590 str
Paul nie powinien przyjmować tego zlecenia. John też
powinien pozostać na emeryturze, a dla Brandona lepiej by było, żeby nie
mataczył. A Luca Angel? No cóż. To po prostu Luca i jego nie imają się tak
przyziemne słowa, jak „powinien”, czy „lepiej by było”. Trzech bohaterów,
powiązanych przeszłością lub zobowiązaniami, inni, a jednak tacy sami, bo nad
każdym ciąży widmo apokalipsy.
Po pierwszym zdaniu wiedziałam, że to będzie hit. Po kilku
stronach podziwiałam autora za wykreowany świat. Końcówka mnie przeorała i
zostawiła w stuporze na parę dobrych minut. Ale po kolei, choć przy tej książce
trudno zebrać myśli.
Czwarta pieczęć jest podzielona na trzy części, z której
każda pokazuje inny wycinek rzeczywistości, z innej strony, by na końcu
połączyć się w jedną, spójną całość. Tu nic nie jest zostawione przypadkowi,
choć sam Lucyfer mówi, że świat nie jest przewidywalny i sensowny. Autor
podziela zdanie samego diabła i choć fabuła jest spójna, to kiedy już wszystko
wydaje się wskoczyć na miejsce i wyjaśnić, któryś bohater robi coś
nieprzewidywalnego i znowu pojawiają się komplikacje. Dzięki temu książkę czyta
się, jak najlepszą opowieść przygodową, choć nie brak tu krwi, okropieństw i
brutalności. Jeśli więc ktoś niespecjalnie lubuje się w wampirach, demonach i
innych maszkarach, które do miłych nie należą, nie powinien czytać Czwartej
pieczęci.
Wielkie ukłony dla autora za ogarnięcie całej galerii
postaci, nadanie im kształtu i charakteru, wyciągnięcie najgorszych tajemnic,
dokopanie się do dna duszy i obnażenie prawdy. Sama książka jest potężna,
prawie sześćset stron małym drukiem. Podejrzewam, że spis postaci, ich opis i
koligacje rodzinno biznesowe, zajmują podobny tom. Zawsze podziwiam autorów,
którzy potrafią stworzyć spójny świat i w nim prowadzić narrację. I choć świat
w Czwartej pieczęci jest zbudowany na podwalinach religii chrześcijańskiej,
nordyckiej, celtyckiej i innych, leżących u podwalin świata, to połączenie ich
tak, by wszystko się zgadzało i nic nie kulało, jest naprawdę sztuką. Tu się
udało. Dzięki temu powstała porywająca powieść z mnogością bohaterów, z których
każdy ma swoje miejsce i pełni jakąś funkcję (czemu tak mało Ratatoska się
pytam?). Jednak myli się ten, kto uzna tą opowieść za kolejną wizję apokalipsy,
bajeczkę o demonach, diabłach i zepsutych do szpiku kości aniołach. W książce
zawarta jest przestroga dla nas, dla tych, którzy czekają na trąby anielskie,
jakieś wielkie znaki, a nie dostrzegają końca świata w malutkich rzeczach, w
zdarzeniach, które dzieją się ciągle. To zupełnie nowe spojrzenie na koniec
świata, a może po prostu pokazane od strony istot, które niby ten koniec miały
wywołać?
Niestety, choć powieść jest fantastyczna, muszę postawić
sporego minusa. Po części autorowi, jednak w większości wydawnictwu. Zacznijmy
od pierwszego. Mariusz Walczak ma okropną manierę nadużywania zaimka „się”. I
nie chodzi o powtórzenia, ale o zdania typu „Spojrzał się w górę”. Koszmar
czytelniczy, wybicie z rytmu i inne przykrości. Inna sprawa, która mnie
drażniła to „morda” w opisie normalnych twarzy, czasem po prostu zgrzyta i
użycie tego synonimu nie było na miejscu. Ale najgorsza zbrodnia, taka, która
prawie wywołała we mnie chęć rzucenia książką, było dreptanie. Niby nic,
prawda? Ale wyobraźcie sobie diabła, który drepta. Albo jeźdźca apokalipsy. Dla
mnie dreptanie jest opisem czegoś banalnego, infantylnego wręcz. Mój diabeł,
którego podsunęła mi wyobraźnia po opisie Walczaka zdecydowanie nie drepta.
Ale… Autor może robić błędy, książka, jak już wspomniałam, jest pokaźnych
rozmiarów, pewnie parę razy poprawiana, coś mogło umknąć. Ale gdzie, na
czytelniczego boga, była korekta? To ich zadanie, żeby takie błędy wyłapać,
poprawić, ponegocjować i wypuścić dobrą książkę w dobrej oprawie słownej. Tu
tego zabrakło. W związku z tym życzę autorowi, by znalazł kogoś, kto dopieści
jego diament i nada mu ostateczny szlif, dzięki któremu zabłyśnie tak, jak na
to zasługuje.
Szczerze mówiąc nie wiem, komu polecić tę książkę. Myślę, że
osobom z dystansem i otwartym umysłem, by na spokojnie przyjęli, przetrawili i
przemyśleli treść książki, która miała być przyjemną lekturą, a stała się
początkiem myślotoku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz