WAB 2021
368 str
WAB 2021
368 str
Tandem 2021
210 str
Klasa Maćka wygrała wycieczkę do Suchej Beskidzkiej. Stary
zamek, sztuczna inteligencja, zajęcia komputerowe, kradzież, samochód w kolorze
jajecznicy i stare dokumenty – to może połączyć tylko paczka młodych detektywów.
Ten tom bije na głowę poprzedni, słowo. Bawiliśmy się
świetnie, co chwila wybuchając śmiechem lub snując niestworzone historie i
przypuszczenia na temat tego, co się stało lub za chwilę stanie. A musicie mi
wierzyć, że nawet najbardziej niestworzone historie moją się zdarzyć, jeśli
autorem jest Dariusz Rekosz. Bardzo mocno rozbudowana wyobraźnia, plastyczny
język, umiejętność utrzymania w napięciu i robienie wielkich rzeczy z małych
zdarzeń to wizytówka autora. Tu nic nie dzieje się przypadkiem, każde zdarzenie
do czegoś prowadzi. A przygody z tego powstają takie, że… dorośli by nie
uwierzyli. Dobrze, że jest Barszcz – najlepszy nauczyciel na świecie. On nie
tylko wierzy, ale wspiera i pomaga. To, tak samo, jak w pierwszym tomie, dla
mnie najważniejsze przesłanie tej książki i będę autora za to chwalić po
wieczne czasy. Potrzeba nam przykładów dobrych nauczycieli, by odczarować wizję
złego belfra.
Oprócz bardzo zgrabnie obmyślonej sprawy kryminalnej i
dobrej zabawy wynikającej z jej rozwiązywania wraz z bohaterami młody
czytelnik, bo ten starszy raczej posiada już taką wiedzę, może się sporo
nauczyć. Mamy tu wspomniane oznaczenie szlaków górskich, można poznać historię
Twardowskiego, który zawarł pakt z diabłem. Są też informacje na temat człowieka
witruwiańskiego Leonarda da Vinci oraz parę wskazówek, jak czytać mapę. Ale nie
taką w komórce, ale najprawdziwszą, papierową. Pewnie część czytelników
stwierdzi, że to już przeżytek, że są łatwiejsze metody, ale myślę, że taki
sposób odczytania map może stać się zalążkiem pomysłu na fajną przygodę.
Potrzeba nam takich książek. Zachęcających do przygody, do
wyjścia z domu i poznania czegoś więcej, niż ekran komputera. Czarny Maciek i
tunel grozy świetnie nadaje się do takiej zachęty. Pokazuje, że można znaleźć
równowagę między nowoczesnością i komputerami, a wycieczką w góry, czy odkryciem czegoś tajemniczego. W książce
to wszystko się miesza, przenika, nowoczesność i programy komputerowe występują
równocześnie z tajnymi przejściami. Zainteresowani? To koniecznie sięgnijcie
też po pierwszy tom przygód Czarnego Maćka, choć można czytać nie po kolei.
Stracicie oczywiście świetną przygodę z pierwszej części, ale Maciek na
początku tłumaczy najważniejsze, więc się połapiecie.
Dla młodszych i dla starszych dzieciaków z podstawówki. Dla
chłopaków i dziewczyn. A rodzice zapewne też będą, mniej lub bardziej jawnie,
podbierać.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz
Tandem 2021
250 str
Czarny Maciek powraca w wydaniu kolekcjonerskim. Jeżeli więc
gdzieś kiedyś się z nim spotkaliście, ale nie macie swojego egzemplarza, to
najwyższy czas się w niego zaopatrzyć. Nie pożałujecie, bo wydawnictwo Tandem
naprawdę się postarało. Twarda oprawa, nowa szata graficzna, a dodatkowo będzie
też ebook i audiobook.
Oprócz pięknego wydania nie zawiedziecie się zawartością, bo
Czarny Maciek jest po prostu fantastyczny. Kierowany do dzieci powyżej lat
dziewięciu znajdzie również amatorów wśród starszych czytelników, bo Maciek i
jego paczka chodzą do ósmej klasy. I są naprawdę odjazdowi. A już założenie
tajnego klubu, żeby tropić złe rzeczy w szkole i zrobić tę szkołę fajną jest
pomysłem na medal. I wcale nie jestem cyniczna. Bo choć pierwsze wydanie
zawitało na rynek dziesięć lat temu, to nadal przesłanie jest aktualne. Każdy
przecież chce mieć przyjaciół, być lubiany i mieć fajną szkołę. Lae,
oczywiście, nie jest tak nudno, bo próbując rozwikłać proste sprawy Kaśka,
czyli główna założycielka i pomysłodawczyni klubu, Maciek i Kisiel wplątują się
w bardzo niebezpieczną przygodę. Naprawdę nie sądziłam, że będzie aż tak
emocjonująco, aż tak ciekawie i aż tak… krótko. Owszem, dla młodego czytelnika
jest to długość w sam raz, by się nie znudzić, ale mnie został niedosyt. Na
szczęście są kolejne tomy.
Co mnie w Maćku urzekło? Łatwiej powiedzieć, co mnie nie
urzekło, bo i treść jest świetna i rysunki dodają uroku, nie przeszkadzając w
przekazie. Najbardziej jednak chyba urzekł mnie nauczyciel dzieciaków, zwany
przez nich Barszczem. Tak cudownie jest poczytać, że są normlani nauczyciele,
którzy są za uczniami, stoją za nimi murem i jeszcze do tego potrafią przekazać
wiedzę. Może dzięki tej powieści dzieciaki uwierzą, że nauczyciel też człowiek
i nie trzeba go od razu traktować, jak wroga. Druga rzecz na ogromny plus to
humor. Książka bawiła mnie na każdej stronie, tekstem, sytuacją, zbiegiem
okoliczności. Do tego młodszy czytelnik, z młodszych klas podstawówki pozna
kilka nowych zwrotów i słów i będzie mógł błysnąć wiedzą.
Jednak najbardziej, najmocniej do Czarnego przekonało mnie
to, że pokochają go zarówno chłopcy i dziewczęta. Jest tak mało fajnych
książek, które są skierowane do obu płci, a ta wpisuje się idealnie. Takiego
samego zdania są moje dzieci, a im trudno dogodzić, bo co podoba się jednemu,
drugie uważa za nudne. A tu czytali z wypiekami na twarzy.
Polecam nie tylko młodym czytelnikom. Czarny Maciek to
świetna książka przygodowa z dreszczykiem, która spodoba się też starszym, choć
oczywiście będzie z kategorii lekka i przyjemna.
Replika 2021
352 str
Nina jest czarownicą. O darze dowiedziała się od babi, która
również przestrzegła dziewczynę, by nie nadużywała swych mocy wpływania na
ludzi. A przede wszystkim, by nie czarowała mężczyzn. Tylko co zrobić, by jeden
z wyśnionych przez nią mężczyzn pojawia się nagle na jej drodze? To Anioł. A co
z Mrocznym?
Ta historia była mi bliska jeszcze zanim zaczęłam ją czytać.
Wierzę w czarownice, wierzę w intuicję i wszelkie nadprzyrodzone moce. Dlatego
właśnie za historię Niny zabrałam się z wielkim entuzjazmem. I choć tu tych
mocy jest niewiele, więcej tu prawdziwego życia, to i tak czuję się mocno
zaczarowana. Dość powiedzieć, że zaczęłam w jedno popołudnie, a następnego dnia
już skończyłam. Dużą rolę odgrywa tu też sposób narracji. Autorka podzieliła
tom na dwie części, z których jedna jest retrospekcją, taką na zimno, pisaną z
perspektywy czasu, a druga to teraźniejszość. Nie bez znaczenia jest zapewne
fakt, że Nica zwraca się bezpośrednio do czytelniczki, mianując ją dodatkowo
swoją Przyjaciółką. To skraca dystans, sprawia, że mamy wrażenie rozmowy z
cztery oczy, zwierzeń, a nie czytania powieści. Sprytnym zabiegiem jest też
wplecenie autorki w fabułę, co ostatecznie przekreśla domysły, jako by to była
jedna i ta sama osoba. Niby mały szczegół, ale zaskakujący.
To nie jest zwykła książka, to baśń, z wszelkimi jej
elementami, ale taka baśń, która może się zdarzyć każdej z nas, kobiet. To taka
wyśniona miłość, bez patosu, za to z wielką dozą czułości i dojrzałości. Myli
się jednak ten, kto spodziewa się lukrowanej bajki, bowiem Edyta Świętek pisze
baśń z prawdziwego zdarzenia, gdzie radość miesza się ze smutkiem, a groza z
ironią. A nad głową ciągle wisi ostrzeżenie babci i jej słowa, że czarownice
mogą nie zaznać prawdziwej miłości.
Na krawędzi nocy to opowieść o pięknej miłości, szczęściu
bez granic, ale też o ból i cierpieniu. Czy jeśli posmakujemy szczęścia bardzo
wcześnie, to potem ono się skończy? Czy można wyjść obronną ręką z żałoby,
cierpienia, depresji? Na te pytania stara się odpowiadać książka, bo właśnie
takie tematy również porusza. Mówi o sile przebaczenia, ale nie innym, a sobie,
a to chyba nawet trudniejsze. Ogromnie poruszyła mnie historia Ani, bo choć
drugoplanowa, w pewnym momencie stała się najważniejsza. To chyba ją
najbardziej lubię w tej powieści. Cicha, spokojna, z przyjaźnią na dłoni i
otwartym sercem. Taką przyjaciółkę
chciałoby się mieć.
Dajcie się porwać tej powieści. I nie skreślajcie jej na
wstępie, bo nie lubicie bajek, czy fantasy. Pogrzebcie w pamięci, na pewno
znacie kogoś obdarzonego niezwykłą intuicją, albo kogoś, kto zawsze wiedział
więcej. I tak właśnie potraktujcie Ninę, a dostaniecie czytelniczą ucztę na
tematy tak ludzkie, że aż serce boli.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz
Prószyński i S-ka 2021
383 str
Do domu cenionego ginekologa puka nagle obca kobieta - pisarka. I od jej pojawienia się zaczynają dziać się rzeczy dziwne, żeby nie rzec przerażające.
Jestem trochę, jak Janka Opiłko. Nie po drodze mi z kryminałami, gustuję raczej w obyczajówkach. Przy czym ona pisze, ja czytam. Aż nagle wpada w moje ręce ta książka i choć początkowo jakoś mi nie po drodze, bo za strasznie i za krwiście dla mnie, to jednak przepadam. Psychologiczny majstersztyk, który wciągnął mnie do tego stopnia, że nie mogłam przestać czytać, choć bałam się, co będzie dalej. Bowiem narracja oplata się wokół słów piosenki, dość makabrycznej. I choć ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności, w tak szczęśliwe, a może właśnie koszmarnie nieszczęśliwe przypadki, by trzy kobiety spotkały się w tym samym czasie i jeszcze współpracowały, to jednak życie pisze różne scenariusze i jestem w stanie przymknąć oko. Oczywiście na przypadki, bo co do współpracy kobiet to ja tak do końca nie jestem pewna, jak to wszystko się potoczy.
"Co komu pisane" to fenomenalnie napisane studium strachu, zemsty i wyrzutów sumienia, które strach potęgują, nawet, jeżeli są zracjonalizowane. To thriller psychologiczny mówiący o ludziach próbujących oszukać siebie nawzajem, a w efekcie oszukać oszusta. Przypuszczenia plątają się z pewnością, by stronę dalej runąć, jak domek z kart. Tu nikt nie jest tym, za kogo się podaje, nikomu do końca nie można ufać, a role ofiary i kata zamieniają się miejscami tak, że na koniec byłam już kompletnie skołowana. Właśnie, koniec. O matko, człowiek już wypuścił powietrze, jakoś się uspokoił, a tu nagle, łup, jak obuchem w łeb. Tak się nie robi i ja chcę wiedzieć więcej i potwierdzić, obalić i stworzyć nowe teorie na temat tego, kto, co i dlaczego. Bo na razie mam czterech podejrzanych. Ale proszę, nie zaglądajcie na koniec, nie psujcie sobie zabawy, a wierzę, że będziecie się bawić świetnie, jak ja się bawiłam, choć trochę ze ściśniętym strachem sercem.
Autorom świetnie wyszedł element grozy, budowali napięcie tak, że nawet nie czytając książki, zajmując się czymś innym, moje myśli krążyły wokół fabuły i nie były to myśli spokojne. I choć, jak wspominałam, początek szedł mi ciężko, to nie było to spowodowane przez autorów, a dokładniej nie przez to, że coś było nie tak. Było tak dobrze, tak realistycznie, że powstrzymywał mnie mój własny lęk.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorom oraz Prószyński i S-ka
Czwarta Strona 2020
400 stron