Poranki na Miodowej upajają zapachem bułek i śliwkowego
ciasta. Pachną jesienną mgłą, resztkami upalnego lata, ziemią, która szykuje się
już do zimowego snu. Zachwycają szumem brzozowych listków. I jednocześnie
przypominają, że jesień to czas przemijania, zimnych nocy, które mogą wszystko
zmrozić i zepsuć. I na tym właśnie tle Małgosia próbuje stawić czoło
przeszłości, którą teoretycznie zamknęła kiedyś na klucz i nie musi do niej
wracać. To tu Wanda żyje jeszcze bardziej odległymi czasami, kiedy los i ludzie
ukształtowali ją taką, jaka była dla córki kuzyna. Obie zranione, łaknące
miłości i nie umiejące sobie z tym poradzić.
To piękna opowieść o tym, że nie można życia odłożyć na
potem, nie można czekać, bo kolejny dzień może nie nadejść, a sprawy w
przeszłości nierozwiązane, zawsze będą się kłaść cieniem na nasze życie. Joanna
Szarańska mówi o miłości szorstkiej, czasami zbyt ostrej, chroniącej za bardzo
i przynoszącej cierpienie. I o przebaczeniu, o które tak samo ciężko poprosić,
jak i go udzielić.
Dziękuję za te kilka prawd, które są, ale zapomniane i emocje, które wywołała we mnie ta książka. Za
wiarę w człowieka, nadzieję i miłość przezierające na każdej stronie tej
książki. I za zwierzaka, tak przypisanego do twórczości autorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz