W.A.B. 2021
352 str
Weronika przez dziewięć lat wychowywała córkę razem z Hubertem,
jego córkę. Dziś relacja z partnerem jest już przeszłością, ale co z relacją z
dzieckiem. Magdalena Majcher znów stawia trudne pytania i zmusza do refleksji.
„Matkę ma się jedną.” „Nie ta, co urodziła, a ta, co
wychowała.” Macocha, pasierbica – jest mnóstwo określeń na relacje mogące się
tworzyć w toku ludzkiego życia. Autorka tym razem wzięła na warsztat właśnie
relacje z rodzin patchworkowych, ale nie takie, jak zazwyczaj, że to kobieta ma
dziecko i pojawia się on. Nie, tu mamy do czynienia z samotnym ojcem i kobietą,
którą pokochała dziecko, jak własne. A po kilku latach partner, bo ślub
przecież nie był im do szczęścia potrzebny, kopie ją w tyłek i wykopuje z życia
dziecka, które tęskni i pragnie kontaktu z mamą, bo tak Oliwka nazywa Weronikę.
Tak, dobrze się domyślacie, nie znoszę Huberta, jest zwyczajnym dupkiem,
zapatrzonym w siebie egoistą, którego chyba wszyscy mają dość. Jest szalenie
mocno zarysowany, przez chwilę nawet wydawało mi się, że przerysowany, ale nie,
sądzę, że taki typ naprawdę ma prawo istnieć i męska duma nie tylko do takich
rzeczy prowadzi. W efekcie dostaliśmy mega wredną postać, która dodaje maksimum
charakteru tej powieści. Aż żałuję, że nie występuje tu nowa pani serca
Huberta, bo nie wiem, jaka kobieta byłaby w stanie z nim wytrzymać.
Weronika natomiast nie jest jednoznaczna, ma swoje
tajemnice, z których wynikają obawy i lęki. Chwilami jest bezradna,
potrzebująca wsparcia, ale gdy już je otrzyma, daje jej ono siłę, by przeć do
przodu. Polubiłam ją i podziwiałam.
Jak się pewnie domyślacie, nie bez powodu wspomniałam o
braku ślubu. To bardzo ważny aspekt, bo wydawać by się mogło, że Weronika stoi
na przegranej pozycji i nie ma prawa żądać, a nawet marzyć o spotkaniach z
Oliwką, jeśli jej rodzony ojciec sobie tego nie życzy. Zapewniam, że będziecie
z zapartym tchem śledzić poczynania Weroniki, by jej córka miała prawo do
widzenia jej mimo braku więzów krwi.
Magdalena Majcher w bardzo wzruszający sposób pokazuje co
znaczy być prawdziwą matką, sama zresztą podkreśla w podziękowaniach, że celowo
nie używa pewnych określeń. Tworzy piękną powieść o sile miłości, o wyrzutach
sumienia, które mogą blokować, ale też być siłą napędową, jeśli ma się
wsparcie. I o wybaczeniu, głównie sobie. „Obca kobieta” ukazuje rodzinę, która
może być pozszywana na różne sposoby, więzi, których nie znaczy krew, a
prawdziwa miłość i oddanie. I to, że dla niektórych nic to nie znaczy. W jednym
zdaniu, znów dostaliśmy powieść życiową, która przewraca do góry nogami całe
nasze myślenie o rodzicielstwie.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu oraz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz