62, 63 - 2020 Basia i chorowanie Basia Opowieści Miśka Zdziśka Zofia Stanecka

Basia i chorowanie

Ilustrator: Marianna Oklejak

harperkids 2020

Liczba stron: 24


 


Basia zachorowała. A co gorsze, zachorowała cała jej rodzina, z tym, że ona najbardziej. Tak bardzo, że musi jechać do szpitala, a nikt z jej najbliższych nie może jej odwiedzić, oczywiście z powodu choroby.

Na pierwszy rzut oka temat okropny, wstrętny i w zasadzie nie dla dzieci. I tak właśnie chorowanie, a szczególnie pobyt w szpitalu jest przez dzieci postrzegany. Mogłoby go nie być. A jednak istnieje i Basia, dziewczynka, której przygody pokochały przedszkolaki i trochę starsze dzieci, na własnym przykładzie pokazuje, że chorowanie nie jest takie straszne, bo w szpitalu nie tylko mama potrafi podnieść na duchu. Od razu robi się lepiej, bo Basia, jak zawsze, jest szalenie sympatyczna i są nawet humorystyczne wstawki, co przy tym temacie jest szczególnie ważne.

Muszę się przyznać, że wzięłam tę książką z zamiarem przeczytania kawałka przed snem. Skończyło się na przeczytaniu całości, bo dzieciakom tak smutno zrobiło się, gdy Basia została w szpitalu z dość wredną koleżanką, że nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam przeczytać do końca, gdzie wszystko dobrze się kończy, a na twarz mógł wrócić uśmiech i zapewnić spokojny sen. Dlatego polecam nie czytać przed snem, albo nastawić się od razu na całą opowieść. Nie jest długa, więc nic nie tracicie, a zyskacie świetną opowieść. Gorzej, jak dzieciaki będą chciały dyskutować. Moje na szczęście zadowoliły się krótką wymianą zdań.

Do rozmowy i szerszych wyjaśnień zachęcają też rysunki. Proste, niezbyt wyszukane, ale mające w sobie to coś i bardzo dokładnie obrazujące chorobę. Można na ich przykładzie wyjaśnić czemu nosić maseczkę, nie tylko przy pandemii, co to jest kroplówka lub jak wygląda procedura przyjęcia do szpitala. „Basia i chorowanie” to propozycja dla młodszych dzieci, ale i tym starszym objaśni nieznaną i straszną rzeczywistość.

Książeczkę serdeczne polecam. Dla oswojenia choroby dziecka i kogoś bliskiego. By przekonać, że szpital, jakby się zdarzył, wcale nie jest taki zły. I tak po prostu, jako rozrywkę, bo Basia jest jak zwykle urocza i rozprawia się z problemem z poczuciem humoru, który wielu przypadnie do gustu. Można też zachęcić dziecko do prób samodzielnego czytania, bo tekstu na stronie nie jest za dużo, są pogrubione, napisane większą czcionką zdania, więc mamy wiele możliwości, by wprowadzić dziecko w zaczarowany świat literek. A z tak miłą bohaterką, będzie to świetna przygoda.



Basia Opowieści Miśka Zdziśka

Ilustrator: Marianna Oklejak

harperkids 2020 

Liczba stron: 192




Misiek Zdzisiek jest nieodłącznym towarzyszem Basi. Ma dokładnie tyle lat, co ona i towarzyszy jej w większości przygód. Ale to nie wszystkie jego przygody, bo Misiek ma też swoje, ukryte, gdy nikt nie patrzy.

Dzieci, młodsze i trochę starsze, pokochały Basię, która pomaga oswajać im rzeczywistość i trudne sytuacje. Teraz przyszedł czas na jej towarzysza, miodowego Misia Zdzisia, który tuli ją, pociesza i jest zawsze, gdy dziewczynka go potrzebuje. A że każde dziecko ma jakiegoś swojego pluszaka, to Misiek od razu trafia do serc młodych czytelników. Przyznaję się, że do mojego też miał krótką drogę. Opowieści przez niego snute są pełne zwykłych-niezwykłych przygód. Każda zaczyna się od wierszowanej opowiastki wprowadzającej i już same te wierszyki powodują salwy śmiechu. A potem jest tylko lepiej. Dzieciaki wręcz pokładają się ze śmiechu, gdy Misiek z Małpką walczą z ogoniastym potworem, który na końcu okazuje się być odkurzaczem, lub gdy dokazują z dziadkiem. To taka terapia śmiechem, terapia podzielona na parę części, z których każda oswaja z czymś innym. Jest część o rodzinie, którą cierpliwi czytelnicy mogą sobie rozłożyć na cały rok, bo jest tam fragment o Bożym Narodzeniu i o Wielkanocy. My cierpliwi nie jesteśmy, zawsze możemy wrócić do tych rozdziałów i znów się świetnie bawić. Z Miśkiem Zdziśkiem można też oswoić nocne potwory, ale i szeroki świat. Bo taki misiek doskonale zna problemy wszystkich dzieci i umie sobie z nimi w mig poradzić. A jak jeszcze z odsieczą przyjdzie Małpka, albo w przygodę wpląta się krokodyl Lolo, maskotka młodszego brata Basi, to świetna zabawa murowana.

„Basia. Opowieści Miśka Zdziśka” tak naprawdę średnio nadaje się na dobranoc, bo wybuchy śmiechu mogą spowodować głupawkę. Jednocześnie jest tak pozytywny, że złe sny na pewno po nim nie grożą. I rozdziały są na tyle krótkie, że potem można młodych czytelników wyciszyć. Dlatego polecam na dobranoc. Również dlatego, że książka jest pełna rysunków, spokojnych, stonowanych, sprawiających wrażenie, jakby rysowało je dziecko. To jeszcze bardziej przybliża do świata Miśka i Basi.

Jeśli ktoś ma w domu fana Basi, to opowieści jej zabawki będą świetnym uzupełnieniem serii. Jeśli ktoś chce zacząć przygodę z rezolutną dziewczynką, to może być bardzo dobry wstęp. Zabawny, bardzo pozytywny, stanie się powodem do uśmiechu u każdego dziecka. A zintegrowana okładka zapewni dobrą zabawę na długo bez obaw, że coś się zniszczy.

Za egzemplarze dziękuję wydawnictwu oraz



60, 61 - 2020 Nierozłączki Annie Barrows I jak tu być grzeczną Skazane na balet

 

Tłumaczenie: Emilia Kiereś

Ilustrator: Sophie Blackall

Wydawnictwo: harperkids 2020

Liczba stron: 128





 

Pestka ma zły dzień. Wszyscy się na nią uwzięli i nikt jej nie kocha, tylko wykorzystuje. Dla wielu rodziców brzmi znajomo, prawa? Dla wielu dzieci również, dlatego też moje dziecko od razu pokochało Pestkę wielką miłością. Jak siostrę w niedoli. Na szczęście jest jeszcze Lilka, która studzi niegrzeczne zapędy przyjaciółki i przekonuje ją, że nie tylko warto być grzeczną, ale jeszcze się opłaca, bo zwierzęta mogą chodzić za człowiekiem. Jak za księżniczkami. Co prawda Pestka od razu mówi, że za nimi to chodziły z litości, co rozbawiło mnie prawie do łez, ale jednak daje się przekonać.

To jest piąty tom, nie znam poprzednich, ale w niczym to nie przeszkadzało. Co prawda brakuje obyczajowej podstawy, ale do samej przygody nie jest to potrzebne. Śmiało możecie więc czytać, zapewniam, że się nie zawiedziecie, bo choć przykładem dobrego zachowania Pestka nie jest, to nadrabia pomysłowością i humorem. Mnie ta część bawiła co chwilę i naprawdę dobrze się przy niej bawiłam. I choć oczywiście poziom jest dopasowany do wieku odbiorcy, dzięki czemu córka bawiła się jeszcze lepiej, to jest to dobry, choć dość specyficzny kawałek literatury dziecięcej. Pokazuje inną ścieżkę, bez nadmiernej grzeczności, ale też nie kompletnie oderwaną od poczucia przyzwoitości i dobrego smaku. Mocno życiowa, nie oderwana od codzienności na pewno skradnie serca zwykłych dziewczynek. Bo Pestka i Lilka mogłyby być koleżankami z podwórka. I to jest ich siła.

„I jak tu być grzecznym” jest zabawną formą opowiadania o tym, że bycie niegrzecznym, czasem zwane głupawką, jest zaraźliwe. I że nie wystarczy być bardzo niegrzecznym przez chwilę i zmienić się, by świat to dostrzegł. To przyjemna opowieść o uspokojeniu, złapaniu oddechu i wyciszeniu. Bo tylko to przynosi spodziewane rezultaty. U nas zadziałało to idealnie, gdyż dzieciaki sprawdziły sens przygody Pestki i Lilki na naszych osobistych zwierzakach. Dawno nie było w domu tak cicho.

Ale poza aspektem doświadczalnym książka jest bardzo przyjemna w odbiorze, czyta się szybko i choć nam przeszkadzały niektóre obrazki pod względem estetycznym, to same przygody dziewczynek i ich pomysły rekompensują te braki. Natomiast prawdziwym smaczkiem jest opis autorki, inny w każdym tomie, który pięknie podsumowuje książkę i jest wyjaśnieniem skąd Annie Barrows czerpie pomysły. Naprawdę polecam przeczytać. Mnie zaintrygowało i rozśmieszyło.




Tłumaczenie: Emilia Kiereś

Ilustrator: Sophie Blackall

Wydawnictwo: harperkids 2020

Liczba stron: 136


 

 












„Giselle” wydaje się na tyle fascynująca, że Lilka i Pestka muszą, ale to naprawdę muszą zapisać się na balet. A co gorsze, rodzice zakazali im narzekać, a już na pierwszej lekcji okazuje się, że to wszystko, co myślały na temat lekcji baletu jest kompletną pomyłką. I co tu zrobić?

 

To już szósty tom przygód dwóch dziewczynek, kompletnie różnych, za to przyjaźniących się na dobre i na złe, choć przy ich pomysłowości, zazwyczaj wychodzi na złe. Tu też próbują ogromną pomyłkę najpierw zmienić, a na końcu przekuć w sukces. Nie brakuje szalonych pomysłów, brawurowych akcji i wielu naprawdę śmiesznych przygód. I choć książka mnie nie porwała, ma w sobie to coś, co sprawia, że czyta się z przyjemnością. Natomiast córce bardzo się podobała, a o to przecież chodzi, bo opowieść skierowana jest do młodszych czytelników. Najbardziej przypadły jej do gustu problemy dziewczynek z samym tańcem, bo choć ona sama jest baletnicą, to doskonale rozumiała niechęć do ćwiczeń i pragnienie zrobienia czegoś naprawdę ambitnego. Przygoda w oceanarium też sprawiła jej dużo radości i bardzo ją rozbawiła. Niestety, obu nam bardzo nie podobają się rysunki. I już nawet nie chodzi o fryzurę głównej bohaterki, bo rozumiemy, że to taki styl, wszak druga dziewczynka ma włosy pięknie poukładane, to niektóre rysunki są po prostu nieładne i wręcz straszą. Na szczęście jest ich mało, większość trzyma formę, ale jednak jest to szczegół bardzo zwracający uwagę.

Osobiście zwróciłam uwagę na fakt, że najpierw dziewczynki są niegrzeczne i bardzo broją, ale na końcu wszystko wraca do normy, dostrzegają plusy nawet w najgorszej sytuacji i w ostateczności świetnie się bawią. Jestem przekonana, że wielu dziewczynkom spodoba się taki scenariusz i może choć trochę przestaną marudzić i jęczeć, jak coś pójdzie nie po ich myśli? Mam nadzieję, że właśnie takie przesłanie wyniosą z tej książki. Oczywiście poza dobrą zabawą.

Mniejszym kobietkom polecam, ich mamy po prostu przeczytają, może znajdą jakieś pole do dyskusji, ale nie każda książka musi być edukacyjna, prawda? Ta będzie niezłą rozrywką, odprężeniem, nie tylko dla fanek baletu, bardziej dla takich troszkę chłopczyc. „Nierozłączki” obfitują w wydarzenia, na pewno więc książka nie znudzi. Dobra alternatywa dla księżniczek, zwierzątek i magii. Prosta w odbiorze, łatwa do zrozumienia, w sam raz na rozpoczęcie przygody z czytaniem dłuższych form.

 Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz



57,58,59 - 2020 Gutek i potwory Jaume Copons

 1. Gutek i potwory Pan Flat nadchodzi

Tłumaczenie: Patrycja Zarawska

BoNoBo, Wydawnictwo RM 2018



Gutek Zawada jest normalnym chłopakiem, którego mama ciągle gani za bałagan w pokoju, tata mówi o odpowiedzialności, a on… On jest trochę roztargniony, ale bardzo lubi opowieści. Właśnie dzięki nim podarowana mu przez bibliotekarkę maskotka ożywa. Okazuje się bowiem, że pan Flat zarasta kurzem i nieruchomieje, gdy nie słyszy opowieści. Gutek zaczyna mu czytać, obiecując przy tym, że pomoże mu odnaleźć Księgę Potworów, z której to ciekawy towarzysz został wygnany wraz z resztą potworów. Tak zaczyna się historia o potworach i Gutku, kontra pan Brzydkof.

Otworzyłam książkę i trochę się przeraziłam, choć po okładce powinnam być przygotowana. W środku bowiem jest więcej takich rysunków, gdyż część książki jest przedstawiona w formie komiksu. Dla mnie te rysunki są bardzo kanciaste i choć estetyczne, nie bardzo przypadły mi do gustu. Dzieci uznały, że są specyficzne, ale graficzna forma potworów tak bardzo im się spodobało, że resztę też przyjęły. A to im ma się podobać. Poza estetyką rysunków pomysł na przeplatanie tekstu komiksem uważam za bardzo dobry. Dzięki temu szybciej się czyta, dzieci chętniej czytają same, a obrazki urozmaicają przekaz. Zauważyłam też, że dzięki temu potem łatwiej jest czytać klasyczny komiks, bo łatwiej ogarnąć, który tekst jest po którym, po książce, w której jest to tak prosto przedstawione.

Gutek bardzo przypadł dzieciom do gustu, to postać, której nie da się nie lubić. Nie jest superbohaterem, popełnia mnóstwo błędów, nie zawsze mu wszystko wychodzi i to jest cudne. Pokazanie zwykłego dziecka, które mimo wszystko się nie poddaje, chce pomóc i szuka rozwiązań jest dużo lepsze, niż machanie różdżką i wieczny fart. Jak dla mnie brakowało takiej postaci w panteonie dziecięcych bohaterów. No i te potwory! Kompletnie nie potworne, mimo swego wyglądu. Przepiękna lekcja tolerancji, podanej mimochodem, przy okazji zabawnych przygód. Nie wszystkie zabawki muszą być nowe, nie każdy przyjaciel musi być piękny, by być wartościowy. Ten tom to też nauka odpowiedzialności za przyjaciół i powierzone zadania.

Pan Flat jest potworem książkowym, ożywa dzięki książkom i innym opowieściom. To takie piękne zaproszenie do czytania, wysłane do najmłodszych. Pokazuje, jaka magia kryje się za słowem pisanym. Podobają mi się takie książki, z przesłaniem, napisane z poczuciem humoru, trafiające prosto w serce młodych czytelników. Jedyny minus to te ilustracje, ale to ładne, co się komu podoba.

Na początek przygody z czytaniem, na zachętę, ale też dla tych, co kochają czytać. Zapewniam, że rodzice też będą się dobrze bawić. Ja odnalazłam w mamie Gutka siebie i na parę rzeczy spojrzałam innym okiem. Dla uświadomienia sobie pewnych rodzicielskich zachowań, też warto.


2 Gutek i potwory Obronić Nautilusa


BoNoBo 2018


Gutek mieszka z potworami, ba, on je nawet ze sobą nosi. Na szczęście potrafią udawać maskotki, a Dziuras dodatkowo umie robić dziury, w których bez problemu się mieszczą (na nieszczęście nie potrafi zminimalizować ich wagi, ale czego się nie robi dla przyjaciół). W tym tomie bohaterowie odkrywają, że Doktor Brzydkof mieszka niedaleko, w domu w parku, obserwują go więc i postanawiają przed nim i przed krytykiem kulinarnym, obronić restaurację Nautilus.

Ten tom to ścisła kontynuacja pierwszego i choć na początku jest przypomnienie i można dzięki niemu dowiedzieć się o co chodzi i skąd wzięły się potwory w życiu Gutka, to jednak nie polecam czytać bez znajomości początku. Są pewne szczegóły, bez znajomości których zabawa nie będzie tak dobra, Gutek się rozwija, zmienia pod wpływem potworów i to też można zaobserwować tylko znając Pan Flat nadchodzi.

Pierwszy tom bardzo mi się podobał, ale ten mnie wręcz zauroczył. Są tu fragmenty książek, a dokładniej ich opisy w wykonaniu pana Flata, po które dziecko może sięgnąć. To już nie jest polecenie mamy, czy pani z biblioteki, to rekomendacja super fajnego bohatera z książki i jego potwora. Wydaje mi się, że taka zachęta zadziała dużo lepiej. W końcu pan Flat to potwór książkowy i zna się na rzeczy. Obok tego aspektu mamy tu też współpracę i jej siłę. Wszystko można zrobić, jeśli się ma dobry plan i przyjaciół do pomocy. Równie ważne jest podkreślenie, że każda pomoc się liczy i jest tak samo ważna. Jednak najbardziej wzruszył mnie fragment, w którym Gutek się dziwi, że potwory pomogły obronić tytułowego Nautilusa, poświęcając na to czas, który mogły spożytkować na szukanie Księgi potworów. Mówią mu wtedy, że przecież jakby nie pomogły, nie mogłyby spojrzeć sobie w oczy, muszą pomagać, w końcu są potworami. Mam nadzieję, że do dziecięcych serduszek też trafi ten fragment i zrozumieją, że pomaga się zawsze, bo tak trzeba, skoro nawet potwory pomagają. Bo te potwory są czasem bardziej ludzkie, niż ludzie.

Na koniec trzeba też wspomnieć o wątku rywalizacji, tu akurat między Gutkiem, a Lizką Lizuską, która co prawda wykonała kulinarne dzieło sztuki, ale to proste, nieskomplikowane, ale wykonane z serca (i przy pomocy przyjaciół) danie, zachwyciło kolegów. Bo nie sztuką jest się przechwalać i robić coś na pokaz.

Drugi tom przygód Gutka polecam z niesłabnącym entuzjazmem. Edukacyjnie, ale też dla świetnej zabawy, bo książka nadal trzyma poziom i śmieszy czasami do łez.




3 Gutek i potwory Ratujmy park

BoNoBo 2019

 


To już trzeci tom o przygodach Gutka i jego potwornej kompanii, która wcale taka zła nie jest, wręcz przeciwnie. I tak jak w poprzednim tomie, mimo przypomnienia co i jak, zachęcam do zapoznania się z poprzednimi, by zachować ciągłość. Jest to seria, w której wydarzenia dzieją się chronologicznie i gubienie ich nic dobrego nie przyniesie.

Przez dwa pierwsze tomy przepłynęłam, niesiona humorem, zauroczona pomysłowością i wartością edukacyjną książki. Tu niestety się zawiodłam. Owszem, Flat nadal przywołuje z pamięci swe ukochane książki, choć chyba nie ma tych mniej ukochanych. Przemowy wielkich bohaterów w jego interpretacji zapewne mogłyby porwać tłumy i wywołują szeroki uśmiech, tak samo, jak krytyka autorów. To są cenne chwile, cenne informacje, które zaszczepiają w umysłach młodych czytelników chęć poznania oryginału. Nadal Gutek uczy o współpracy i o tym, że jednostka może  niewiele sama potrafi zdziałać, ale ma moc porwania za sobą tłumów. Szczytna idea może zjednoczyć wszystkich i nawet pozornie przegrana sprawa może okazać się sukcesem, jeśli tylko uwierzymy w innych. I nawet zabawnie jest chwilami, chwilami patetycznie, ale… No coś mi nie zagrało. Dłużyła mi się ta, krótka przecież, książeczka, przyjmowałam wręcz z wdzięcznością komiksowe wtrącenia, bo przybliżało mnie to do końca. W moim odczuciu ten tom powstał trochę na siłę, z dobrym pomysłem, z naprawdę wartościowym przesłaniem, ale bez idei na jego wykonanie. Żarty są, śmieszą, ale są jakby wymuszone. Być może za dużo wtrąceń literackich w stosunku do treści właściwej? I choć one tworzą niepowtarzalny klimat i są w efekcie motorem do działania Gutka, to ich ilość może przytłoczyć małego czytelnika. I o ile w drugim tomie to było zachęcające, to tu przysłania główną fabułę.

W tym tomie spotykamy zło w najczystszej postaci i nawet potwory nie potrafią wyjaśnić Gutkowi, skąd ono jest i po co doktor Brzydkof to wszystko robi. Kolejna mądra myśl potworów, o której ludzie zdają się zapominać. To kolejny przebłysk, za który lubię ten tom.

Historia potworów nadal się nie skończyła. W Polsce wydano do tej pory trzy tomy, po zajrzeniu na stronę autora wiem, że jest ich dużo więcej. I powiem szczerze, że ciekawa jestem, jak potoczą się dalsze losy przyjaciół i ile jeszcze mądrych prawd wygłoszą potwory, ale jednocześnie boję się, co to będzie. Zapewne jednak sięgnę po kolejny tom, z ciekawości i ogromnej sympatii do potworów. Wy musicie ocenić sami.


Za możliwość przeczytania serii dziękuję wydawnictwu oraz




56 - 2020 Gwiezdny zegar. Cienista ćma Francesca Gibbson

HarperCollins harperkids 2020
496 str
Tłumaczyła Anna Karina Kosek
Ilustrator Chris Riddel


Imogen nie znosi nowego chłopaka mamy. I w zasadzie nie znosi też swojej młodszej siostry, Marie, a na pewno już nie umie być dla niej milsza. Nie umie też powstrzymać się przed przejściem przez drzwi w drzewie, nad którymi jasno jest napisane, że nieupoważnionym wstęp wzbroniony.

Kochacie Narnię? To pokochacie „Gwiezdny zegar”. Ja do tej pory nie umiem się zdecydować, czy pozostanę wierna Narnii, czy bardziej jednak kocham nową książkę. A może jednak dam im miejsca po równo? W „Gwiezdnym zegarze” znajdziecie tyle magii, ile dusza zapragnie. Tam jest po prostu wszystko. Dobro, zło, miłość, przyjaźń, magiczne istoty i przedmioty i konieczność ratowania świata. Od pierwszej strony uwodzi obrazkami, by pierwszym rozdziałem absolutnie wciągnąć do swego świata. I wcale nie potrzebuje do tego drzwi, bo zakorzenia się prosto w sercu i nie daje się usunąć. Opowieść nie płynie słowami, ona staje żywa przed oczami czytelnika za sprawą obrazów, ale i plastycznych opisów. Francesca Gibbons tak świetnie operuje słowem, że ma się wrażenie, jakby to był sen, albo film przesuwający się przed oczami. To zapewne też zasługa tłumacza. Wielkie dzięki za zaczarowanie historii polskimi słowami, za przekazanie jej magii i piękna. Co prawda nie wiem, czy dałabym tę książkę do przeczytania moim dzieciom już teraz. Bo co prawda Imogen ma lat 11, a Marie 8 i można sądzić, że ten wiek będzie odpowiedni, to ja się waham, bo sporo tam czaszek, napaści potworów. Ostrzegam więc rodziców bardziej wrażliwych dzieci, żeby najpierw same zagłębili się w lekturę, lub czytali razem. Nie pożałujecie, jestem tego pewna. Ja osobiście będę czekać z utęsknieniem, aż potwory nie będą aż tak straszne, by potem nie spać po nocach, by znów zanurzyć się w tę przepiękną opowieść i odkryć jej kolejne warstwy mądrości i piękna.
W tej książce wszystko jest piękne, począwszy od okładki, która złotymi napisami i gwiezdnym pyłem przyciąga i obiecuje wspaniałą przygodę. I nie kłamie. I obok wspaniałej przygody i pełnej napięcia wędrówki serwuje czytelnikowi przepiękną opowieść o nauce przyjaźni, o tym, co w niej jest ważne, a co kompletnie pomijalne. Mówi o miłości, zawiści, pragnieniu władzy i kłamstwie, które potrafi wszystko zniszczyć. Gwiezdny zegar to opowieść o przeznaczeniu, o niemożliwości uniknięcia kary za błędy i o niewinności. Porusza kwestie niezrozumienia innych, którzy tak naprawdę nie są tak bardzo odmienni. Tak naprawdę w książce można znaleźć tak wiele motywów, że trudno opowiedzieć o wszystkich. Jest kopalnią przykładów dobra, zła i zachowania, które może być traktowane jak jedno z powyższych, a jest czymś zupełnie innym. Ja jestem zachwycona. Również tym, jak została rozwiązana kwestia nieobecności dziewczynek przy mamie, gdy zwiedzały obcy świat. Ale o tym musicie przekonać się sami.

Jednak najlepsze w tej książce jest to, że autorka zapowiada, że „Gwiezdny Zegar” jest częścią trylogii. W związku z tym będzie jeszcze więcej czytania i rozkoszowania się czystą magią i pięknem.



55 - 2020 Dzień przed Gwiazdką Monika Hołyk-Arora

 e-bookowo 2020

189 str












Maria nie znosi świąt. Nawet przez przyjaciółkę jest nazywana panną Grinch. Ale trudno się jej dziwić, skoro właśnie w święta mężczyzna jej życia odszedł i do tego ją okradł. Nic dziwnego, że w święta robi urlop i wyjeżdża do ciepłych krajów. Aż tu nagle, tuż przed świętami zdarza się kilka rzeczy na raz. Rzeczy iście świąteczno-cudownych. Czy to pomoże odzyskać świąteczną radość?

Jakbym miała podsumować tę opowieść to napisałabym, że mamy tu dobrego ducha świąt, a nawet dwa duszki, współczesną dziewczynkę z zapałkami i prezent w postaci księcia. Przy czym byłby to opis bardzo spłycony. Przyjaciółka Marii robi co może, by obudzić w niej świąteczną radość. I choć główna bohaterka nie ulega, to ja poczułam się naprawdę dobrze czytając opis świątecznego jarmarku w Wiedniu. To od pierwszych stron wprowadza w klimat, jednocześnie pozwalając poznać motywy postępowania Marii.  Potem jest już tylko bardziej świątecznie, a to za sprawą Marthy, dość bezpośredniej, bo o starszej damie nie wypada powiedzieć, że jest bezczelna, ale kochającej święta sąsiadce dziewczyny. A jak już pojawił się kot, choć na mój gust za bardzo miauczący i trochę nietypowy, to już byłam kupiona na całego.

Wspominałam o współczesnej dziewczynce z zapałkami. Choć tu ma ze sobą bombki i włóczkowe ozdoby, jest tak samo poruszająca, jak postać z baśni. I odkrywa przy okazji kolejną warstwę osobowości Marii, pozwalając się jej otrząsnąć. Dla mnie jeden z ważniejszych wątków, bo pokazuje, że brokat i lukier nie przykryją biedy, że ciągle trzeba mieć wrażliwe serce i dostrzegać innych ludzi.

Wątek romansowy i książę… Dla mnie koszmar. Nie, że coś nie tak, że źle napisane. Ale Maria i Robert są tak dziecinni, że ręce opadają. Ja wiem, że taki właśnie był zamysł całej powieści, oni sami na końcu stwierdzają, że mają problem z komunikacją. Ale mnie strasznie raziły te ich niedomówienia, nadinterpretacje i fochy. Drażnili mnie, wkurzali, miałam nadzieję, że ktoś, najlepiej Martha da im w łeb i nimi potrząśnie. Ale jednak im kibicowałam. Na szczęście wątek miłosny nie jest tu najważniejszy, a inne zdecydowanie nadrabiają to, co mnie się nie podobało. Nie znaczy to jednak, że bohaterowie nie są fajni. Poza kontaktami miedzy sobą są całkiem sympatyczni.

Polecam jako miłą lekturę na zimowe wieczory. Na chwilę zadumy nad tym, co mamy i czym możemy się podzielić. I oczywiście na chwilę myślenia o tym, czy z naszą komunikacją jest wszystko w porządku, bo to bardzo ważne, choć w wykonaniu bohaterów bardzo irytujące, przesłanie tej książki.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz



54 - 2020 Niezbędnik świąteczny Anna Paszkiewicz

 Wilga 2020

176 str

Ilustrował Wojciech Stachyra











Mężczyzna w życiu Kate nie jest potrzebny. Przynajmniej ona tak twierdzi, odnajdując się w pracy przy projektach tkanin i piekąc ciasta do kawiarni w miasteczku. Jednak jej przyjaciółka, Laura, twierdzi coś zupełnie innego i namawia kobietę do udziału w programie randkowym. Kate w końcu ulega namowom przyjaciółki i tuż przed Gwiazdką zamierza się wybrać na dwanaście tytułowych randek.

To z założenia miała być lekka, miła i przyjemna lektura, niewymagająca zbyt dużo wkładu intelektualnego i emocjonalnego. I taka właśnie była. I nie, absolutnie nie jest to krytyka, raczej komplement. Nie zawsze trzeba czytać coś mega ambitnego, nie zawsze musi to być wielka literatura. Czasem należy sięgnąć po coś łatwego, przyjemnego, co nas zrelaksuje i ukoi nerwy, poprawi humor. „12 randek na Gwiazdkę” spisują się znakomicie. To taki plasterek na serce, chwila spokoju i wytchnienia. Chętnie zanurzałam się w świat pełen śniegu, choinek, pachnący pralinkami, truflami i innymi słodkościami. A ten piękny, wręcz bajkowy świat małego miasteczka stał się tłem dla opisania relacji międzyludzkich. Niby też oklepany temat, ale małe miasteczko stawia wszystko w innym świetle. Tam, gdzie wszyscy wszystko wiedzą i widzą, nawet wcześniej, niż sami zainteresowani, miłość, a nawet przyjaźń wcale nie są łatwymi uczuciami i nie łatwo załatwić sprawę w cztery oczy. Jednocześnie to całe zainteresowanie innych osób, choć czasem uciążliwe, nie jest wścibskie, a mocno życzliwe. Cała książka tonie w życzliwości i pragnieniu dobra. Niej jest jednak cukierkowo, co sprawia, że całość jest realna. Przyjaciele się kłócą, kochankowie rozchodzą, mamy wredne baby i wstrętnych facetów. Na nieszczęście na większość tych ostatnich trafia Kate na swoich randkach, ale dzięki temu coś się dzieje i nie zalewa nas fala lukru. Czasem co prawda zalewa czytelnika wściekłość, ale książka bez emocji to książka źle napisana. Tu emocji jest mnóstwo, każdych, choć raczej nie załkacie z ogromnego wzruszenia. Książka zapewni wam przyjemny czas, ale nie przeora was emocjonalnie. A tego właśnie potrzebujemy przed świętami.

Co do głównych bohaterów to sprawa jest dość skomplikowana. To trójka przyjaciół i jeśli Laura jest spójna i do polubienia to już Kate i Matt to inna bajka. Nadal nie wiem, czy ich lubię, czy może wręcz przeciwnie. Bywali fajni i uroczy, a bywały momenty, że załamywałam ręce nad ich dziecinnością. Nie zostawili mnie obojętnymi, a to też plus. Myślę, że tak, czy inaczej, przypadną wam do gustu.

Jeśli lubicie powieści zasypane śniegiem, rozświetlona światełkami i ozdobione toną reniferów, gwiazd i innych ozdób świątecznych, a do tego chcecie ciut więcej treści, niż on kocha ją, a ona jego nie to jest to książka dla was. Świąteczny nastrój murowany.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz



53 - 2020 Wigilijna przystań Sylwia Trojanowska

 Czwarta strona 2020

300 str - ebook












Niechorze skąpane w śniegu i splątane losy ludzkie, z latarnią w tle i oto mamy przepiękną, wzruszającą powieść ważną nie tylko w święta, ale właśnie w tym okresie nabierającą głębszego sensu.

Przygodę z książkami Sylwii Trojanowskiej zaczęłam i skończyłam na Szkole latania. Reszta stoi na półce i czeka, ale świątecznej jakoś nie kupiłam. Aż do tego roku, kiedy skusiłam się na obie książki świąteczne tej autorki. "Wigilijna przystań" była pierwsza, więc za nią najpierw się zabrałam. I prawie od razu skąpałam ją we łzach. Historia rybaka poruszyła mnie na wskroś i zastanawiałam się, czy czytać dalej, czy dalej będzie też aż tak. A jednocześnie nie mogłam się oderwać. Wciągnęłam mnie historia Hilarego, Malwiny, polubiłam wyszczekaną Maję i miałam nadzieję na zmianę u Jagódki. Każdy bohater jakoś wpadł do mojego serca, jedni bardziej, inni mniej, ale nikt nie pozostał obojętny. Jest ich wielu, można się pogubić, to nie jest zwykłe czytadełko, przez które można szybko przejść, nabrać w siebie magii świąt i pójść dalej. Tu trzeba się zastanowić, pomyśleć, poukładać sobie w głowie i wtedy wychodzi z tego naprawdę piękna historia, w której magia świąt może nie bije po oczach z każdej strony, ale subtelnie dotyka bohaterów małymi i większymi cudami. I właśnie za tę delikatność, subtelność i brak nachalności pokochałam tę powieść. Jest tak cudownie ciepła i otula serce, a jednocześnie pełna mądrości i wiary w ludzi, w ich działania, w to, że to oni kują swój los.

W tej książce nie ma brokatu, lukru i całego blichtru. Choć nie, jest i jest dosadnie pokazane, że tak naprawdę nie o to chodzi. Bo święta to ludzie, a nie piękne dekoracje i obrusy. Że najbardziej liczy się człowiek i jego serce, a reszta jakoś się ułoży. Jeżeli szukacie mądrej, nastrojowej i przesyconej świąteczną magią dobra książki, to właśnie ją znaleźliście.

52 - 2020 Kraina zeszłorocznych choinek Joanna Szarańska

 Czwarta Strona 2020

319 str - eboook











Co się dzieje z choinkami po świętach? Na to pytanie pięknie odpowiedział dziadek Boniek, a Joanna Szarańska utkała wokół tej legendy kolejną piękną powieść.

Życie, jest jak choinka, na której upychamy  mniej ładne bombki na tył, dajemy tam mniej światła i nawet gałązki nie muszą być ładne. To samo robimy w życiu. Brzydkie, trudne i bolesne sprawy upychamy po kątach, nie pozwalamy im ujrzeć światła dziennego. A na widoku jest blask i piękno. Tak często udawane. A jednak przechowujemy te wspomnienia, jak odrapane bombki z dzieciństwa, nie pozwalając im odejść.

Dokładnie takie przemyślenia miałam po przeczytaniu "Krainy zeszłorocznych choinek". Autorka znów potrąca emocje, wydobywa je delikatnie, jak pociągnięciem pędzla po ręcznie malowanej bombce. Wydobywa głębię tęsknoty, niezrozumienia, miłości, odrzucenia i dramat niespełnionych marzeń. Dokłada warstwy mądrości, która płynie nie tylko z doświadczenia, ale i z serca. Koi każdym słowem i choć oczywiście popłynęły łzy, bo jednak były to łzy wzruszenia. 

Książka otula śniegiem, miłością, blaskiem bombek i światełek. Jest jak ciepły kocyk, który niesie ukojenie i radość, chwilę spokoju i wytchnienia.

Mam nadzieję, ba, jestem pewna, że gdzieś tam, w małej miejscowości, istnieje sklepik Józefa, gdzie można zobaczyć cuda i tych cudów doświadczyć. Gdzie można nauczyć się odpowiedzialności, przebaczenia, mądrej miłości i tego, czym naprawdę są święta. Wierzę, że gdzieś tam jest Antoś, Beata i Danuta kłócą się po siostrzanemu, a Dorota układa świetne fryzury. I że jeszcze kiedyś się spotkamy, choćby na kartach kolejnej książki, wszak tyle jeszcze nie wiadomo.

Oczywiście w książce nie brakuje humoru. Joanna Szarańska idealnie dobiera proporcje uśmiechu, wzruszeń, nostalgii i zastanowienia, doprawia miłością i szczyptą magii i tworzy z tego naprawdę ciepłą, piękną i nasyconą świątecznym nastrojem powieść.

51 - 2020 Droga pani Bird AJ Pearce

Wydawnictwo Literackie 2020

392 str

Tłumaczyła Katarzyna Makaruk



 









Mężczyzna w życiu Kate nie jest potrzebny. Przynajmniej ona tak twierdzi, odnajdując się w pracy przy projektach tkanin i piekąc ciasta do kawiarni w miasteczku. Jednak jej przyjaciółka, Laura, twierdzi coś zupełnie innego i namawia kobietę do udziału w programie randkowym. Kate w końcu ulega namowom przyjaciółki i tuż przed Gwiazdką zamierza się wybrać na dwanaście tytułowych randek.

To z założenia miała być lekka, miła i przyjemna lektura, niewymagająca zbyt dużo wkładu intelektualnego i emocjonalnego. I taka właśnie była. I nie, absolutnie nie jest to krytyka, raczej komplement. Nie zawsze trzeba czytać coś mega ambitnego, nie zawsze musi to być wielka literatura. Czasem należy sięgnąć po coś łatwego, przyjemnego, co nas zrelaksuje i ukoi nerwy, poprawi humor. „12 randek na Gwiazdkę” spisują się znakomicie. To taki plasterek na serce, chwila spokoju i wytchnienia. Chętnie zanurzałam się w świat pełen śniegu, choinek, pachnący pralinkami, truflami i innymi słodkościami. A ten piękny, wręcz bajkowy świat małego miasteczka stał się tłem dla opisania relacji międzyludzkich. Niby też oklepany temat, ale małe miasteczko stawia wszystko w innym świetle. Tam, gdzie wszyscy wszystko wiedzą i widzą, nawet wcześniej, niż sami zainteresowani, miłość, a nawet przyjaźń wcale nie są łatwymi uczuciami i nie łatwo załatwić sprawę w cztery oczy. Jednocześnie to całe zainteresowanie innych osób, choć czasem uciążliwe, nie jest wścibskie, a mocno życzliwe. Cała książka tonie w życzliwości i pragnieniu dobra. Niej jest jednak cukierkowo, co sprawia, że całość jest realna. Przyjaciele się kłócą, kochankowie rozchodzą, mamy wredne baby i wstrętnych facetów. Na nieszczęście na większość tych ostatnich trafia Kate na swoich randkach, ale dzięki temu coś się dzieje i nie zalewa nas fala lukru. Czasem co prawda zalewa czytelnika wściekłość, ale książka bez emocji to książka źle napisana. Tu emocji jest mnóstwo, każdych, choć raczej nie załkacie z ogromnego wzruszenia. Książka zapewni wam przyjemny czas, ale nie przeora was emocjonalnie. A tego właśnie potrzebujemy przed świętami.

Co do głównych bohaterów to sprawa jest dość skomplikowana. To trójka przyjaciół i jeśli Laura jest spójna i do polubienia to już Kate i Matt to inna bajka. Nadal nie wiem, czy ich lubię, czy może wręcz przeciwnie. Bywali fajni i uroczy, a bywały momenty, że załamywałam ręce nad ich dziecinnością. Nie zostawili mnie obojętnymi, a to też plus. Myślę, że tak, czy inaczej, przypadną wam do gustu.

Jeśli lubicie powieści zasypane śniegiem, rozświetlona światełkami i ozdobione toną reniferów, gwiazd i innych ozdób świątecznych, a do tego chcecie ciut więcej treści, niż on kocha ją, a ona jego nie to jest to książka dla was. Świąteczny nastrój murowany.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz



50 - 2020 12 randek na gwiazdkę Jenny Bayliss

 Burda Książki 2020

464 str

Tłumaczyła Agnieszka Myśliwy



Mężczyzna w życiu Kate nie jest potrzebny. Przynajmniej ona tak twierdzi, odnajdując się w pracy przy projektach tkanin i piekąc ciasta do kawiarni w miasteczku. Jednak jej przyjaciółka, Laura, twierdzi coś zupełnie innego i namawia kobietę do udziału w programie randkowym. Kate w końcu ulega namowom przyjaciółki i tuż przed Gwiazdką zamierza się wybrać na dwanaście tytułowych randek.

To z założenia miała być lekka, miła i przyjemna lektura, niewymagająca zbyt dużo wkładu intelektualnego i emocjonalnego. I taka właśnie była. I nie, absolutnie nie jest to krytyka, raczej komplement. Nie zawsze trzeba czytać coś mega ambitnego, nie zawsze musi to być wielka literatura. Czasem należy sięgnąć po coś łatwego, przyjemnego, co nas zrelaksuje i ukoi nerwy, poprawi humor. „12 randek na Gwiazdkę” spisują się znakomicie. To taki plasterek na serce, chwila spokoju i wytchnienia. Chętnie zanurzałam się w świat pełen śniegu, choinek, pachnący pralinkami, truflami i innymi słodkościami. A ten piękny, wręcz bajkowy świat małego miasteczka stał się tłem dla opisania relacji międzyludzkich. Niby też oklepany temat, ale małe miasteczko stawia wszystko w innym świetle. Tam, gdzie wszyscy wszystko wiedzą i widzą, nawet wcześniej, niż sami zainteresowani, miłość, a nawet przyjaźń wcale nie są łatwymi uczuciami i nie łatwo załatwić sprawę w cztery oczy. Jednocześnie to całe zainteresowanie innych osób, choć czasem uciążliwe, nie jest wścibskie, a mocno życzliwe. Cała książka tonie w życzliwości i pragnieniu dobra. Niej jest jednak cukierkowo, co sprawia, że całość jest realna. Przyjaciele się kłócą, kochankowie rozchodzą, mamy wredne baby i wstrętnych facetów. Na nieszczęście na większość tych ostatnich trafia Kate na swoich randkach, ale dzięki temu coś się dzieje i nie zalewa nas fala lukru. Czasem co prawda zalewa czytelnika wściekłość, ale książka bez emocji to książka źle napisana. Tu emocji jest mnóstwo, każdych, choć raczej nie załkacie z ogromnego wzruszenia. Książka zapewni wam przyjemny czas, ale nie przeora was emocjonalnie. A tego właśnie potrzebujemy przed świętami.

Co do głównych bohaterów to sprawa jest dość skomplikowana. To trójka przyjaciół i jeśli Laura jest spójna i do polubienia to już Kate i Matt to inna bajka. Nadal nie wiem, czy ich lubię, czy może wręcz przeciwnie. Bywali fajni i uroczy, a bywały momenty, że załamywałam ręce nad ich dziecinnością. Nie zostawili mnie obojętnymi, a to też plus. Myślę, że tak, czy inaczej, przypadną wam do gustu.

Jeśli lubicie powieści zasypane śniegiem, rozświetlona światełkami i ozdobione toną reniferów, gwiazd i innych ozdób świątecznych, a do tego chcecie ciut więcej treści, niż on kocha ją, a ona jego nie to jest to książka dla was. Świąteczny nastrój murowany.


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu oraz



49 - 2020 Frigiel i Fluffy Las Varogg Frigiel i Nicolas Digard

 

Wydawnictwo RM 2020

Tłumaczenie: Magdalena Łachacz

Ilustrator: Thomas Frick

392 str

Frigiel I Fluffy tom III




 Uwaga, to trzeci tom, więc jeśli ktoś nie czytał poprzednich, nie powinien czytać tej recenzji.

Frigiel, Alice i Abel są uwięzieni w podwodnej kolonii karnej, z której w zasadzie nie da się uciec. W zasadzie, bo trójce przyjaciół, z pomocą odnalezionego cudem dziadka głównego bohatera wyczyn ten się udaje. Jednak to dopiero początek trudnej podróży. Tym bardziej skomplikowanej, że chłopak musi sobie to i owo z dziadkiem wyjaśnić, a ta historia też nie będzie łatwa i przyjemna.

Dawno nie czytałam tak dobrej przygodówki. Tu wszystko ma swoje miejsce, sprawy się komplikują z każdą stroną, a przewracanie kolejnych kartek wzbudza coraz więcej wątpliwości i pytań. Czułam się trochę, jak w kampanii RPG, gdzie nie wiadomo, co czai się za następnym zakrętem, a potwór może wyskoczyć zawsze, bo tak. Nawet, jak się go tam nie spodziewamy. Nic dziwnego, wszak książka jest napisana na podstawie gry mającej miliony fanów. Tu musi się dziać, nie może być nudno. Tak samo jest w książce. Frigiel, autor, pamięta o każdym szczególe, a co najważniejsze nigdy nie zapomina o swoim psie, zwierzak nie jest na doczepkę, ale pełni bardzo ważną rolę w wyprawie. Autor bardzo dba o wszystkie szczegóły, bardzo go za to cenię. Nie pozwala zapomnieć o tym, że całość dzieje się w uniwersum Minecrafta, a jednocześnie bardzo dobrze gra na emocjach bohaterów i potrafi to wszystko opisać. Dzięki temu mamy wartką akcję, która nie może się znudzić, a jednocześnie mocne podstawy do zrozumienia zachowania bohaterów.

Jestem przekonana, że jest to książka idealna dla fanów Minecrafta, którzy spędzają swój czas przed komputerem, choć rodzice chcieliby im zapewnić inną pożywkę dla umysłu. Ten cykl, bo przed nami jeszcze czwarty tom, będzie fantastycznym wprowadzeniem w świat książek. Odsłoni zalety książek jako takich, ale na pewno rozkocha dzieciaki w literaturze przygodowej i fantasy. Jest wspaniałym łącznikiem między naiwnymi bajkami, a bardziej rzeczywistym światem, choć nadal niekoniecznie prawdziwym. Tu nie ma już miejsca na piękne czary mary, tu magia służy do walki, tu obecna jest śmierć i trudne wybory mogące zaważyć na życiu. Bohaterowie dorośli, bo musieli i ta dorosłość się o nich upomniała. Drogi się rozchodzą, tajemnic coraz więcej, a Alice intryguje chyba najbardziej. Zdecydowanie ją lubię i kibicuję jej w tej jakże tajemniczej misji.

Ta książka podobała mi się najbardziej, a końcówka… no właśnie… Tak się po prostu nie robi, ja chcę, ja muszę, ja umieram bez dalszej części!


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu oraz



48 - 2020 Frigiel i Fluffy Więźniowie Netheru Frigiel i Nicolas Digard

 

Wydawnictwo RM 2019

Tłumaczenie: Magdalena Łachacz

Ilustrator: Thomas Frick

340 str

 




Robi się strasznie. Ten, kto przeszedł przez pierwszy tom wie już, że to nie zabawa, a grupce próbującej sprostać zadaniu wcale nie jest łatwo. A kto nie przeczytał, niech szybko nadrabia zaległości, bo drugi tom bez pierwszego nie ma sensu i wiele wątków będzie niezrozumiałych.

Książka kierowana jest do dzieci młodszych, przy czym nie mam pojęcia, co to dokładnie znaczy dla wydawcy. Dla mnie drugi tom jest dużo posępniejszy, mroczniejszy i ogólnie straszniejszy, niż pierwszy i choć dzieciaki obyte z grą mogą nie zwrócić na to uwagi to ja mam wątpliwości co do grupy docelowej. Poza tymi wątpliwościami jestem zachwycona edukacyjnym przesłaniem tego tomu. Grupa przyjaciół, bo tak chyba można nazwać Frigiela, Abla i Alice, rozdzieliła się, każdy ma swoje powody, każdym kierują inne pobudki. Jednak gdzieś tam z tyłu głowy, albo głęboko w sercu każdy z bohaterów ma zakorzenioną lojalność i to ona wysuwa się na pierwszy plan. To także opowieść o byciu sobą, podążaniu za talentem i marzeniami i o próbie przeciwstawieniu się temu, co w głowie bohaterów stworzył ktoś inny. A wszystko to opakowane w zapierające dech w piersiach przygody, które są na tyle straszne, że dziecko zamyka oczy, ale jednocześnie prosi, by czytać dalej. Prawdziwa magia na kartach powieści.

Książka jest dość pokaźnych rozmiarów i nie zmniejszają tego w żaden sposób wtrącane co jakiś czas ilustracje. Jest ich mało i choć są pięknym urozmaiceniem, również te zaczynające rozdział, to jednak objętość książki może zniechęcić małego czytelnika. Dobrze, że treść nadrabia z nawiązką.

Natomiast ogromny plus za mapę, kolorową, rozkładaną, oczywiście minecraftową, co najbardziej trafiło do serca mojego syna, dla którego wszystko, co kwadratowe czy bloczkowe jest piękne.

Na szczególną uwagę zasługują również wyjaśniania trudniejszych lub budzących kontrowersje słów lub zjawisk. Pochodzą z Encyklopedii Wiedzy Ogólnej Morgona Erudyty i nie tylko nie przeszkadzają wtrącane w trakcie czytania, ale ubogacają treść i sprawiają, że czytelnik parska ze śmiechu. Dla mnie to jedne z najbardziej zabawnych fragmentów książki i żałuję, że jest ich tak mało. Głosy zza sceny zawsze najbardziej mnie bawiły, a tu są i są fenomenalne.

Jeśli ktoś nie zna uniwersum Minecrafta – nie szkodzi, do czytania nie jest to kompletnie potrzebne, wszystko jest wyjaśnione. Jeśli ktoś nie lubi Minecrafta – też nie szkodzi, bo przygoda jest świetna sama w sobie i może być potraktowana, jak zwykła książka fantasy. Może z trochę niezwykłą okładką. Ja polecam, niecierpliwie przekładając kartki trzeciego tomu.


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu oraz




47 - 2020 Frigiel i Fluffy Powrót smoka Kresu Frigiel i Nicolas Digard

 Wydawnictwo RM

Tłumaczenie Magdalena Łachacz

Ilustracje Thomas Frick

302 str

Frigiel i Fluffy tom I


Frigiel cieszy się, bo ma przy sobie dziadka, psa, jest święto i niczym nie musi się przejmować. Aż tu nagle nad spokojną wioskę przylatuje smok i pragnie zrównać ją z ziemią. Ernald, dziadek chłopaka postanawia z nim walczyć, powierzając wnukowi zadanie, na wypadek, gdyby nie wrócił. Chłopak po wszystkim znajduje tylko złamany diamentowy miecz i ruszy w drogę ze smutkiem w sercu, tajemniczą skrzynką i wiernym psim towarzyszem u boku.

Tak zaczyna się pełna przygód podróż do Puaby. A potem jest tylko lepiej pod względem tego, co i jak szybko się dzieje. I choć byłam dość sceptyczna i nieufna w stosunku do sześciennego świata, wskoczyłam w przygodę na główkę i zostałam oczarowana. Owszem, dopiero przy jakimś tekście o bloczkach przypominam sobie specyfikę uniwersum, poza tym czasem bohaterowie są dla mnie zupełnie „normalni”, ale w niczym to nie przeszkadza. Bloczkowi, czy nie, bohaterowie są świetnie wykreowani, świat jako taki jest stworzony i w miarę opanowany, a więc nie ma co kombinować i psuć. Jednak najbardziej widać, że ten świat jest świetnie znany autorom, ale nic w tym dziwnego, bo jeden w nich ma kanał na YouTube, gdzie pokazuje swe przygody w uniwersum. Na każdej stronie widać pasję, miłość i znajomość gry. A że autor sam jest bohaterem powieści, co więcej, pies Frigiela z kart powieści ma swój odpowiednik w świecie realnym, to postacie są wykreowane perfekcyjnie. Jednak nie tylko to stanowi o sile książki. O jej sile i ponadczasowości, bo spodobała się zarówno mnie, jak i moimi dzieciom, stanowi to, o czym opowiada. Pod przykrywką przygody Powrót Smoka Kresu to cudowna  opowieść o sile przyjaźni budowanej na początkowej nieufności wynikłej z różnicy w światopoglądzie. To trudna nauka przezwyciężenia tego, co było wpajane od dzieciństwa. To również nauka odwagi i trwania przy celu, gdy wszystko zawodzi, a świat wali się na głowę.

Jednak żeby nie było tak mocno patetycznie to należy wspomnieć, że wszystko to jest ubrane w świetny humor. Już nawet pominę fakt, jak bardzo mnie śmieszy sześcienny kościotrup, bo dla fanów Minecraft będzie to naturalne, a moje podejście może być wręcz obraźliwe, ale jest mnóstwo humoru sytuacyjnego. Takiego zwykłego, normalnego, w tych trudnych chwilach, które spotykają bohaterów, który potrafi rozładować atmosferę i sprawić, że książka chwilami straszna, nie śni się po nocy.

Dla fanów gry ta książka nie lada gratka, ale i dla kompletnego laika przygoda powinna stać się świetną rozrywką. Kompletnie oderwaną, choć jednak ściśle z grą związaną. Ja bawiłam się świetnie, a końcówka sprawiła, że od razu sięgnęłam po drugi tom. Takie przygody to coś, co lubię najbardziej.

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu oraz



46 - 2020 Szklany mag Charlie N. Holmberg

 Wydawnictwo Kobiece Young 2020

248 str

Tłumaczyła Monika Wiśniewska

Papierowy Mag tom 2


Coeny zamrażając Lirę uratowała życie Emery’ego. Jednak podpadła Grathowi, okrutnemu Wycinaczowi i jego jeszcze gorszemu wspólnikowi Sarajowi. Czy uda się jej uciec i uratować nie tylko siebie, Emery’ego, ale też rodzinę i przyjaciół?

Czekałam na ten tom, naprawdę na niego czekałam i się nie zawiodłam. O ile pierwsza część mnie zaciekawiła i wciągnęła, tak ta połknęła mnie w całości i nie chce wypuścić. Dawno nie czytałam tak dobrego fantasy, w którym autor nie tylko nie powiela utartych schematów, a tworzy nowe rozwiązania i możliwości. Magia związana z materiałem, głównie ta papierowa, która nie była marzeniem młodej adeptki, a która jednak daje ogromną moc. Do tego w tym tomie okazuje się, że nie wszystko jest oczywiste, a niektóre rzeczy można zmieniać. Charlie N. Holmberg zestawia ze sobą poddanie się losowi przy równoczesnym nie rezygnowaniu z marzeń. I robi to naprawdę pięknie. Ceony nie brakuje paski, zacietrzewienia wręcz i odwagi. Jest też pełna nadziei i miłości. Tak, jest tu wątek romantyczny, choć bardzo poboczny, ale obecny w każdym jej działaniu. Nie pozostaje też niezauważony, co czyni tę książkę jeszcze ciekawszą. Zawsze ktoś patrzy na maga i jego praktykanta i sprawdza. A mimo to coś  da się ukryć.

„Szklanego Maga” nie da się czytać wolno. Tu akcja pędzi, a ja pędziłam wraz z nią, żałując, że czasem trzeba zrobić coś innego. Każdą wolną chwilę poświęcałam czytaniu. Zagłębiałam się w treść, analizowałam, snułam teorie.  I świetnie się bawiłam. Lektura pozwoliła mi oderwać się od tego, co dzieje się teraz wokoło. I pozostawiła ogromny niedosyt zostawiając mnie w takim punkcie, że mogę tylko pragnąć czytać dalej. I znów czekam. Jestem szalenie ciekawa, co będzie dalej, jak to się rozwinie, bo możliwości jest mnóstwo. Za to też kocham tę książkę, że daje możliwość kombinowania, myślenia i snucia teorii. A autorka i tak zamiesza tak, że wszystko można wywalić do kosza.

Nie sposób przejść obojętnie obok okładki. Piękna, wyważona, zrobiona ze smakiem. Kusi, przyciąga i obiecuje niezapomniane wrażenie. I co więcej – nie kłamie. Jeśli ktoś szuka porywającej książki, powinien sięgnąć po serię Magów. Jeśli ktoś jednak liczy, że zostanie z nią na dłużej, muszę go rozczarować. Po zaczęciu, nie da się przestać i książka zdecydowanie za szybko się kończy. Życzę sobie i innym czytelnikom tylko takich wad w książkach. I idę czekać i wzdychać i tęsknić za kolejną częścią.


Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu oraz



45 - 2020 Popołudnia na Miodowej Joanna Szarańska

 Czwarta Strona 2020

400 str

Cykl: Na Miodowej tom 2


Nie wiem, czy mam w sobie tyle pięknych słów, by opisać moje wrażenia po lekturze. Nie wiem, czy dam radę wyrazić, jakie emocje we mnie siedziały podczas czytania i co zostało po nim. Popołudnia na miodowej pachną śliwkami, ciastem i miłością. Miłością trudną, piękną, ocierającą się o rozpacz, a mimo to walczącą, wspierającą i dającą siłę temu, komu jej najbardziej potrzeba. Czyli dziecku, które jest inne, które nie rozumie otaczającego je świata, a może to świat nie rozumie jego. Bo Popołudnia opowiadają o zmaganiach dziewczynki z autyzmem i jej mamy z całym światem, z systemem i co gorsze, z ludźmi, nawet tymi, którzy powinni być podporą, a zwyczajnie okazali się tchórzami. Nie umiem ocenić Tomka pozytywnie, nie umiem go zrozumieć. Nie, nie dlatego, że nie podołał, zdarza się, niestety. Ale dlatego, że uciekł z podkulonym ogonem, praktycznie bez słowa i zostawił za sobą tylko burdel i kłopoty. Nie znoszę go, nie lubię, pewnie bym mu ostro wygarnęła. A Klarę bym przytuliła, kazała się przespać i zapewniła, że jest najwspanialszą matką na świecie, która powinna dawać korepetycje z cierpliwości innym rodzicom.

O autyzmie mówi się u nas dużo, ale jednak nadal za mało. To piękne świadectwo, ten delikatny, ale dosłowny opis codziennych zmagań jest bardzo potrzebny. Rodzicom, którzy każdego dnia zmagają się z sobą i ze światem o swoje dziecko. Tym dzieciom, które tak często są odbierane jako niewychowane. I tym wszystkim, którzy krzywią się, kiedy widzą dziecko krzyczące, płaczące i rozpaczające z błahego, zdawać by się mogło, powodu. Lub dziwnie się zachowujące. Życzę im, by przeczytali i choć raz powstrzymali grymas, który niczego nie wnosi, a komuś może złamać serce.

Popołudnia na Miodowej to przepiękna, wzruszająca i pozostająca w sercu powieść o miłości. O tej do dziecka, do siebie, do innych ludzi. O szukaniu szczęścia w codzienności i małych zwycięstwach. To opowieść o heroizmie, nie, nie boję się tego słowa, rodziców, którzy toczą walkę o przyszłość swoich dzieci. Dziękuję.



44 - 2020 Polowanie Tomasz Kamiński

 Initium 2020

512


Kardian wraca do Bermeld jako znienawidzona Wstęga. Znienawidzona głównie przez to, co mieszkańcom wioski mówi stara Elkra, podobno słysząca głosy, stojąca na straży Rygoru. Ma swoją misję, postanawia też zapolować na bestię i odebrać jej dziecko, które porwała.

 

Okładka piękna. Opis też niczego sobie. A w środku… jeszcze więcej opisów. Opisów, które może i wnoszą dużo, bo kreują świat, ale w środku akcji są zwyczajnie uciążliwe. Inna sprawa, że autor ma tendencję do powtórzeń. Ja rozumiem, że Kadrian jest cudowny i przedstawia sobą wszelkie cnoty, jest ucieleśnieniem rycerza bez skazy, ale jednak z dodatkowym rysem ludzkim, bo daje się ponosić emocjom i robić rzeczy, z których jego bóg nie byłby zadowolony. Ja to wszystko rozumiem, bo uwielbiam go od pierwszej strony, a nawet okładki. Ale Issera mogłaby czasem zrobić coś innego, niż wpadać w trans na jego widok, nie wiem, rozmarzyć się, zamyślić… To tylko jeden przykład z wielu takich przyklejonych, wciąż używanych określeń do konkretnej osoby. Niestety jest ich więcej i w połączeniu z długaśnymi opisami niszczą klimat książki. Początkowo tak bardzo mnie to nużyło, że miałam ochotę rzucić książką. Na szczęście „Polowanie” to też dziwna przyjaźń Kadriana z Zankeldem, która dużo ratuje, ma ogromny potencjał i jest zdecydowanym hitem tej książki. Trafia do mnie cięty humor, trafia do mnie zderzenie charakterów. Podobała mi się też retrospekcja, która choć wklejona w dość wartką akcję, wiele wyjaśnia. To z niej dowiadujemy się kto był kim, gdzie i dlaczego się znalazł a dodatkowo dostajemy kolejną dozę pytań.

Właśnie, pytania. Sporo ich od samego początku, ale… nic się nie wyjaśnia. No może prawie nic, a pojawiają się nowe kwestie. Nie wiem, czy autor zaplanował dalsze części, oby mniej obfite w opisy, czy po prostu pozapominał o otwartych wątkach, ale koniec przynosi rozczarowanie. Można sobie co prawda dopowiedzieć parę kwestii, ale to nie są proste domysły.

Nie wiem, czy polecić tę książkę. Jest to na pewno niezła powieść pod względem tematu, choć można jej zarzucić, że oklepana, bo wielka wojna, rozłam i tak dalej. Jednak mierzenie się z przeszłością, stawianie jej czoła i przezwyciężanie tego, co ktoś bohaterom narzucił jest dobrze napisane i to się czyta z przyjemnością. Bohaterowie pod względem psychologicznym też są nieźle przedstawieni, bo nie ma nikogo kryształowo dobrego i kryształowo złego. Kadrian ma napady litości, czy też miłosierdzia, choć dobry łowca przygód nazwałby to głupotą, Zankeld opuszcza czasem maskę okrutnika. Jednak te opisy mogą zniechęcić. Wybór pozostawiam Wam. Ja, choć ciekawość mnie zżera i zastanawiam się po co Kadrian wrócił i co się stanie z bestią i wiele innych jeszcze, nie wiem, czy przeczytam dalszą część, jak taka będzie.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu oraz









Łączna liczba wyświetleń