56 - 2018 Zakochaj się, Julio

Czwarta Strona 2017
304 str



Julia uwielbia swoją pracę w liceum i choć z matematyki jest wymagająca to uczniowie też ją kochają. W ferie, przed maturą, wybierają się na zbiorową wycieczkę do Zakopanego, gdzie jedno zderzenie pociągnie za sobą lawinę kolejnych tym razem zdarzeń, a głupi wybryk będzie się długo odbijał czkawką.

Już za samo zimowe Zakopane książka zbiera plusy i stała się powodem mojego zachwytu. Specjalnie zostawiłam ją na okres okołoświąteczny, by choć przez chwilę zanurzyć się w zimowym krajobrazie. I to był świetny wybór, bo oprócz pięknych Krupówek, Gubałówki i Kasprowego Natalia Sońska serwuje początek romansu, który ogrzewa lepiej, od grzańca i wywołuje silniejsze bicie serca niczym zjazd z czerwonej trasy. A potem jest mój ukochany Kraków, który przechyla szalę zwycięstwa i powoduje, że bawiłam się świetnie. Nie bez znaczenia jest to, że bohaterowie, zarówno ci główni, jak i drugoplanowi są bardzo sympatyczni i nie sposób ich nie lubić i im nie kibicować. Nawet dyrektor, wielki służbista, zyskał moją sympatię, a nawet po części mu współczułam. A pani Aniela roztopiła moje serce. Owszem, są postaci wredne, knujące i wręcz okrutne, ale to dzięki nim całość nie jest przesłodzona, a staje się jak najbardziej realna.

Pod przykrywką romansu i spotkania dwójki ludzi autorka ukryła coś bardzo ważnego. Nie można ocenić człowieka, jeśli nie wejdzie się w jego buty. Każda chwila wygląda zupełnie inaczej z perspektywy drugiej osoby i nie można powiedzieć, że czegoś by się nie zrobiło, bo zbieg okoliczności, emocje lub inne rzeczy mogą nas popchnąć nawet do pogardzanych przez nas zachowań. I choć tak naprawdę jest to jedno zdanie w książce, gdy Julia sobie coś uświadamia, jest dla mnie szczególnie ważne.  Tak ważne, jak przesłanie Julii, żeby zawsze szukać pozytywów, bo w końcu się je znajdzie. Bardzo ciekawy jest też wątek Izy, uczennicy liceum, której Julia udziela korepetycji i jej skomplikowanych relacji z matką. Autorka subtelnymi znakami daje nam wskazówki i skłania do zastanowienia się nad rzeczami, które możemy robić źle. A jednocześnie daje nam prostą receptę na naprawienie wszystkiego: rozmowę, otwartość na drugiego i dostrzeganie we wszystkim dobra. I oczywiście miłość. Oprawione w bajkową scenerię, doprawione humorem i wzruszeniami, z posmakiem oscypka z żurawiną i powiewem młodości staje się świetną lekturą na zimowe dni.

55 - 2018 Ty i ja - dwa różne światy cz.1 Elżbieta Kosobucka

Self Publishing 2018
ebook



Natalia to skromna, zdolna dziewczyna, żyjąca według bożych zasad, w zgodzie z sobą i ludźmi. W każde wakacje spędzane u babci spotyka się z Kamilem, w którym w końcu się zakochuje, jednak o parę lat starszy kolega patrzy na nią, jak na młodszą siostrę, chroni, pilnuje, otacza opieką. W jedna wakacje tej opieki brakło i prawie doszło do nieszczęścia. Natalia wyjeżdża i przez wiele lat nie wraca, jednak wyrzuty sumienia i zwykła przyzwoitość każą jej załatwić sprawę, nim wyjedzie do pracy za granicę. I tu znów spotyka Kamila, który nie jest już zwykłym chłopakiem, a wziętym biznesmenem i który, co ważniejsze, odwzajemnia uczucie dziewczyny. Para zaczyna się spotykać, starając się nadrobić utracony czas.

Z wielką chęcią, po tym, jak Mój sposób na życie zawładnął moim sercem, sięgnęłam po tę opowieść, choć z reguły od selfów trzymam się z daleka. I niestety mam mieszane uczucia. Bo styl autorki, sposób snucia przez nią opowieści nadal jest cudownie poetycki, urzekający i zdradzający między wierszami więcej, niż same słowa mogą wyrazić, jednak chwilami czytało się ciężko. Paradoksalnie przez bardzo poprawne wypowiedzi bohaterów, które jednak w normalnym języku nie występują. Znalazłam też kilka literówek, ale każdemu się zdarza. Jednak nie to było najgorsze. Opowieść jest piękna, ale niestety, jak ktoś zna Mój sposób na życie, robi się schematyczna. I jak Natalia poczuła ukłucie, ja też je poczułam, pełna niepokoju, że historia się powtórzy i niestety się nie rozczarowałam. Nadrabiają to bohaterowie. Natalia jest zwykłą, prostą dziewczyną, od razu można ją polubić, nie owija w bawełnę, jej zasady są przejrzyste i choć głupieje przy chłopaku, jest to jak najbardziej na miejscu. Kamil z kolei to bogaty facet, który może mieć wszystko. Dosłownie wszystko. I ktoś może zarzucić, że nierealnym jest to, że zwrócił uwagę na taką szarą mysz. Tu muszę go jednak bronić, bo on pokochał ją, jak taką kasą nie dysponował i parę razy podkreśla, że kocha ją taką, jaka jest. Co ważniejsze jednak, okazuje jej to. Choć z tym okazywaniem to jest problem, nie tylko dla Natalii. Uważam, że główny bohater jest przytłaczający, osaczający wręcz, nie myśli o uczuciach innych, choć tak przedstawia swoje zachowanie, chce Natalie wtłoczyć swój świat mimo tego, że ona zgłasza mu szereg wątpliwości. Jego narzucający sposób bycia bardzo mnie drażnił, uważam, że mógł z powodzeniem zrobić to samo, ale w bardziej subtelny sposób. Nie lubię Kamila i mam nadzieję, że autorka utrze mu nosa, bo jet bezczelny i, jak dla mnie, niezrównoważony psychicznie. Z Kopciuszka nie da się zrobić królewny w kilka dni, narzucając jej to. Bo w końcu Kopciuszek ucieknie, nie zostawiając nawet pantofelka.
Wszytko to tworzy całość opowiadającą o miłości, która niby jest taka sama, ale zupełnie inna, w inny sposób okazywana i zupełnie inaczej przyjmowana. Elżbieta Kosobucka starała się pokazać, że w miłości trzeba się dopasować do drugiego człowieka, że nie da się wejść w związek nie naginając się trochę do tej drugiej osoby. Zastanawiam się, jak daleko nagiąć się można i gdzie będzie leżeć granica tych dwojga, bo jest to dopiero pierwsza część, a druga i trzecia liczbą stron sugerują wiele perypetii, rozmów, kłótni i nieporozumień, bo w takim duecie docieranie się nie może być proste. I choć narzekam, że powieść jest schematyczna, że mnie trochę rozczarowała, to jednak z chęcią sięgnę po kolejne części, które niedawno miały swoją premierę, żeby dalej czytać współczesną baśń o Kopciuszku. Bo Ty i ja dwa różne światy tak właśnie się czyta, jak przepiękną baśń, która czaruje, przenosi w inny świat i nawet, jak jest oderwana od rzeczywistości, przynosi przyjemność, radość i odrobinę magii. Przecież telenowele brazylijskie też były schematyczne, a przyciągały tłumy i cieszył się ogromną popularnością. Dlatego dam szansę kolejnym częściom. I dlatego, że niosą jednak więcej treści, niż wspomniane produkcje.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję autorce

Wesołych świąt!

Magicznego czasu rodem z książek fantasy, miłości jak z romansu, atmosfery jak z bajki, śniegu po pas, jak w książkach o Himalajach, pyszności prosto ze zdjęć w książkach kucharskich, żeby było pięknie, jak w książkach świątecznych, a najważniejsze, żeby to było realne, a nie tylko na kartach powieści.

54 - 2018 Teściową oddam od zaraz Małgorzata Kursa

Lucky 2018
272 str



Izabela ma męża, a co za tym idzie ma też teściową. Dość upiorną. Przy pomocy przyjaciółki, Amy, opracowuje plan mający na celu pozbycie się nadgorliwej pani. Jednak Ama sama wplątuje się w kłopoty, chcąc rozwikłać zagadkę śmierci ciotki i starego stolika. Starsze panie z tajemnicami, szemrane typy spod ciemnej gwiazdy i przystojny prokurator i już mamy komedię kryminalną.

Kiedy zobaczyłam tytuł uznałam, że to coś dla mnie i dla każdej kobiety, która z mamusią własnego męża ma raczej nie po drodze. I tu już spotkało mnie pierwsze zaskoczenie, bo teściowa Izy wcale nie jest zrzędliwa, pouczająca i dokuczająca. Wręcz przeciwnie. Ona ocieka dobrymi chęciami co w efekcie i tak doprowadza synową do wrzenia. Nie wiem, która wersja teściowej jest gorsza, słowo. Natomiast mąż Izabeli najbardziej na świecie, prócz żony, kocha renowację starych mebli. I właśnie do niego trafia stolik, który niedługo stanie w centrum zainteresowania wielu osób. W taki to sprytny sposób autorka połączyła wszystkie osoby dramatu. Od razu wiadomo kto jest kim i można przejść do zgadywania kto i dlaczego. A to wcale już takie proste nie jest, bo osób zamieszanych w śmierć starszej pani jest kilka i każdy ma dobry motyw. Przez to czyta się szybko i z przyjemnością odwraca kartki. Do tego Ama jest tak zdeterminowana, że robi mnóstwo głupot i nawet prokurator jej ulega i zdaje raporty ze śledztwa, policja nie wchodzi w drogę, tylko słucha, czego się dowiedziała, a ona sama raz po raz pakuje się w kłopoty. Jednak nie jest na tyle nachalna, by służby porządkowe wyszły na tępaków, całość jest mocno wyważona i po prostu zabawna.
Oprócz lekkiej fabuły Małgorzata Kursa pokazuje, jak mało wiemy o osobach, które powinny być najbliższe. Zagmatwane rodzinne losy i układy, tłamszenie teoretycznie bliskich osób to bardzo ważne tło tej powieści. Teściową oddam od zaraz to subtelnie przekazana wiadomość, że zawsze jest czas na to, by pójść własną drogą i uwierzyć w porzekadło, że z rodziną najlepiej na zdjęciu. I zdecydowanie z boku, żeby można było się odciąć. Niekoniecznie z dopiskiem "oddam w dobre ręce".
Polecam na zimowe wieczory, kiedy nic się nie chce, a lenistwo rozlewa się po człowieku. To lektura odprężająca, lekka, traktująca wiele rzeczy z dystansem i może taka właśnie pozostać dla tych, którzy nie chcą szukać głębiej. A jak ktoś chce to zapewne znajdzie to, czego szuka.

53 - 2018 Cud grudniowej nocy Magdalena Majcher

Pascal 2018
396 str



Pięć kobiet z jednej rodziny, każda inna. Jedna udaje szczęście i dzieli się nim w mediach społecznościowych, druga nie udaje niczego, ucieka, nawet przed sobą. Kolejna nie umie oderwać się od obrazu idealnej siostry, nie dostrzegając swych zalet. I dwie najstarsze kobiety mające odmienne wizje świąt. Czy to wszystko da się poskładać lub jakkolwiek ułożyć?

Przyszedł czas na świąteczne książki. Na tonę brokatu, lukru i zapachu pierników. Ale nie u Magdaleny Majcher. Tu jak zawsze życiowo, choć z widokiem na świąteczne Katowice. Jednak te wszystkie światełka, ozdoby i nastrój jest tylko złotkiem, przykrywką, a po zdrapaniu ukazują się blizny, pretensje i żale. Brak rozmowy, szczerości i zrozumienia doprowadził bohaterów na skraj przepaści, a święta wcale nie muszą tego wszystkiego połatać. Bo myślą przewodnią książki jest fakt, że święta same w sobie niczego nie zmienią. Nie zmieni nic umyte okno, dom wysprzątany na błysk i dwanaście świetnych potraw na stole pod udekorowaną według najnowszych trendów choinką. Cudownych świąt, takich idealnych, nie da się kupić, nie da się ich zrobić, jak gdzieś po drodze gubi się człowieka, czas dla niego i radość z tego, że się jest, może w innym składzie, ale nadal razem. Bo święta to nie choinka, czysta podłoga i karp na tysiąc sposobów. Święta to ludzie.

Do tej pory podobały mi się wszystkie książki Magdaleny Majcher, choć czasem jej bohaterowie wydawali mi się tacy nierealni, jak spod igły, zbyt idealni i książkowi, mało życiowi. Tutaj wszystko się zmienia. Nie ma literackich dialogów, jest proza życia i zwykłe rozmowy. Rozmowy, które wzruszają, nie przeczę. Popłakałam się przy wymianie zdań między Magdaleną, a jej starszą sąsiadką. Płakałam i nie chciałam dalej czytać, bo co to za świąteczna książka, która wyciska łzy i wcale nie jest radosna, pachnąca choinką i niosąca ukojenie. Chwilę później zrozumiałam, że taka właśnie powinna być, że nie zawsze jest pięknie, cudownie i radośnie, że życie składa się z różnych chwil. Do stołu siadamy z bagażem doświadczeń, tego nic nie zmaże, rodzący się Chrystus nie zmieni tego, co było, nie dokona się cud zapomnienia. Ale od nas zależy, czy dokona się cud na przyszłość, czy zdominujemy zło, które się stało w życiu i dalej pójdziemy silniejsi, bez zbędnego udawania, pozłacania i pokazówki. Dziękuję autorce, że otworzyła mi oczy na coś, co się wie, ale jednak się ignoruje. Dziękuję za taki przekaz, który nie jest typowy, ale jednak daje nadzieję.

Szkoda tylko, że tak piękna, wartościowa książka, która jest aktualna cały rok, a nie tylko w przedświąteczny czas, nie doczekała się redakcji i korekty, na jaką zasłużyła. Jednak błądzić jest rzeczą ludzką i czasem trzeba przymknąć oko na niedoskonałość, żeby nie stracić radości z całokształtu. Przymykam więc i cieszę się za to piękną zintegrowaną okładką, z wypukłym brokatem i literami, okładką tak piękną, że sama w sobie może stać się stroikiem.

Polecam na wyhamowanie przed świętami. Przy czym nie ręczę za to, że nie wyhamujecie na dobre. Sobie właśnie tego życzę.

52 - 2018 Dom w malinowym chruśniaku Halina Kowalczuk

Lucky 2019
336 str



Alicja kiedyś straciła miłość życia, ale dzięki córce, zrodzonej z tamtego związku nie poddała się, osiągnęła sukces zawodowy i teraz jest wziętą prawniczką. Jednak życie prywatne bardzo kuleje. Wszystko zmienia się, kiedy zamienia Warszawę na podkrakowską Malinówkę, gdzie życie toczy się inaczej, miasteczkiem rządzą seniorzy zgromadzeni na rynku, a legendy mieszają się do rzeczywistości.

To nie jest moje pierwsze spotkanie z autorką, poprzednie było bardzo udane, dlatego po Dom w malinowym chruśniaku sięgałam bez strachu. Wiedziałam, że autorka ma specyficzny styl, że prócz pięknego romansu dostanę też coś z pogranicza ludowych bajań i magii i to właśnie u tej autorki uwielbiam. Książka przez to jest lekka, dająca wytchnienie od codzienności, a jednocześnie pozostawia po sobie pytania, czy wszystko jest tak, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, czy może czasem trzeba odłożyć szkiełko i oko i zaufać temu, co dzieje się jakby bez nas, obok i nie jest możliwe do wyjaśnienia. Jednocześnie legenda tak pięknie współgra z miasteczkiem i jego specyfiką, że wiekowy niedźwiedź chroniący tych, którzy na to zasłużyli, wcale nie razi, nie przeszkadza, a wręcz jest konieczny, żeby stworzyć nastrój.

Oprócz legendy są w książce żywi ludzie, mocno stąpający po ziemi, ze swoimi tęsknotami, złymi wyborami z przeszłości i obciążeni wpływem innych ludzi. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Alicja, której nie sposób nie lubić. Zdecydowana, idąca własną drogą, której się trzyma i której jest wierna nawet wtedy, gdy los stawia przed nią trudny wybór. Na początku bardzo polubiłam też weterynarza, który potem co prawda traci moją sympatię, ale cóż, taką dostał rolę od losu (lub autorki) i musiał się jej trzymać. Trochę go rozumiem, trochę nie, budzi nie do końca sprecyzowane uczucia. Jednak drugiego męskiego bohatera jakoś nie umiałam polubić. Dla mnie jest dziecinny, zbyt pewny siebie, w taki cwaniakowaty sposób, idący do celu nie licząc się z uczuciami innych, a na pewno nie z ich sytuacją życiową, bezczelny. Nie jest to jednak typ słodkiego drania. Jeśli dodamy do tego jeszcze poddawanie się w niby najważniejszej dla niego kwestii, bo rodzice kazali, to mamy obraz kogoś, z kim na pewno nie chciałabym przebywać. Może kogoś przekonały jego mętne tłumaczenia, mnie nie. Ale to nie tak, że uważam, że został źle wykreowany, bo to nieprawda. Jest, jaki jest, od początku do końca taki, a nie inny. Nie każdy bohater musi być słodki i kochany do przesady. Te wszystkie cechy sprawiają, że bohaterowie są bardziej ludzcy, taka przeciwwaga do legendy, która jest ideałem.

Powody, dla których Michał zostawił Alicję znałam praktycznie od początku, jednak to nie odebrało mi przyjemności czytania. Późniejsze zwroty akcji i niby zbiegi okoliczności, zaplatanie się losów i ich pewna nieuchronność sprawiły, że potraktowałam książkę na poły jak piękną opowieść, na poły jak przestrogę, że od konsekwencji i przeznaczenia się nie ucieknie. Pewne rzeczy dzieją się po coś, pewne ścieżki, raz przecięte, nigdy już nie zostaną zapomniane, a ludzie w końcu się odnajdą, by dopełnić swój los. Może to i patetycznie brzmi, ale Halina Kowalczuk potrafi to przekazać w taki sposób, że przestaje takie być i nie staje się również niedorzeczne.
Czytało mi się lekko, z cudownym uczuciem odpoczynku i znalezienia chwili na oddech w tym zabieganym czasie. Czułam się, jakbym siedziała w domu w Malinówce i mogła zwyczajnie oddychać tamtym powietrzem, zatrzymać się, uspokoić.

51 - 2018 Wrota Milena Wójtowicz

Jaguar 2018
440 str




Niektórzy dziedziczą po rodzicach dom, inni kosztowności. Salianka odziedziczyła twierdzę i mnóstwo złota, armię i wszystko, co wiąże się z władzą, ale w pakiecie dostała też Wrota. Do piekieł. We własnej głowie. I to przez nią przechodzą demony, a ona nie ma w rej sprawie nic do powiedzenia. Nie bardzo może też coś powiedzieć na temat porwania z własnej twierdzy przez księcia, który koniecznie chce zostać bohaterem i ratować zagrożone białogłowy. A nie ma nic do powiedzenia dlatego, że Wrota chcą zwiedzać świat i czasami przejmują nad nią kontrolę. Wyprawa poza Twierdzę zmienia Wielką Czarownicę nie o poznania.
Twierdzę dostałam w swoje ręce przypadkiem, ba, ja jej nawet nie chciałam mieć, bo wiedziałam, że to trylogia i że znowu wpadnę po uszy. Ale, jak uczy sama książka, przeznaczenie w końcu i tak znajdzie do nas drogę i książka wpadła w moje ręce, a ja, zgodnie z przewidywaniami, zostałam zaczarowana. Milena Wójtowicz otworzyła przede mną drzwi magii, wiedźm, czarodziejek, bohaterów i humoru. O tak, książka jest przepełniona humorem, takim, jaki najbardziej lubię, inteligentnym, złośliwym. Co chwilę parskałam śmiechem, a moim ulubieńcem są Wrota, która mają swoje zdanie i nie wahają się ani chwili, by je przekazać. Kolejnym dużym plusem są bohaterowie. Choć jest ich dużo, każdy ma swój odrębny charakter, świat wartości i motywy.
Jednak co najważniejsze, książka nie jest typowym fantasy pod tytułem: samotny bohater ratuje świat przed zagładą. Tu nie ma ścisłego podziału na zło i dobro. Ci z dobrej strony są czasem gorsi, niż zła wiedźma, a demony potrafią być bardziej ludzkie w uczuciach. Główny dobry bohater ma poważny problem, bo wypada mu iść za tymi dobrymi, ale wie, że oni czynią zło. Nic nie jest jednoznaczne, a wydarzenia zmieniają swoje znaczenie pod wpływem rozwoju historii.
Wrota, w sensie książki, a nie wierzei w głowie czarownicy, zamiast odkrywać coraz więcej, w miarę czytania coraz więcej gmatwają, stawiają nowe pytania, nie udzielając odpowiedzi na poprzednie, a nawet jeśli, to budząc kolejne. Opowieść mnie porwała, w całości, zafascynowała i zaciekawiła. Dawno nie czytałam nic tak dobrego i śmiesznego.
Mimo wszystko jest coś, z czym się nie zgadzam, co mi się absolutnie nie podoba, o co jestem zła. Tego nie robi się czytelnikowi. Nie można tak kończyć książki. Nie wolno i już. I nie pociesza mnie, że będą jeszcze dwa tomy, w których na pewno będzie się działo, bo Salianka jest jeszcze bardziej wkurzona i jeszcze silniejsza, niż na początku. Bo po skończeniu książki czułam się dokładnie tak, jak Salianka, może tyko tego drania nie żałowałam. Jakiego? Przeczytajcie.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję

50 - 2018 Dom pod pękniętym niebem Marcin Mortka

Zielona Sowa 2013
272 str




Grupka nastolatków idzie z indiańskim przewodnikiem w góry, by przeżyć przygodę życia. Nie zdają sobie sprawy z tego, ile prawdy jest w tym stwierdzeniu i ile im przyjdzie przeżyć.
Za książkę zabrałam się wieczorem, z zamiarem przeczytania paru stron. Nie wyszło mi. Czytałam do powrotu Osobistego z delegacji, skulona na łóżku, przerażona i … nie mogąc się oderwać od lektury. Ale po kolei. Przez kilka pierwszych stron jest spokojnie, ot, wycieczka w góry, chłopak, dziewczyna, kilku znajomych i głupie żarty. Jednak potem te żarty okazują się niczym w porównaniu do rzeczywistości, po trzęsieniu ziemi pojawiają się potwory i już nie mogłam przestać czytać. Po pierwsze, bo za bardzo się bałam, żeby zgasić światło, a do pogrzebacza było zdecydowanie za daleko. Modliłam się tylko, żeby Osobistemu nie spóźnił się samolot, żebym mogła iść siku, bo byłam tak przerażona. A po drugie dlatego, że przecież na następnej stronie może ich coś zeżreć, a ja nie będę wiedzieć. Jak się więc domyślacie, świetnie zbudowany klimat jest zdecydowanym plusem tej powieści. Do tego rysunki rozpoczynające każdy rozdział dodatkowo pobudzają i tak rozbuchaną opisami wyobraźnię. Na pocieszenie dodam, że następnego dnia, kiedy w domu nie było już tak cicho, a męskie ramię było pod ręką, już tak bardzo nie przeżywałam. Właśnie, męskie ramię, w książce jest sporo mężczyzn i chłopców, ale nie każdy służy ramieniem. Niektórzy bardziej przeszkadzają, inni są na tyle niedojrzali, że nie radzą sobie z tą sytuacją, a niektórzy po prostu są dupkami, no inaczej tego nazwać nie mogę. Wielka zmiana, która dokonała się w świecie, dokonała się również w bohaterach, zarówno tych pierwszo, jak i drugoplanowych. Każdy został czymś naznaczony, siłą, darem lub przekleństwem, co waży na dalszych losach poszczególnych jednostek. Razem z bohaterami chętnie domyślałam się, kto został czym obdarowany, tak samo usilnie myślałam nad tym, co się stało i jak to rozwiązać.
Nie przekonuje mnie teoria Indianina na temat tego, co było przyczyną katastrofy, jest zbyt banalna i w sumie nielogiczna, zobaczymy, jak autor z tego wybrnie, gdyż Dom pod pękniętym niebem jest pierwszą częścią trylogii. Bardzo chętnie sięgnę po kolejne części, by przekonać się, co było przyczyną całego zamieszania, aby poznać dalsze losy bohaterów, zarówno tych, których polubiłam i tych, których nie, a nawet tych, którymi zwyczajnie gardzę. Tak, Marcin Mortka tak umiejętnie przedstawia ludzi w obliczu końca świata, że budzą skrajne emocje. Dla mnie idealna lektura na wieczór, może nie koniecznie samotny, choć w gruncie rzeczy w ciszy i spokoju bardziej przeżyłam tę książkę. I nadal się zastanawiam, po której stronie barykady ja bym stanęła.
Polecam tym, którzy lubią się bać, choć niekoniecznie czegoś rzeczywistego.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję

Łączna liczba wyświetleń