328
Emily jest suką i sama tak o sobie mówi. Szczyci się swoją
obojętnością, pewnością siebie i tym, że zawsze to ona rządzi w kontaktach z
mężczyznami. Jednak to tylko pozory, a to, co naprawdę przeżywa popycha ją do
targnięcia się na swoje życie. Ratuje ją Derek. Rok później role się odwracają,
tym razem to ona ratuje życie jemu. I nie może przestać o nim myśleć, jednak
również przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.
121 łez nawiązuje do Gwiazd nadziei, które mnie zachwyciły i
spowodowały lawinę emocji. Dlatego bez zastanowienia sięgnęłam po tę książkę
I.M. Darkss. Jednak nie martwcie się, jeśli nie czytaliście tamtej, gdyż jest to
raczej nawiązanie, niż kontynuacja, choć dzieje się po wydarzeniach w niej
opisanej. Pojawiają się bohaterowie z poprzedniej części, ale zaledwie w kilku
zdaniach, ich historia nie ma tutaj żadnego znaczenia. Ja mam ochotę wrócić do
Gwiazd nadziei, żeby sobie to wszystko na nowo poskładać.
To historia Emily, której w Gwiazdach nadziei nie darzyłam
głębszą sympatią, no dobrze, wcale jej nie darzyłam uczuciem, ale wiedziałam,
że za jej zachowaniem coś się kryje. W tej książce autorka właśnie to opisuje i
wszystko się zmienia. Ale jak to robi! Gra na emocjach tak skutecznie, że z
każdym słowem porusza inną strunę w sercu, by na końcu zostawić je kompletnie
rozbite albo przynajmniej rozedrgane. Najpierw wrzuca nas w zupełny koszmar, w
coś, co normalnemu człowiekowi w głowie się nie mieści, a potem zdanie po
zdaniu wprowadza nas w chory umysł ofiary przemocy. Ukazuje spiralę poniżenia,
przemocy i miłości do kata. Oczywiście miłości spaczonej, powstałej w efekcie
manipulacji i strachu. I.M. Darkss bardzo dobrze przedstawia syndrom ofiary,
pobudki, jakie nimi kierują, ale też etapy, które prowadzą do tego stanu i
niemożności wyrwania się z niego. Taka właśnie jest Emily. Dążąca do idealnej
wizji swojego chłopaka, utożsamiająca przemoc z troską, zagubiona, przerażona,
łaknąca prawdziwej miłości i akceptacji. I w takim stanie spotyka ją Derek.
Poranioną do tego stopnia, że nie chce już żyć. Angażuje się jako psycholog,
ale nie tylko, dziewczyna od początku go pociąga. Nie można bowiem nie
wspomnieć o erotycznej stronie książki. Książka kipi erotyzmem, płonie od
iskier między bohaterami i… zupełnie to nie przeszkadza. Jeszcze bardziej
natomiast podkreśla to, jak Emily postrzega rzeczywistość i jak zmienia ją
czułość i brak wyrachowania, jak reaguje na ludzkie uczucia i normalne
sytuacje. I choć ucieka, to kiedy rok później się spotykają i to ona ratuje go
z wypadku samochodowego, nie może przestać o nim myśleć. I tu zaczyna się jej
przemiana, tu zaczyna się jej walka o siebie, o swoje uczucia i miejsce na
ziemi. I choć denerwuje mnie, to ją rozumiem. I nawet lubię.
Jest to książka o spaczonych relacjach międzyludzkich, ale
nie tylko w przypadku Emily i Deksa. Jej rodzice również są dysfunkcyjni, z
idealną wizją świata, do której albo się ktoś wpasuje, albo już do tego świata
zwyczajnie nie należy. Taką samą postawę prezentują rodzice jej najlepszego
przyjaciela, z czego wynika w książce kilka dodatkowych zawirowań, bo choć
wątek wychodzenia Emily z roli ofiary jest najważniejszy, to nie jedyny. Jednak
kiedy okazało się, że matka Dereka też jest trochę nie w porządku, pomyślałam,
że tego już nie dużo. Na szczęście wszystko zostaje tak wyjaśnione i posklejane,
że wskakuje na miejsce i już nie razi.
Tej książki nie można ominąć. Pomijając, że jest przepiękną
historią miłosną, w której miłość przezwycięża dosłownie wszystko, gdyż Emily
prosta w obsłudze nie jest, to jest nadzwyczajną opowieścią o ofiarach przemocy.
Trudną, bolesną, chwilami niezrozumiałą, budząca wstręt i złość na kata. Jednak
mam nadzieję, że choćby jedną osobą uważającą, że ofiary są same sobie winne,
bo nie umieją odejść od kata przekona, że to nie takie proste. I może choć
jedna osoba poniewierana przez najbliższych uwierzy, że warto zawalczyć o
siebie.
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję wydawnictwu oraz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz