odrzucane. Tym razem to mężczyzna wnosi do teraźniejszości przeszłość i wcale przez to nie jest łatwiej. Martyna Senator pięknie pokazuje, że siła mężczyzny czasem tkwi w jego słabości i że wcale nie tak łatwo być wyrachowanym i nieczułym. Pokazuje też, jak łatwo oszukać otoczenie, jak łatwo jest mu sprzedać bajkę, a prawdę schować gdzieś głęboko i jak trudno jednocześnie wpuścić kogoś poza granice idealnie wykreowanego świata.
To kolejna książka o tym, że nie ograniczają nas konwenanse czy opinia ludzi, ale my sami, nasze obawy i to, co kiedyś się zdarzyło. I o tym, jak wielką siłę ma zaufanie, otwarcie na drugiego człowieka i miłość. To opowieść o zdradzie, zarówno fizycznej i emocjonalnej i radzeniu sobie z nią. Jednak najważniejsze przesłanie, jakie niesie ze sobą ta książka jest takie, że dorosłość przychodzi czasem długo po tym, jak podjęliśmy pierwszą dorosłą decyzję.

27 - 2019 Z popiołów Martyna Senator

Czwarta Strona 2017
336 str
Cykl Z popiołów



Sara niesie ze sobą bagaż doświadczeń, o którym nie chce mówić nawet z przyjaciółką. Zamyka się w swoim kokonie, ma plan na życie, który realizuje. Niechętnie spotyka się z rodzicami, na szczęście ma to miejsce tylko kilka razy do roku, za to chętnie spędza czas z babcią. Pewnego dnia zostaje zaczepiona przez szóstkę dresów a w jej obronie staje barman z pobliskiego pubu. Przypadek splótł ich losy, jednak czy obojgu wystarczy sił, by iść wyznaczoną ścieżką dalej?

Po książki Martyny Senator sięgam w ciemno. Są delikatne, subtelne, ale w pewnym momencie robią taki przewrót, że oddech więźnie z piersi, a oczy rozszerzają się ze zdumienia. Nie ma książki, w której by mnie nie zaskoczyła i ta nie jest wyjątkiem. Co prawda gdzieś tam między wierszami można doczytać się prawdy, ale objawianie zawsze przychodzi nagle i niespodziewanie powodując chwilową niemoc czytelniczą. I tak też jest w tej książce. Nienachalnie, spokojnie opowiada o rzeczach, które powodują niedowierzanie i chęć wymazania ich z pamięci. O przemocy mówi tak, że nie jest czymś, co dzieje się zawsze obok, ale może stać się naszym udziałem. Co ważniejsze, Martyna Senator nie skupia się na samej przemocy, nie skupia się na rozpamiętywaniu, które do niczego nie prowadzi. Z popiołów jest również receptą, bo pokazuje, jak się bronić, obnaża tajniki samoobrony, mówi o niej w sposób szczególny i pokazuje, że to ma sens, że na przemoc nie trzeba odpowiadać przemocą, by się obronić. I choć początkowo buntowałam się, zupełnie jak Sara, która chciała od razu przechodzić do ciosów, to rozum podpowiadał, że to jest słuszne, że siła płynie z wewnątrz, a nie z pięści.
Dzięki tej książce spojrzałam również inaczej na kwestię tatuaży. Powiem tylko tyle, że zawsze uważałam je za ozdobę, jakąś zachciankę, kaprys. Nie miałam do nich negatywnego nastawienia, ale nie widziałam w nich niczego nadzwyczajnego. Ta książka pokazała mi zupełnie inny punkt widzenia. Dziękuję.
Martyna Senator nie pisze o uczuciach, one je maluje słowem, sprawia, że z kartek przechodzą prosto do wnętrza, ożywają a serce dygocze z nadmiaru wrażeń. Ja zupełnie się w tej opowieści zatraciłam, pokochałam bohaterów, kibicowałam im od samego początku i z przyjemnością patrzyłam jak coś, co miało być tylko przyjaźnią rozkwita w piękne uczucie. Równie cudownie było obserwować, jak każde z nich otwiera się przed drugą osobą, jak budują zaufanie i pozwalają, przede wszystkim sobie samym, na miłość. Całkiem zawojował mnie Michał, jego mądrość życiowa, mimo młodego wieku powinna być drogowskazem dla każdego zakochanego. Czekanie na ukochaną, aż będzie gotowa jest piękne i wierzę, że nie jest tylko fikcją literacką. Równie ważny jest wątek rodziców Sary, który na końcu bardzo zaskakuje i choć nie przekonuje mnie to wszystko, to wierzę, że będzie dobrze. Bo każdy zasługuje na szansę.
Nie bez znaczenia jest fakt, że akcja dzieje się w moim ukochanym Krakowie. Spacerowanie z bohaterami znanymi uliczkami sprawia, że stają się jeszcze bliżsi, jak przyjaciele. Czy w książce są w związku z tym jakieś minusy? Ja ich nie widzę, ale musicie wybaczyć, jestem zakochana ;)
Z popiołów to powieść o otwieraniu się na drugiego człowieka, o dawaniu sobie pozwolenia na szczęście, budowaniu więzi i pokonywaniu problemów. Dla kogo? Dla każdego, kto się w życiu pogubił i uważa, że nie zasłużył na miłość. Zawsze znajdzie się ktoś, kto znajdzie wytrych do zamka w sercu, od którego wyrzuciliśmy klucz.

26 - 2019 Gdzie diabeł mówi dobranoc. Księżyc jest pierwszym umarłym Karina Bonowicz

Wydawnictwo Initium 2019
572 str



Alicja traci rodziców w wypadku samochodowym i to dopiero początek wielkich zmian w jej życiu. Trafia do ciotki, o której istnieniu nie miała pojęcia, do wioski, która odbiega zdecydowanie od warszawskiej normy, do ludzi, który władają jakimiś magicznymi mocami i podają się za kogoś innego, niż są. Czy odnajdzie się wśród istot rodem z wierzeń, z ponurą legendą w tle?

Spotkałam się z opinią, że fantastyka w Polsce nie ma prawa się udać. A jednak się udała i to w oszałamiający sposób. Słowiańskie wierzenia nie ustępuję w niczym innym, czy to rzeczywistym, czy wymyślonym przez pisarzy. Stanowią świetną podstawę do jeszcze lepszej historii i Karina Bonowicz wykorzystała je naprawdę dobrze. Czytałam z zapartym tchem, a na końcu nie mogłam powstrzymać się od okrzyku, że tak się nie robi, tak nie można kończyć książki. Człowieka nie można zostawić tak na wdechu oczekiwania na następny tom. Naprawdę, świetnie się bawiłam, szczególnie, że autorka trafiła w moje poczucie humoru i chwile grozy i obgryzania paznokci z nerwów mieszały się z wybuchami śmiechu. Słowiańskie mity traktuje się zazwyczaj po macoszemu, jestem bardzo wdzięczna, że mogłam je sobie przybliżyć, to była wspaniała przygoda. Kolejnym mocnym punktem książki są bohaterowie. Kompletnie pokręceni, niejednoznaczni, mający swoje tajemnice i przedstawieni tak, że ja już sama nie wiem, komu wierzyć, przed kim uciekać, a komu nie ufać za grosz. Nie mogę powiedzieć, że któryś bohater bardzo przypadł mi do gustu, oczywiście kibicuję Alicji i jestem całym sercem za nią, ale reszta jest tak przedstawiona, że czuję do nich jedynie nieufność. Do każdego, bez wyjątku, więc tym samym nie mogę ich obdarzyć sympatią. Brawa za tego typu kreację bohaterów, za bardzo dobrze oddaną atmosferę niepewności i nieprzewidywalność. Co prawda jedną rzecz przewidziałam, ale na ilość tajemnic jest to wynik co najmniej marny. Może coś jeszcze potwierdzi się w kolejnych tomach, ale intryga jest tak zaplątana, że nic nie jest jednoznaczne i do przewidzenia. W tej książce wszystko może się zdarzyć, ale pisząc wszystko naprawdę mam to na myśli.
Jest niestety jedna rzecz, która mi się nie podobała. Alicja niedawno straciła rodziców i w fabule jest to wyraźnie powiedziane, ale nie dzieje się nic poza tym w temacie. Dziewczyna nie przeżywa, nie wspomina, nie ma w niej ani żalu, ani wyparcia, nie znalazłam w niej żadnych elementów żałoby. Wiem, że wpadła po uszy w nieznany jej świat, ale brakowało mi choćby małej wzmianki o stracie.
Gdzie diabeł mówi dobranoc jest opowieścią o niezwyczajnym miasteczku, gdzie sielskość jest ostatnim słowem, które przychodzi do głowy przy jego opisie. Polecam miłośnikom fantasy z lekką nutą grozy, tym, którzy nie mogą się przekonać do tego gatunku na naszym rodzimym podwórku i tym, którzy szukają nowych światów i nieprzetartych ścieżek.

A jak kogoś zainteresował opis i jest gotów na nową przygodę, mam świetną wiadomość, Papierowe Motyle szykują dla Was konkurs, w którym do wygrania będzie ta książka. Zaglądajcie.

Za książkę dziękuję
Wydawnictwu Initium oraz

Łączna liczba wyświetleń