52 - 2018 Dom w malinowym chruśniaku Halina Kowalczuk

Lucky 2019
336 str



Alicja kiedyś straciła miłość życia, ale dzięki córce, zrodzonej z tamtego związku nie poddała się, osiągnęła sukces zawodowy i teraz jest wziętą prawniczką. Jednak życie prywatne bardzo kuleje. Wszystko zmienia się, kiedy zamienia Warszawę na podkrakowską Malinówkę, gdzie życie toczy się inaczej, miasteczkiem rządzą seniorzy zgromadzeni na rynku, a legendy mieszają się do rzeczywistości.

To nie jest moje pierwsze spotkanie z autorką, poprzednie było bardzo udane, dlatego po Dom w malinowym chruśniaku sięgałam bez strachu. Wiedziałam, że autorka ma specyficzny styl, że prócz pięknego romansu dostanę też coś z pogranicza ludowych bajań i magii i to właśnie u tej autorki uwielbiam. Książka przez to jest lekka, dająca wytchnienie od codzienności, a jednocześnie pozostawia po sobie pytania, czy wszystko jest tak, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, czy może czasem trzeba odłożyć szkiełko i oko i zaufać temu, co dzieje się jakby bez nas, obok i nie jest możliwe do wyjaśnienia. Jednocześnie legenda tak pięknie współgra z miasteczkiem i jego specyfiką, że wiekowy niedźwiedź chroniący tych, którzy na to zasłużyli, wcale nie razi, nie przeszkadza, a wręcz jest konieczny, żeby stworzyć nastrój.

Oprócz legendy są w książce żywi ludzie, mocno stąpający po ziemi, ze swoimi tęsknotami, złymi wyborami z przeszłości i obciążeni wpływem innych ludzi. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Alicja, której nie sposób nie lubić. Zdecydowana, idąca własną drogą, której się trzyma i której jest wierna nawet wtedy, gdy los stawia przed nią trudny wybór. Na początku bardzo polubiłam też weterynarza, który potem co prawda traci moją sympatię, ale cóż, taką dostał rolę od losu (lub autorki) i musiał się jej trzymać. Trochę go rozumiem, trochę nie, budzi nie do końca sprecyzowane uczucia. Jednak drugiego męskiego bohatera jakoś nie umiałam polubić. Dla mnie jest dziecinny, zbyt pewny siebie, w taki cwaniakowaty sposób, idący do celu nie licząc się z uczuciami innych, a na pewno nie z ich sytuacją życiową, bezczelny. Nie jest to jednak typ słodkiego drania. Jeśli dodamy do tego jeszcze poddawanie się w niby najważniejszej dla niego kwestii, bo rodzice kazali, to mamy obraz kogoś, z kim na pewno nie chciałabym przebywać. Może kogoś przekonały jego mętne tłumaczenia, mnie nie. Ale to nie tak, że uważam, że został źle wykreowany, bo to nieprawda. Jest, jaki jest, od początku do końca taki, a nie inny. Nie każdy bohater musi być słodki i kochany do przesady. Te wszystkie cechy sprawiają, że bohaterowie są bardziej ludzcy, taka przeciwwaga do legendy, która jest ideałem.

Powody, dla których Michał zostawił Alicję znałam praktycznie od początku, jednak to nie odebrało mi przyjemności czytania. Późniejsze zwroty akcji i niby zbiegi okoliczności, zaplatanie się losów i ich pewna nieuchronność sprawiły, że potraktowałam książkę na poły jak piękną opowieść, na poły jak przestrogę, że od konsekwencji i przeznaczenia się nie ucieknie. Pewne rzeczy dzieją się po coś, pewne ścieżki, raz przecięte, nigdy już nie zostaną zapomniane, a ludzie w końcu się odnajdą, by dopełnić swój los. Może to i patetycznie brzmi, ale Halina Kowalczuk potrafi to przekazać w taki sposób, że przestaje takie być i nie staje się również niedorzeczne.
Czytało mi się lekko, z cudownym uczuciem odpoczynku i znalezienia chwili na oddech w tym zabieganym czasie. Czułam się, jakbym siedziała w domu w Malinówce i mogła zwyczajnie oddychać tamtym powietrzem, zatrzymać się, uspokoić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń